Refleksje o Sokratesa

Kiedy słucha się jej w tle, płyta Sokratesa 18 poza nielicznymi wyjątkami wydaje się łagodna, melancholijna i refleksyjna, daleka od produkcji dla masowej publiczności. Pojawiają się tu powroty do muzycznych tradycji, takież cytaty i parafrazy. Trzeba przyznać, że kawał dobrej roboty wykonał Łukasz Borowiecki, kompozytor świetnie czujący puenty tekstowe i ozdabiający utwory dodatkowo przewrotkami w samych dźwiękach.

Tak jak Andrus bawi się słowami, tak jego muzycy bawią się samym graniem, możliwością tworzenia czegoś więcej niż tylko dialogu instrumentów. Andrus na tej płycie bywa drapieżny, co już samo w sobie jest zabawne (Glanki i pacyfki doczekały się nie-poważnej konkurencji w postaci Babki w czapce czy Leszku synu Kazimierza). Bywa liryczny (Przy kościele Santa Croce: aż trudno uwierzyć, że to wykorzystanie prasowej informacji), czasami ucieka w klimaty noir (Ciocia w gablocie), nawiązuje do klasyki (Szopka d-mol op.66 to jeden z utworów, które powinny przejść do mistrzowskich realizacji piosenek satyrycznych).

A jak patrzy się z Przehyby to sposób na poderwanie słuchaczy rytmem. I za każdym razem Artur Andrus ma coś do opowiedzenia, za każdym razem dąży do komicznego zamknięcia piosenki. Chociaż muzycznie (i wokalnie!) to krążek zadowalający gusta wybrednych, trzeba prześledzić kolejne warstwy żartów, docenić misterne konstrukcje. Wiele na tej płycie rozwiązań wartych uznania, chociaż w odróżnieniu od poprzednich wydawnictw Sokratesa 18 w pierwszym odbiorze nie wydaje się zbiorem jednoznacznych przebojów.

A jednak: od tej płyty trudno się oderwać, Andrus dojrzewa jako wokalista, bo jako autor tekstów zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia. Sokratesa 18 nie przypomina wcześniejszych płyt Andrusa. Ale zapada w pamięć tak samo.

Tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung"



Iza Mikrut
Materiał organizatora
20 lipca 2018