Przez tydzień wystawiono jedenaście przedstawień

Na poprawinach biesiadnicy bawią się rozmaicie. Na II Festiwalu Teatrów Muzycznych, poprawinach po ubiegłorocznej imprezie, przygotowanej na jubileusz pięćdziesięciolecia gdyńskiego Teatru Muzycznego, publiczność bawiła się czasem entuzjastycznie.

Nie zawsze, bo gdyński przegląd polskich teatrów muzycznych pokazywał nie tylko różnice stylu, ale i różnice poziomu tych scen. Ale było też co oglądać.

Przez tydzień wystawiono jedenaście przedstawień, z czego dziewięć startowało w konkursie. Konkurs to nowość - rok temu prawo głosu miała jedynie publiczność. Dyrektor festiwalu Maciej Korwin doszedł jednak do słusznego wniosku, że festiwal bez konkursu jest jak rosół bez soli, i zaprosił także jurorów. Na najlepszy spektakl przeglądu, "Operę za trzy grosze" teatru Capitol, jury, kierowane przez reżysera Macieja Prusa, wskazało bezbłędnie.

Wrocławski teatr Capitol już rok temu pokazał się jako scena, która odważnie eksperymentuje. "Opera za trzy grosze" to jedna wielka żonglerka konwencjami, wymyślona przez reżysera Wojciecha Kościelniaka i choreografa Jarosława Stańka. To tandem świetnie w Gdyni znany, odpowiadali między innymi za trans-operę "Sen nocy letniej". W "Operze za trzy grosze" widać nie mniejsze ambicje przecierania nowych szlaków i zdobywania biegunów. Znaną śpiewogrę Brechta i Weilla Kościelniak i Staniek przerobili na mikst filmu muzycznego, musicalu, kabaretu i teatru dramatycznego w jednym.

Kapitalna choreografia Stańka powstała nie bez wpływu filmu "Tańcząc w ciemnościach" Larsa von Triera. Wojciech Kościelniak zbiera inspiracje od kreskówek po kabaret, wyciągając kolejne sceny jak króliki z cylindra. "Opera za trzy grosze" aż kipi pomysłami, tak że nawet - o co już miałbym do reżysera pretensje - przedstawienie przelewa się przez brzegi, rozciągając się na ponad trzy godziny. Goniąc od efektu do efektu, niekiedy Kościelniak tracił z oczu całość, ale nie zmienia to faktu, że wrocławska "Opera za trzy grosze" to osobna jakość w teatrze muzycznym.

Jarosław Staniek w teatrze Capitol przygotował właśnie swoją własną premierę, "Swing. Duke Ellington Show". Czemu nie w Gdyni? Może dlatego, że gdyńska scena robi dziś inny teatr. W niczym nie gorszy, o czym świadczy obsypanie przez jurorów nagrodami zgłoszonego do konkursu "Chicago", wyreżyserowanego przez Macieja Korwina. To zresztą posunięcie godne tytułu szachowego arcymistrza - wystawić tak aktorskie przedstawienie (w konkursie wyróżnia się role, nie spektakle). Nagrody zdobyli Rafał Ostrowski (Billy Flinn), Andrzej Śledź (Amos Hart) i Magdalena Smuk (Roxie Hart), którą dodatkowo uhonorowała publiczność za najlepszą rolę żeńską. Brawo Gdynia!

Za rolę męską publiczność wyróżniła Janusza Radka (co dało się przewidzieć), Judasza w "Jesus Christ Superstar" Teatru Rozrywki z Chorzowa. Jury dostrzegło jeszcze Martę Tadli z tego samego przedstawienia (rola Annasza i kapłana) oraz Michała Musioła (rola Tateh) z widowiskowego "Ragtime\'u" Gliwickiego Teatru Muzycznego. Ten spektakl, razem z gdyńskim "Chicago", otrzymał także honorowe wyróżnienia. W pokazującym "średnią teatralną" spektaklu "Rent" Opery na Zamku w Szczecinie rzeczowe nagrody wygrali Paulina Łaba i Filip Cembali.

Ja przyznałbym jeszcze honorowe wyróżnienie festiwalowej publiczności. Owacje na stojąco po prawie każdym spektaklu to co prawda przesada, ale tak chłonnej i tak żywo reagującej widowni życzyłbym każdej festiwalowej imprezie. Nie tylko to, co rozgrywało się na scenie, ale i to, co działo się w sali, każe powiedzieć, że te poprawiny powinny mieć swój ciąg dalszy.



Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
27 kwietnia 2009