Przygody agenta jej Królewskiej Mości

Najnowsza premiera Muzycznego Teatru Capitol zaczyna się niestety dość marnie. Całe szczęście bessa trwa tylko przez chwilę. Po paru minutach spektakl rozkłada skrzydła, a na scenie oglądamy naprawdę przednią rewię sensacyjną. Teraz wszystko jest już na swoim miejscu. Świetna muzyka, błyszczące stroje, ciekawe wykonania wokalne - tym właśnie olśni nas spektakl. Lecz zachwyci dopiero rewelacyjnymi choreografiami, nastrojową scenografią oraz lekkim, choć dość błyskotliwym poczuciem humoru

„Bo sensem życia jest wszak to, by mieć fun ścigając zło” – ta fraza niczym motto przewodnie towarzyszy akcji najświeższej produkcji Capitolu. Akcja Rewii sensacyjnej obraca się wokół niecodziennych przygód legendarnego Agenta OO7. James Bond, bohater słynnej serii filmowej, nieustraszony, tajny obrońca Jej Królewskiej Mości, stanowi punkt wyjścia do 17 dygresyjnych historii. Każda z nich opowiada o uczuciach jednej z wielu stojących u jego boku, zawsze pięknych kobiet. Inspiracją piosenek są emocje, które budzi w ludziach kino akcji. Widzom na zmianę będzie towarzyszyć strach i uwielbienie do filmowego idola. W trakcie Rewii poznajemy także miłość, tęsknotę oraz smutek kochanek Agenta 007, które bywają na przemian namiętne, wrażliwe i zrozpaczone. Objawią się także jako dzikie i bezwzględne - w olśniewającej wokalnie (i nieco nudnej scenicznej) formie zaprezentuje się perełka Capitolu - Emose Uhunmwangho. Reżyser ujął wiele wymiarów miłości - od czysto fizycznego pożądania, poprzez uczucie niosące nadzieję, a kończąc na miłości ściśle związanej z cierpieniem.

James Bond, w którego postać wcielił się kickboxer i tancerz electro Piotr Saul, jako bezduszna maszyna jest spoiwem łączącym tematycznie wszystkie żarliwe muzyczne etiudki. Moim zdaniem, niestety Konradowi Imieli nie udało się znaleźć odpowiedniego pomysłu na wykorzystanie umiejętności Piotra Saula, który to nazbyt długo przechadza się po scenie swym mechanicznym krokiem. Czasem gdzieś stanie, prześwietli głośnik. Repertuar ruchów robota wyczerpuje się nazbyt szybko. Można odnieść wrażenie, że znany ze swych satyrycznych skłonności reżyser Konrad Imiela stanął w rozkroku. Pragnąc zadośćuczynić różnym kategoriom wiekowym, połączył satyrę z powagą i patosem. Do pełni sukcesu zabrakło spójnej wizji artystycznej. Z teatru wychodzi się z pewnym niedosytem.

Na spektakl składają się utwory  kojarzące się z bondowską serią. Wielokroć wykonywane przez największe gwiazdy światowej muzyki zyskały status nieśmiertelnych, a dzięki swej specyficznej drapieżności oraz rozmachowi są z łatwością rozpoznawane. Widzowie usłyszą takie przeboje jak „Goldeneye” w orginalnie wykonywane przez Tinę Turner, „From Russia with Love” Matta Munro, „The World Is Not Enough” zespołu Garbage, czy „Live and Let Die” Paula McCartneya. Znakomite aranżacje muzyczne zostały stworzone pod pieczą Adama Skrzypka. Warto zaznaczyć, że muzyka w trakcie spektaklu wykonywana jest na żywo.

Bardzo dobrym pomysłem okazało się odejście od stricte sensacyjnego charakteru przedstawienia. Reżyser dystansując się do filmowej wizji, wpasował w Rewię także elementy muzyczne nawiązujące do klimatu i stylistyki tamtych lat. Na scenie zobaczymy teledysk z piosenką Madonny (Anna Adamska-Porczyk) oraz bardzo zabawne i giętkie wykonanie „A view to kill” zespołu Duran Duran. Muzycy przekraczają ustanowione w historii muzyki granice - w klawisze uderzają nogami, solówki pojawiają się między saltami. Na pochwałę zasługuje także interpretacja „Thunderball” („Z nieba grom”) w wykonaniu Mariusza Ostrowskiego - pastiszowa scena z olbrzymim bilbordem Seana Connery’ego. Bardzo widowiskowy show. 

Grzechem byłoby pominięcie sfery tanecznej. Tu Capitol wykazał się olbrzymią inwencją i profesjonalizmem. Bardzo skomplikowane i doskonale wykonane choreografie (Jacek Gębura) stanowią duży atut przedstawienia. Mnogość figur i styli tanecznych zdecydowanie zasługuje na uznanie. W trakcie Rewii prezentowane są zarówno solowe wykonania jazzowe, jak i grupowe doskonale zsynchronizowane choreografie. Wśród nich wyróżnić można ogniste, argentyńskie tango oraz contemporary dance, stanowiący bardzo interesujące i dowcipne tło wielu wykonań wokalnych. 

Na uwagę zasługuje także efektowna scenografia, stylizowana na reklamówkę bondowskiego stylu. Realizatorzy obficie zaczerpnęli z konwencji filmów sensacyjnych, bawiąc się „sensacją w stylu glamour”. Scenograf Grzegorz Policiński przygotował dla widzów wiele ujmujących niespodzianek.  Obok latających elementów scenografii, zaskakującej pirotechniki, lirycznych pokazów akrobatyki (Maciej A. Maciejewski) i blasku kostiumów (Anna Chadaj) w Rewii znalazło się miejsce na to, żeby skonfrontować amerykańską serię z polską  tradycją. Znakomity i zaskakujący finał z udziałem Cezarego Studniaka pozwala przymknąć oko na wcześniejsze niedoskonałości.



Joanna Bolechowska
Teatr dla Was
11 lutego 2011
Spektakle
Ścigając zło