Pytania o „Kartotekę"

Zrozumiałe, mieliśmy setną rocznicę urodzin poety, poza tym Różewicz to Różewicz, ilu w minionym stuleciu mieliśmy artystów jego pokroju? Może więc nawet nie tyle zrozumiałe, co oczywiste.

Mimo to obchodziliśmy Różewicza w ostatnich dwunastu miesiącach jakoś bez szczególnego zaangażowania, by nie powiedzieć – bokiem. Coś tu i ówdzie się zdarzyło, owszem, ale co z tego przetrwa? Na pewno rozpisana na szeroką skalę biografia Magdaleny Grochowskiej „Różewicz. Rekonstrukcja", podejściem do wyzwania przypominająca fundamentalne książki Andrzeja Franaszka o Miłoszu i Herbercie. Mało. A teatralnie? W Warszawie literalnie nic, poza nią też nie znalazłem impulsu, by gnać na złamanie karku. Dlatego warto docenić inicjatywę Teatru Miejskiego w Gliwicach, by właśnie tu, w mieście Różewicza, wystawić „Kartotekę", zderzając z nią publiczność, która być może nigdy na scenie jej nie widziała. Różewicz napisał swój najsłynniejszy dramat właśnie tu, mieszkał dwa kroki od budynku przy Nowym Świecie, a właśnie teraz trafił on do repertuaru gliwickiego teatru. Do tego jeszcze, może nawet przede wszystkim, powołanie Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza. To nie będzie łatwe, nawet nie wiem, czy jest możliwe i czy nie przekracza wymiaru dzisiejszych Gliwic, ale wyobrażam sobie być może uczynienie z autora „Pułapki" nieformalnego patrona Teatru Miejskiego. Jako się rzekło, jest on obecny na polskich scenach nienachalnie. Chyba jedynie szef Wrocławskiego Teatru Współczesnego Marek Fiedor deklaruje swe przywiązanie do pisarza i stale wprowadza do repertuaru jego dzieła, regularnie powraca też do niego jako reżyser.

„Kartotekę" w inscenizacji Pawła Szkotaka można więc uznać za prolog powrotu Różewicza do Gliwic, początek rozmowy, która może przynieść ciekawe owoce. Sam Szkotak do roli inicjatora takiej rozmowy nadaje się ponad wszelką wątpliwość. Założyciel i reżyser poznańskiego Teatru Biuro Podróży, od lat pracuje także chętnie na repertuarowych scenach. Po końcu dyrektury w Teatrze Polskim w Poznaniu nie jest na stałe związany z żadną, co sprawiło, że jeździ po kraju, zmienia gatunki wypowiedzi, poznaje nowe zespoły. Często też inscenizuje ledwo widoczną kreską, niemalże kryjąc się za autorem. W przypadku literatury dramatycznej pokroju „Kartoteki" to właściwa decyzja. Trzeba – tylko i aż – uważnie przeczytać dramat i spróbować podążać za myślą pisarza. Mówił Szkotak przed premierą, że nie zamierza uwspółcześniać tekstu, bowiem widzowie i tak przepuszczą go przez siebie. Znów trudno się nie zgodzić, choć w kilku momentach oczekiwałbym bardziej intensywnego udziału reżysera. Gliwicka „Kartoteka" zyskałaby wówczas na wyrazistości.

Jeżeli dobrze rozumiem strategię Pawła Szkotaka, chciał on nie tylko przepuścić dramat Różewicza przez serca i umysły widzów, ale to samo uczynił z aktorami. W efekcie Przemysław Chojęta w roli Bohatera jest, jak sądzę celowo, przezroczysty. Jest w wydarzeniach, uczestniczy w nich, a jakby w tym wszystkim statystował. Wygląda, jakby Szkotak sprawdzał, co słowa Różewicza zrobią z aktorem, w którą stronę go popchną. W efekcie partia Chojęty ma kilka kulminacji, jak choćby w scenie z Wujkiem (ale jej rytm dyktuje obsadzony w tej roli znakomity Błażej Wójcik), prowadzona jest miarowo, czytelnie i z wewnętrzną szlachetnością, ale brakuje jej choć odrobinę wyższej temperatury. To samo zresztą można powiedzieć o całym gliwickim przedstawieniu.

Zaczyna się i kończy przedstawienie Szkotaka klamrą. Oto Bohater śpi na swoim łóżku, dwaj szarzy panowie wzięci tyleż z dramatu Różewicza, co z „Procesu" Franza Kafki mierzą go skrupulatnie, jakby szykowali się do sekcji zwłok. W finale zaś nad łóżkiem śpiącego czy raczej martwego mężczyzny gromadzą się pozostali uczestnicy jego życia. Odbywa się pożegnanie, pogrzeb Bohatera, a co za tym idzie zmiana perspektywy spojrzenia na „Kartotekę". Scenograf Damian Styrna zamiast w pokoju Bohatera umieszcza jego łóżko, a zatem centrum scenicznego świata, w muzealnej sali, wśród białych kolumn, w sterylnej przestrzeni bez właściwości. W tle na ekranie wyświetlane są obrazy z wycieczki z Paryża, frazy o klaskaniu razem z bezwolnym tłumem ilustruje ogromny portret Stalina, co trzeba uznać za zbytnią już dosłowność. Postaci przewijają się przez scenę, a zatem przeszłą egzystencję Bohatera niejako mimochodem, jakby grali w kolejnych sekwencjach jego snu albo – jak powiedzieliśmy – przewijanego na przyspieszonych obrotach filmu z życia oglądanego po śmierci. Refleksja egzystencjalna zastępuje autotematyzm obecny w tekście, przewijający się jedynie w śpiewanych fragmentach Chóru Starców, nie wiedzieć czemu noszących na sobie ogromne głowy z posągów starogreckich filozofów.

Uczciwe, w swych intencjach szlachetne przedstawienie Pawła Szkotaka pozostawia niedosyt, ale daje szansę na nowe spojrzenie na klasyczny dramat Tadeusza Różewicza. Właśnie – klasyczny, a nie współczesny, choć w tych kategoriach niejako z przyzwyczajenia „Kartoteka" była traktowana dotychczas. Dziś ma z górą sześćdziesiąt lat i domaga się nowych pytań i nowych odpowiedzi. Gliwicki spektakl próbuje je stawiać, zastanawiając się, czy sztandarowe dzieło autora „Grupy Laokoona" ma miejsce w teatralnym muzeum czy mówi coś ważnego o nas tu i teraz.

A odpowiedzi każdy z widzów udzieli sobie sam.



Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
29 stycznia 2022
Spektakle
Kartoteka
Portrety
Paweł Szkotak