Psikus

„Z przekory" to podtytuł nowego spektaklu Dopierały. Znany z szelmostwa, w grze i reżyserii, Dopierała i tym razem nie odpuszcza. Kolegom. Bo to panom, przede wszystkim, dedykuje „Bez czułości". Chciałem im zrobić psikusa – wyjawia widzom we foyer. Wcześniej kolportuje bibułę: wyimek z Eichelbergera pod nazwą „DLACZEGO KOBIETY MOGĄ BYĆ WŚCIEKŁE", czyli rzecz o dziewczęcych powinnościach, powołaniach i predestynacjach – pół żartem, pół serio.

Zapowiada się manifa, dziewczyńska jazda bez trzymanki. A miejsce ma katastrofa. Genialne w prostocie rozwiązanie dla ogranego tematu. Gdyby nie fakt, że to piękna (dosłownie) katastrofa. Dopierała niechcący robi psikusa koleżankom. Zamiast dekonstruować, utrwala mit. Ale psikus znów odbija się rykoszetem. Perfekcja i harmonia ciał na scenie obraca się z perfidią (bez czułości) przeciw reżyserii girl power. To tu rozgrywa się dramat. Niekontrolowany, ale grzeczny. Nie ma mowy o jawnym przekraczaniu granic. Jesteśmy „pod progiem" – bezbronni wobec obrazów z portfolio Botticellego i syrenich dźwięków. Jest w tym coś nieczystego. Trochę jak u Polańskiego, w nowym spektaklu Dopierały pachnie siarką. Na tyle subtelnie, że jego pra-adresaci biorą ją za piżmo. Klasyka gatunku?

„Bez czułości" ma mocne otwarcie. W niewielkiej przestrzeni TBS, Dopierała wyczarowuje drugą, miniaturową scenę, zwróconą bokiem do widowni. To tu, na bocznym torze i w półmroku, żeńska grupa Laokoona rozpoczyna popisowe role wykluczonych-uprzedmiotowionych. Na ekranie nad scenką rodzą się Dopierałowe Wenus (w sumie trzy) w oparach różu i jękach (w tej samej tonacji) za sprawą Ani Korniluk i Karola Iwana, akuszerów karkołomnych projekcji w TBS. I tym razem udaje im się rzecz niebywała – włoski renesans i manieryzm klipów z lat osiemdziesiątych wiążą w gładką całość. Na ekranie. Bo na bocznym przyczółku, trzy... Kasie (Dudek, Gołąb i Gajowniczek) dezawuują scenariusz wraz z emploi uciśnionych niewinności, by wejść w role syren – na mniej niż ułamek sekundy, nieposkromiony reżyserskim okiem. I bez mrugnięcia każdy 'reżyser' z widowni idzie w ten jasyr. Tu urywa się film. Nikt nic nie pamięta. To się nazywa lekcja równouprawnienia. Dopierała, znawca i obrońca praw kobiet, otrzymał więcej niż oczekiwał. Więcej niż chciał?

Natomiast na tzw. scenie głównej, w zwisających prześcieradłach–chomątach, balansują trzy nagie ciała. Z pasją i swadą recytują stare jak świat role uniwersalne. Dlatego puszczamy je mimo uszu. Dlatego jawna przemoc u Dopierały też nie robi na nas wrażenia. Jest ze scenariusza, na niby. Podziwiamy za to przemyślne posunięcia kostiumolożki (kuszące jarzmo siermiężnych bikini) i światło – zmysłowe, ciepłe i... wyreżyserowane. Czekamy na koniec jak na zbawienie.

Wydarza się jedno i drugie. Jak na początku, dziewczęta prowadzą nas w końcu na (upragnione) manowce. Miał być fun. Jest błąd w matriksie. Bo fantazja o przygodzie z kierowcą ciężarówki i oryginalnym różowym szampanem prosto z Szampanii nie śmieszy. Jesteśmy znowu na offie. Z półmroku sceny bocznej wychodzą Thelma i Louise, w myślach słychać słowa „Ariela". To ci psotnice-czarownice. Tak trzymać.



Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
17 lipca 2017
Spektakle
Bez czułości