Przemoc, śmierć i samotność. Gorzki żywot gangstera.

Jeśli wejdziesz w takie życie, oczekuje się od ciebie pewnych rzeczy. Przede wszystkim, musisz dużo zarabiać pieniędzy dla wszystkich. Albo być siłaczem. Musisz grać i jednocześnie być ostrożnym. Takie jest właśnie życie gangstera, w jednej chwili można było się śmiać i żartować, a w drugiej, w ułamku sekundy, znaleźć się w sytuacji, w której możesz stracić życie.

Słowa te wyszły z ust jednego z zatrzymanych przez FBI członków amerykańskiej mafii, na początku lat 90-tych. Wszystko, co powiedział, daje nam prawdziwy obraz życia gangstera. Życia, pełnego emocji, podniecającego i ciekawego, ale również niebezpiecznego, pełnego chciwości, zdrady i zupełnej niepewności co do tego, czy rano obudzisz się we własnym łóżku, czy może będziesz leżeć w grobie. Tego typu dylematy pojawiały się we wszystkich filmowych produkcjach o mafii, stworzonych przez Martina Scorsese. I nie inaczej jest w przypadku jego kolejnego dzieła pt. Irlandczyk.

Film skupia się na wspomnieniach Franka Sheerana, zwanego Irlandczykiem (Robert De Niro), byłego weterana II wojny światowej, który po powrocie do kraju stał się płatnym zabójcom, współpracownikiem i bliskim przyjacielem Russella Bufalino (Joe Pesci), głowy mafijnej rodziny Bufalino z Pensylwanii. Znaczna część fabuły dotyczy sprawy zaginięcia Jamesa Jimmy'ego Hoffy (Al Pacino), przewodniczącego największego związku zawodowego Stanów Zjednoczonych Teamsters i niezwykle wpływowej postaci powiązanej ze światem przestępczym. Zniknięcie Jimmy'ego Hoffy stało się jednym z najbardziej tajemniczych spraw lat 70-tych XX wieku. Prawda wyszła na jaw dopiero w 2004 roku, za sprawą wydania biograficznej książki Franka Sheerana, Słyszałem, że malujesz domy.... autorstwa Charlesa Brandta, na podstawie której stworzono scenariusz.

Najnowszy film Martina Scorsese zapowiadany był, jako powrót reżysera do klasyków kina gangsterskiego, jakimi niewątpliwie były Ulice Nędzy (1973), Chłopcy z Ferajny (1990) czy Kasyno (1995). Większość brutalnych scen, jakie możemy zobaczyć w tychże produkcjach, podchodzi z wydarzeń, których świadkiem był Scorsese. Wychowywanie się w nowojorskiej dzielnicy Little Italy w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, wpłynęło na młodego Martina i jego podejście do realizmu krwawego świata amerykańskiej La Cosa Nostry, pozbawiając ją złudzeń romantycznego wizerunku gangsterów, jako ludzi honoru, jaki można było zobaczyć najpierw w powieści Maria Puzo Ojciec Chrzestny, a później w jej filmowej ekranizacji, zrealizowanej przez Francisa Forda Coppoli. Oczywiście gangsterzy przedstawieni przez Martina Scorsesego potrafią być czarujący, romantyczni i zabawni, okazujący szacunek i miłość swojej rodzinie. Są odważni, nie boją nikogo i niczego, tym samym kreują się na niezłomnych buntowników. Jednak pod koniec każdego z filmów, dochodzimy do wniosków, że życie typowego mafiosa ma dwa zakończenia – w pierwszym zostaje on aresztowany przez organy ścigania i odbywa karę dożywotniego pobytu więzienia, z dala od bliskich. W drugim przypadku kończy on z kulą w głowie (lub w innych częściach ciała), zakopany dwa metry pod ziemią przez swych dawnych przyjaciół z mafijnej rodziny. Rzadko się zdarza, aby umarł on spokojnie z przyczyn naturalnych, choć występowały i takie przypadki, lecz przeważnie była to powolna i smutna egzystencja podstarzałego przestępcy, z wielką tęsknotą pragnącego wrócić do starych dobrych czasów.

Tym, co najbardziej rzuca się w oczy w Irlandczyku, to fakt, że zdecydowanie różni się on od poprzednich gangsterskich obrazów Scorsesego. W Chłopcach z Ferajny mieliśmy do czynienia z drobnymi, lecz bezlitosnymi przestępcami, lubiącymi dobrą zabawę, pieniądze i piękne kobiety, dla których zabicie drugiego człowieka było czymś na porządku dziennym. Kasyno ukazywało, jak chciwość i żądza władzy może doprowadzić ambitnego człowieka do rychłego upadku. Na tle dwóch poprzednich filmów, Irlandczyk jest historią spokojną i mniej efektowną. Oczywiście sceny walki i strzelaniny nie zniknęły, lecz w przeciwieństwie do Chłopców z Ferajny, gdzie fala przemocy wprost wylewała się z ekranu, w tym przypadku zostały one stonowane.

Fabuła rozwija się powoli i dokładnie, nie omijając żadnych, nawet najmniejszych szczegółów. Scorsese stara się nam opowiedzieć całą historią, łącznie z przeszłością Sheerana, nim ten poznał się z Russellem oraz innymi czołowymi postaciami światka przestępczego Stanów Zjednoczonych, m.in. z Angelem Bruno (Harvey Keitel), Anthonym Tonym Pro Provenzano (Stephen Graham) czy Anthonym Fat Tony Salerno (Domenick Lombardozzi).

Nic zatem dziwnego, że film trwa ponad trzy i pół godziny. Dla niektórych, nawet dla najcierpliwszych osób, taki limit czasowy jest nie do wytrzymania. Jednak osobiście uważam, że długość filmu jest dla mnie wielkim plusem. Dzięki temu wszystkie wątki zawarte w Irlandczyku można było zakończyć, nie pomijając żadnego ważnego wątku, co niestety zdarza się w wielu współczesnych filmach. Końcowy efekt nie wywarłby na mnie takiego wrażenia i nie oddałby emocji związanych z wydarzeniami, gdyby ktoś chciał go skrócić.

Ponadto zadbano także o takie detale jak dekoracje, kostiumy odpowiadające tamtej epoce, charakteryzacja oraz dynamikę scen.

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, to Scorsese skorzystał z pomocy swoich przyjaciół w postaci Roberta De Niro, Ala Pacino, Joego Pesciego, Raya Romano i Stephena Grahama. Każdy z nich dobrze odegrał swoją rolę, jednak na największe uznanie zasługują tutaj kreacje Joego Pesciego i Ala Pacino. Robert De Niro od zawsze, niczym kameleon, potrafił wcielić się w dowolną postać, tchnąć w niej życie i nadać jej wyjątkowych cech charakteru, nic zatem dziwnego, że został on okrzyknięty przez krytyków Najlepszym Aktorem Amerykańskiego Kina od czasów Marlona Brando. Lecz wydaje się, że jego odgrywana przez niego postać w filmie, stanowi bardziej tło głównej osi fabuły, przez co bohaterowie Pesciego i Pacino, wypadają o wiele lepiej. Największym minusem filmu jest sytuacja, kiedy główny bohater jest mniej interesujący od postaci drugoplanowych. Odmłodzony De Niro dzięki efektom CGI, nie robi na mnie takiego wrażenia, jak wychwalali to krytycy filmowi, a wręcz wygląda komicznie. Komputerowe odmłodzenie nie zdołało zapobiec cofnięcia czasu i wyraźnie widać, że podeszły wiek aktora daje mu się we znaki, stąd zapewne jego gra jest oszczędna. Szczególnie widać to w scenie pobicia przez Sheerana pewnego sklepikarza, która wygląda dla mnie groteskowo. Mimo to, występ De Niro w każdym filmie czy będzie to kryminał, czy w komedia, (nawet w takim, gdzie ma tylko jedną scenę do odegrania) jest sam w sobie dla mnie czymś niezwykłym i chce widzieć częściej tego typu role, zamiast oglądać kolejną nudną i pozbawioną humoru część Poznaj mojego tatę, przez którą De Niro stał się karykaturą samego siebie.

Jak już wcześniej wspomniałem, prawdziwymi perełkami są tutaj role Ala Pacino i Joego Pesieco. Styl gry aktorskiej tego pierwszego często był porównywany do stylu De Niro (panowie pierwszy raz mieli okazję zagrać razem w filmie Michaela Manna Gorączka z 1995), jednak tutaj Al wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności i dał z siebie 100%.

Od postaci Hoffy bije niezwykła charyzma, osobowość prawdziwego przywódcy, niecofającego się przed niczym i przed nikim. Podobnie sprawa wygląda z Russellem Bufalino, granym przez Pesciego z niespotykaną, jak dotąd w jego karierze, delikatnością i spokojem.

To już nie jest ten sam narwany i szalony Tommy De Vito z Chłopców z Ferajny, ani psychopatyczny Nicky Santoro z Kasyna. Russell w jego wykonaniu to dostojny, spokojny i wyrachowany gangster-przedsiębiorca na miarę Dona Corleone z Ojca Chrzestnego.

Zabrakło mi tylko sceny, w której wypowiedziałby nieśmiertelne słowa: Złożę mu propozycję nie do odrzucenia. Sam Pesci przyznał, że ta rola była dla niego nie lada wyzwaniem, gdyż zazwyczaj obsadzano go w rolach wariatów i nie wiedział, czy sobie z tym poradzi.

Jak dla mnie poradził sobie doskonale. Wielka szkoda, że Harvey Keitel nie dostał więcej czasu na ekranie na równi z Pescim, Pacino i De Niro, ponieważ jest tak samo wyjątkowym aktorem, co pozostała trójka.

Martin Scorsese jest w świetnej formie i tworzy kolejny doskonały dramat, skłaniający człowieka do refleksji, ponieważ Irlandczyk jest kolejnym obrazem, ukazującym nam gorzką prawdę o życiu przeciętnego gangstera, lecz w przeciwieństwie do poprzednich tytułów, tutaj ten problem jest bardziej pogłębiony. Irlandczyk, jako płatny zabójca na usługach Mafii, musi dokonywać trudnych decyzji, mogące zaszkodzić lub skrzywdzić przyjaciół i rodzinę, którzy są mu przecież bliscy. Życie głównego bohatera z początku jest cudowne, ludzie okazują mu szacunek, lecz wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. W końcu, kiedy przychodzi do zabicia najlepszego kumpla, gangster ma przed sobą trudny wybór – zabić, bądź ocalić. Jeśli dokona zabójstwa, straci wtedy jedyną osobę, której ufał, a jeśli ją oszczędzi, wyda na siebie wyrok wyższej instancji. Zarówno w jednym i drugim przypadku, gangster musi radzić sobie sam. Każda podejmowana przez niego decyzja, ma swoje konsekwencje w przyszłości, które mają wielki wpływ na dalszy los jego egzystencji.



Michał Pawlak
Dziennik Teatralny Kraków
15 stycznia 2021
Spektakle
(f) Irlandczyk
Portrety
Martin Scorsese