Przeżyć o jedną śmierć za dużo

"Żmija" Doroty Stalińskiej bez wątpienia jest jedną z tych sztuk, o których dużo słyszymy i lękamy się je zobaczyć, obawiając się rozczarowania. Jest też jednym z tych arcydzieł, które nigdy nie sprawiają zawodu i z którymi obcowanie wydaje się być przeżyciem, na które warto czekać latami. Wydarzenie sprawiające, że przez parę następnych godzin uśmiech zachwytu nie schodzi nam z ust, a w oczach mamy ogniki podekscytowania

Trudno wyróżnić najważniejsze elementy powodujące, że spektakl ten wydawał mi się tak doskonały. Czy to idealnie dopracowana całość? Emocjonująca gra aktorska? Komunikacja aktora z widownią? Gra światłem i słowem? A może świadomość że Dorota Stalińska od 30 lat gra niezmiennie tę samą sztukę i że przez cały ten czas jest ona świeża? Jedno jest pewne - sztuka jest tak wiarygodnie przedstawiona, że dałam się ponieść fantazji i dostałam się do niezwykłego świata wyobraźni.

Jest to opowieść o kobiecie-żołnierzu. Postać ta była samotna, zagubiona, ale i silna oraz wytrzymała. Potrafiła znieść tyle, żeby przeżyć wojnę, śmierć ukochanego i adaptację w nieznanym jej świecie "biurek". Waleczna Żmija, która znosiła ciężkie warunki polowe, a w odbudowującej się Rosji nie odnalazła, ani swojego miejsca, ani miłości. Przeżarta wstydem i kompleksami zaczęła zastanawiać się nad sensem swojej egzystencji wśród ludzi jej niemiłych i nieznanych.

Siedząc w fotelu na widowni rozumiem ją doskonale. Czekam aż nie wytrzyma. Wręcz tego od niej oczekuję. Przecież nie można być tak biernym i spolegliwym! Chcę żeby waleczne serce dziewczyny zwyciężyło całe zło tego świata. Żeby sama, jedna zmieniła świat. Potem uświadamiam sobie swoją naiwność. Wiem przecież, że to niemożliwe, że dziewczyna ma około 23 lat i w świecie bez karabinów nie jest w stanie dokonać rewolucji.

Z pewnością magia przedstawień takie jak to, tkwi nie tyle w wejściu do świata postaci, ile w utożsamieniu się z nią. Aktorka pozwoliła mi być przez chwilę ową "żywotną Żmiją", targaną namiętnościami i nienawiścią. Pozwoliła mi się wcielić w niewinną morderczynię, dla której łatwiej było pokonać strach przed śmiercią, niż wstyd. Jednak na koniec okazuje się, że jedynym moim powiązaniem ze Żmiją zdaje się być tylko to, iż - tak jak to jest powiedziane na początku sztuki - "każdy ma coś dzisiaj na sumieniu".



Joanna Zaworska
Informator Festiwalowy
29 listopada 2010
Spektakle
Żmija