Re(y)mont, czyli o Polsce i Polakach

Naród pełen sprzeczności. Kocha i nienawidzi. Przeklina i modli się jednocześnie. Potrafi zjednoczyć się i wspólnie walczyć, żeby na drugi dzień z powrotem odbudowywać mur podziałów. Nie chce przebaczać ani zapominać. Czeka na wyrównanie rachunków, zapłaty za krzywdy. Każde

Współczesna Polska może być traktowana jako teatr absurdu, sprzeczności. Pokazują to codziennie media, wizyta w przychodni, kolejka przed dziekanatem czy bezdomni śpiący na klatce schodowej każdego bloku. Potwierdzeniem tego są zarrówno rządzący i rządzeni. Można mieć wrażenie, że tak naprawdę Marcin Libera, reżyser spektaklu, łączy historie spisane przez Sylwię Chutnik i Stefana Dąmbskiego z obserwacjami życia powszedniego i voila powstaje genialne widowisko. Formuła może wydawać się banalna i zniechęcać, jednak jest to tylko pozór, który po pierwszych minutach ucieka w zapomnienie. Liber podkłada dynamit pod pomnikowe postacie, symbole narodowe, tradycję i inne wartości, którymi tak lubimy się szczycić, opluwać i wykorzystywać jednocześnie.

  Spektakl przybiera kształtem program rozrywkowy. Jest kapela, która gra o dziwo na żywo („Syreny” a w rzeczywistości „Radio Error”), szalony prowadzący (w tej roli momentami demoniczny Rafał Cieluch), światła, efekty dźwiękowe. W totalnie przerysowany sposób przedstawione są dwie łączące się historie kobiet: Danuty Mutter (Joanna Gonschorek) i Alkmeny Markiewicz (Ewa Galusińska). Stanowią one swoje przeciwieństwa. Mutter jest typową babą, która ma dobre chęci, ma jakieś tam uczucia, ale w sumie jest kompletnie nieporadna, naiwna, głupia. Markiewicz przedstawiana jako „je***a profesorowa”, kobieta wykształcona, Warszawianka, wychowująca syna w duchu „Bóg, honor, ojczyzna”. Dzieci obydwu pań stają się głównym motywem ich cierpień. Mutter zanim urodzi „dzidzię-kadłub”, udusi trójkę swoich dopiero co narodzonych dzieci. Zostając sama z Dzidzią stają się razem ucieleśnieniem motywu typowo polskiego cierpiętnictwa. Jej nieporadność jest irytująca, a nie wzruszająca. Podobnie jest z Markiewicz, która cierpi za swojego syna, nadgorliwego AK-owca, mordującego w imieniu Państwa Podziemnego. 

Przy okazji tych historii „czarujący”, wyszydzający i trafiający z ostrym komentarzem w sedno prowadzący Apollo rusza narodowe wartości. Bardzo obrazowy jest motyw listy przebojów, na którym znajduje się hymn Polski. Taka znana melodia. No bo któż nie podśpiewuje jej idąc na plażę, jednocześnie brudząc się gofrem i targając milion niezbędnych rzeczy plus żonę z dziećmi? Albo „Rota”. Idealny kawałek sprawdzający się przy porannym śniadaniu, tanim winie czy w ekskluzywnej podmiejskiej dyskotece. Nie dostaje się tylko „polskim piosenkom”. Pojawia się przerysowana forma historii (kosynierzy, Popiełuszko, papież, który ma przymknięte oczy, bo już nie może na to wszystko patrzeć), jest scena o Kościele (scena śpiewana na kształt „mszalnych melodii”), kibolach (bo przecież jakkolwiek byśmy nie przegrali to przecież: „Polacy nic się nie stało!”) czy PKP (jakże na czasie). 

Bynajmniej Marcin Liber nie odkrywa Ameryki (tzn. Polski), ale pokazuje ją samą, dodatkowo wytykając największe wady. Podejmuje temat teraźniejszego kształtu państwa i jego mieszkańców. Dochodzi do tego analiza całego zaplecza, archiwów, komórek pełnych kurzu i przeżytków: Historia, Bohaterowie, Wojny, Zwycięstwa, Honorowe Przegrane, chciwość, hipokryzja, głupota w najczystszej i najprostszej formie.

Spektakl wywołuje skrajne emocje. Niektórzy przeglądają się w zwierciadle, inni widzą w tym historię swojego przodka. Są sytuacje, kiedy widz staje się przez moment obojętny. Znajduje się wówczas pomiędzy śmiechem a płaczem; zażenowaniem a szczerym przytaknięciem...



Agnieszka Niewdana
Dziennik Teatralny Katowice
15 marca 2012
Spektakle
III Furie