Psychoza według Słowackiego

Odkrywcze odczytanie dzieła klasycznego, wielokrotnie interpretowanego i adaptowanego, skostniałego w kanonie polskiej literatury to nie lada sztuka. "Balladyna" Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu w reżyserii Marioli Ordak-Świątkiewicz stanowi doskonały przykład owej arcytrudnej sztuki - ożywia dramat Słowackiego w perspektywie, którą nazwać można psychoanalityczną. Przekłada bowiem tekst romantycznego poety na język psychologicznego thrillera.

Centralnym problemem spektaklu staje się postać Balladyny nie tyle jako zbrodniarki, co poddanej leczeniu psychiatrycznemu kobiety. Scena przypomina szpitalny pokój bez klamek, z łóżkiem na kółkach i przeszklonymi szafkami. Ruchoma tylna ściana pokoju przesuwa się, ukazując wielki ekran, na którym wyświetlane będą filmowe sceny, quasi-projekcje świadomości głównej bohaterki. Spektakl otwiera scena, w której Balladyna (Anna Golonka), ubrana w zgrzebną białą koszulę, z potarganymi włosami i podkrążonymi oczyma, zbliża się w kierunku widza, w zupełnej ciemności, oświetlając twarz niewielką lampką. Zza kulis wyłaniają się pozostali bohaterowie dramatu, którzy krążą wokół niej niczym zjawy, krzyczą i śmieją się. Kostryn chwyta wijącą się w konwulsjach kobietę, która z rozpaczą i rezygnacją wydaje na siebie wyrok śmierci (w dramacie zapadł on w scenie ostatniej). 

Balladyna, skulona na szpitalnym łóżku, obserwuje dziejące się obok niej zdarzenia lub bierze w nich czynny udział. Mamy jednak świadomość, że całość akcji jest tylko retrospekcją – bohaterka powtarza sytuacje ze swojego życia lub tylko je wspomina. Spektakl istotnie można by postrzegać jako projekcję podświadomości bohaterki, której myśli natrętnie krążą wokół popełnionych zbrodni. Obrazują je szybko zmontowane sceny filmowe (autorstwa Wojciecha Świątkiewicza), ukazujące symbolicznie mord na Alinie. Sok z malin przybiera w nich postać krwawych śladów; raz po raz pojawia się w nich postać Balladyny, portretowanej od ogółu do detalu. Szybkie zmiany obrazów połączone z ostrą muzyką Marcina Mirowskiego potęgują nastrój niepokoju, a wręcz grozy.

Główna bohaterka, genialnie zagrana przez Annę Golonkę, jest przedstawiana jednak nie tylko jako morderczyni. Obserwujemy jej szalone przemiany – od zawziętości i pragnienia władzy („będę żyła, jakby nie było Boga”), przez diaboliczny śmiech po bezbronność i rozpacz. Balladyna to jedyny tak zróżnicowany charakter. Pozostali bohaterowie istnieją obok niej i ze względu na nią. Alina (Urszula Raczkowska) nie jest jednak wyłącznie ofiarą siostry; bywa zuchwałą kokietką, wiecznie roześmianą, a niekiedy drwiącą. Jej ulotna postać zjawia się w pokoju Balladyny z dzbanem malin, przypominającym pogrzebową urnę. Oscyluje między łagodnością a wypominaniem siostrzanych win. Męscy bohaterowie zostali odsunięci na dalszy plan – istnieją o tyle, o ile mają związek z Balladyną i do niej się odnoszą. Znikają równie szybko, jak się pojawiają. Wyjątek stanowi Grabiec (Paweł Pawlik), wygłaszający monolog dzwonkowego króla w obecności Goplany (Bożena Oleszkiewicz).

Sceny fantastyczne mają znaczenie wyłącznie dygresyjne. Baśniowość zostaje zracjonalizowana, przycięta do wymiarów prawdopodobieństwa. Chochliki Goplany przyjmują postać pielęgniarek w zielonych fartuchach, strzegących „pacjentki”, jaką jest Balladyna. Noszą na sobie krwawe znamiona, podobnie jak sama Goplana, ubrana w zakrywającą twarz skórzaną maskę.

Nawet przemiana Grabca w drzewo polega na wtłoczeniu mężczyzny w kaftan bezpieczeństwa.

Kilka scen zostało odegranych w konwencji dramatyczno-lalkowej. Lalki przedstawiające Alinę, Balladynę, ich matkę oraz Kirkora są pokraczne i przerażające. Mają wielkie usta i zęby, z oczu spływają im krwawe łzy. Są nie tylko animowane przez aktorów, ale i stanowią ich alter ego. Cokolwiek dzieje się z lalką, dzieje się i z aktorem: poruszanie lalki powoduje zmiany położenia ciała odpowiadającej jej postaci.

Przestrzeń sceniczna wydaje się klaustrofobicznie zamknięta; obrazuje prywatne piekło głównej bohaterki, które objawia się nieustającą powtarzalnością winy i kary. Emocjonalne rozedrganie Balladyny ma ścisły związek z jej pozycją na scenie – od zuchwałego przechadzania się pośrodku po lękliwe ukrywanie się pod łóżkiem. Wyłanianie się Aliny z szafy stanowi jakby echo dziecięcych koszmarów. Grozę potęguje jeszcze gra świateł i cieni; kilkakrotnie zapada zupełna ciemność. W scenie wydania wyroku na Balladynę rozbłyska światło nad widownią – postaci zwracają się wprost do nas: „wydaj wyrok”, poddając zachowania bohaterki naszemu osądowi. 

Spektakl ukazuje Balladynę bardzo ludzką, godną współczucia, a równocześnie budzącą przerażenie. Stara się zgłębić tajniki jej chorego umysłu, wykorzystując różne tworzywa i chwyty. Ucieka nieco od baśniowości dramatu; eksploatuje natomiast motyw szaleństwa. Jest doskonale skomponowany, wydarzenia ujmuje w klamrę wyroku powtarzanego na początku i końcu sztuki.

Dzięki jego znakomitości dramat Słowackiego, choć mocno osadzony w tradycji romantycznej, staje się boleśnie współczesny.



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
26 listopada 2010
Spektakle
Balladyna