Przerwa była mi potrzebna, nabrałam dystansu i dojrzałości

Moją ukochaną rolą jest Butterfly, aczkolwiek patrzę teraz na nią nieco inaczej i myślę, że moja wokalna interpretacja tej roli będzie teraz odmienna od tej, jaka była kiedyś. To partia, która ma w sobie wszystkie moje emocje w sobie, dlatego tak ją kocham. Postać Cio-cio-san jest mi najbardziej bliska, także dlatego, że od niej zaczęła się dla mnie opera, decyzja o wyborze tego zawodu.

Z Anną Wiśniewską-Schoppą - solistką Opery Śląskiej, sopranem lirico-spinto - rozmawia Magdalena Nowacka-Goik.

Magdalena Nowacka-Goik: Śpiewa pani kołysanki swojemu najmłodszemu synkowi a starszym dzieciom arie operowe? W kuchni, przy gotowaniu? Mąż jest też muzykiem, czy państwa dom brzmi dźwiękami?

Anna Wiśniewska-Schoppa - Starszym już nie śpiewam, chociaż kiedy były małe, to oczywiście. Mój najmłodszy synek (w grudniu skończy rok), kocha muzykę i wręcz uwielbia śpiew operowy. Kiedy mu śpiewam „na dobranoc", to nie zasypia, bardzo się ożywia i cieszy, widać, że sprawia mu to ogromną radość. Nawet próbuje śpiewać ze mną. Nasz dom jest pełen muzyki. Starsze dzieci chodzą do szkoły muzycznej, córka gra na flecie a syn na klarnecie, ale żadne z nich nie przejawiało i nie przejawia takiego zainteresowania śpiewem operowym, jak robi to właśnie najmłodszy.

Wróciła pani na scenę po rocznej przerwie spowodowanej urlopem macierzyńskim. Ten czas absencji zawodowej wspomina pani jednak dobrze, bo pozwolił jej nabrać dystansu. Na co patrzy pani inaczej, w czym ten dystans konkretnie się przejawia?

- Przede wszystkim dystans psychiczny. Od momentu, kiedy po raz pierwszy stanęłam na scenie, nie miałam praktycznie przerwy od życia operowego. Brakowało mi czasu, aby spojrzeć na mój zawód nieco z boku, zobaczyć, czy nie angażuję się za bardzo, podchodzę zbyt ambitnie i przez to – przewrotnie - nie zatracam sensu tego, co robię. Przerwa dała mi nową perspektywę – spojrzałam inaczej na siebie i na scenę. Nie jestem teraz aż taka wymagająca, pozwalam sobie na robienie błędów, jestem też jednocześnie bardziej otwarta na krytykę. I dojrzalsza, nie popadam w niepotrzebne emocje co ułatwia mi zawodowy progres.

Ten pierwszy moment, kiedy po roku stanęła pani ponownie na scenie był trochę stresujący?

- Spostrzegłam, że stres związany z wyjściem na scenę... bardzo mi się zmniejszył. To łączy się z tym, o czym mówiłam wcześniej, czyli nabraniem dystansu. Wcześniejszy stres miał u mnie charakter paraliżujący, ten obecny zdecydowanie mobilizujący. Zawsze mam natomiast poczucie uwagi, skupienie się na tym, czy wszystko przebiegnie tak, jak powinno i jak założyłam.

Głos to instrument śpiewaka, a każdy instrument wymaga ćwiczeń. Trudno było go „nastroić" po przerwie?

- Praktycznie do końca ciąży koncertowałam, ćwiczyłam, tak że de facto ta przerwa nie była aż tak długa. Nie było mnie na scenie, ale mój głos był cały czas aktywny. Natomiast prawdą jest, że powiedziałam sobie trochę „stop" i starałam się wykorzystać ten czas, aby skupić się na mojej rodzinie, poświęceniu czasu dzieciom i sobie, jako kobiecie, żonie i matce. To było wtedy dla mnie najważniejsze.

Pani głos to sopran lirico-spinto, najrzadziej spotykany głos kobiecy, osiągający brzmienie zarówno liryczne, jak i dramatyczne. Czy emocjonalnie bliżej pani teraz bardziej do tych lirycznych czy jednak dramatycznych?

- Kiedyś byłam zdecydowanie bardziej liryczna. Introwertyczna, zalękniona. I z tego powodu bardzo mi odpowiadały role, w których taka właśnie mogłam być, wręcz „schować" się w danym bohaterze, zakamuflować. Natomiast teraz bardziej pociągają mnie partie, w których mogę pokazać coś więcej, nie tylko tę stronę liryczną, dziewczęcą, ale dojrzałą kobietę, która wie, czego chce i pozwala sobie na dużo więcej, jest odważniejsza w pokazywaniu emocji. Także tych dramatycznych.

Pierwsza rola zaśpiewana po tej przerwie to była...?

- Pierwszym spektaklem po powrocie , w którym zaśpiewałam, to była „Halka" Stanisława Moniuszki, rola tytułowa.

A pierwsza na scenie Opery Śląskiej? W tym roku mija 10 lat, odkąd związała się pani z tym teatrem.

- To była Mimi w „Cyganerii" Giacomo Pucciniego, w listopadzie, chyba w połowie. Można więc powiedzieć, że upływa równo dekada od mojej pracy w Operze Śląskiej.

Z muzyką była pani związana od dzieciństwa, m.in. dzięki mamie. 

- Nigdy nie myślałam, że wybiorę śpiew operowy, zakładałam, że będzie to raczej muzyka rozrywkowa, popularna. Moja mama śpiewała w zespole Arabeska. To zespół o charakterze estradowym w stylu Filipinek. Należała do jest pierwszego pokolenia tego zespołu, a ja do siódmego. Zaczęłam w nim śpiewać będąc w szkole podstawowej, następnie zdałam do szkoły muzycznej i tam uczyłam się śpiewu klasycznego. Kiedy poznałam bliżej operę, nie chciałam już śpiewać repertuaru z muzyki rozrywkowej.

Cio-cio-san , Mimi, Toska – bohaterki oper Pucciniego, ale też Leonora z „Mocy przeznaczenia" Giuseppe Verdiego, w której właśnie teraz, w listopadzie, możemy panią usłyszeć, to tylko kilka wybranych z pani bogatego repertuaru. Co w każdej tej roli lubi pani najbardziej?

- Moją ukochaną rolą jest Butterfly, aczkolwiek patrzę teraz na nią nieco inaczej i myślę, że moja wokalna interpretacja tej roli będzie teraz odmienna od tej, jaka była kiedyś. To partia, która ma w sobie wszystkie moje emocje w sobie, dlatego tak ją kocham. Postać Cio-cio-san jest mi najbardziej bliska, także dlatego, że od niej zaczęła się dla mnie opera, decyzja o wyborze tego zawodu. Pamiętam, jak będąc na studiach zobaczyłam ten spektakl w Teatrze Wielkim i tak bardzo mnie wzruszył, że powiedziałam sobie : chcę być śpiewaczką po to, żeby zaśpiewać tę rolę. Dużo jest ról, których jeszcze nie śpiewałam, a chciałabym, na przykład Violettę w „Traviacie". Może to marzenie się spełni. Opera ciągle mnie zaskakuje, w każdej roli, którą przygotowuję, znajduję coś fantastycznego. Są oczywiście partie trudniejsze, bardziej wymagające, ale każda jest dla mnie cudowna. Nie mam takiej, której nie chciałabym ponownie zaśpiewać, albo takiej, której nie śpiewałam i od razu bym odrzuciła.

Czy role, w których na scenie pojawiają się dzieci, na przykład Halka i Madama Butterfly są dla pani wyzwaniem, zwłaszcza teraz, kiedy emocje związane z macierzyństwem są tak świeże?

- Tak, rzeczywiście, jest ciężej emocjonalnie zagrać takie role, zwłaszcza w takiej sytuacji jak moja, kiedy ma się odświeżone emocje macierzyńskie. Nie wiem jednak, jak to jest w przypadku gdy takie role gra kobieta, która nie jest mamą, bo ja od początku ich kreacji już nią byłam. Jako matka – śpiewaczka wiem, że nie jest proste pozbieranie pewnych odczuć w sobie w ten sposób, aby nie wpływały one na głos. Jest to ciężkie, zwłaszcza jak się ma malutkie dziecko.

Mówiłyśmy o operach, rolach lirycznych i dramatycznych, ale w najbliższym czasie, bo już w styczniu 2020 roku na deskach Opery Śląskiej wznowienie operetki „Zemsta nietoperza" i melomani zobaczą pani komiczne fizis, które zaprezentuje pani jako Rozalinda.

- Zawsze bałam się operetek, nawet nie chciałam w nich śpiewać bo uważałam, że jest to zupełnie inny rodzaj śpiewania, w pewnym sensie nawet trudniejszy od wielu oper. Pierwszą operetką, w której zaśpiewałam była właśnie „Zemsta nietoperza". Przekonałam się, że trzeba mieć swój aparat głosowy w ryzach. Skoki w śpiewie są duże większe i trzeba być bardzo świadomym swojego głosu, nad nim panować, aby śpiewać takie role. Nie są łatwe – rola w „Zemście nietoperza" jest jedną z trudniejszych technicznie ról operetkowych. Natomiast cieszę się, że będę ją śpiewała, bo spełniam się w operetce pod względem komediowym, czego mi strasznie brakowało, a do czego bardzo mnie ciągnie.

___

Anna Wiśniewska-Schoppa - śpiewaczka operowa (sopran liryko-spinto), specjalizująca się w partiach liryko-spintowych. Występuje na scenach operowych m.in.: Opery Śląskiej, Teatru Wielkiego w Łodzi i Opery na Zamku w Szczecinie.



Magdalena Nowacka-Goik
Materiał Opery Śląskiej
8 listopada 2019