Rewelacyjny "Flis"

Z pewną nieśmiałością - parafrazując dawną reklamę - wybrałam się w sobotni wieczór na Moniuszkowską operę "Flis" w wykonaniu studentów wydziału instrumentalno-pedagogicznego Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina.

Uprzedzona przez nich, że "partie są ciężkie" i to "pierwsze nasze doświadczenie aktorskie", ale "staramy się, jak możemy", spodziewałam się zobaczyć mniej lub bardziej udane studenckie przedstawienie. Tym bardziej że twórczość Moniuszki - chyląc czoła przed kompozytorem narodowym - mówiąc w skrócie, równa nie jest. Raz zachwyca, raz zniechęca.

Uwertura - na scenie 40 wykonawców pod dyrekcją Mai Metelskiej i wchodzący powoli na scenę Teatru Dramatycznego aktorzy - jeszcze mnie nie zachwyciła. W miarę rozwoju akcji nie mogłam jednak oderwać wzroku od sceny. Świetne partie solowe - i rzeczywiście niezwykle trudne do udźwignięcia dla młodych wokalistów - z genialną, komediową arią fryzjera Jakuba (w tej roli wyśmienity aktorsko Marcin Ozga). Pięknie brzmiący chór, doskonała gra sceniczna, umiejętnie wtopiona w grę aktorską orkiestra i oszczędna, ale pomysłowa scenografia na paru metrach sceny. To wszystko wspomagały wiszące nad nią ekrany.

Co ujęło mnie szczególnie - właśnie niebanalność prezentacji Moniuszkowskiego dzieła w momentach komediowych, połączenie starego z nowym.

To zasługa reżyserii Natalii Babińskiej i scenografii Elżbiety Tolak.

Fryzjer Jakub już samym swoim wyglądem wzbudzał chichot publiczności, na zakończenie wykonywanej arii odsłonił sukmanę i ukazał koszulkę z napisem "sex and saturday". Podobnie rzecz się miała w kolejnej arii, flisak Franek tańczy z Zosią, która jest nieruchoma jak lalka, a nad nimi, na ekranach wyświetlają teksty "I married a monster".

Czy takie potraktowanie utworu urąga dziełu Moniuszki?

Ani trochę. A czy zbliża do jego twórczości nieprzekonanych odbiorców? Jak najbardziej. Oczywiście można i ponarzekać. Na drobne wokalne wpadki, czasem mniejszą słyszalność dzieła (tu ogromne pochwały dla Rafała Sulimy i Marty Wróblewskiej), lepsze i gorsze "momenty" wynikające z inwencji twórczej kompozytora. Ale mimo wszystko żal, że przedstawienie studenci pokazali tylko dwa razy (za każdym razem w innej obsadzie) i nikt nie wpadł na to, by choć na kilka tygodni włączyć je do repertuaru Teatru Dramatycznego ku uciesze białostoczan, a i większemu doświadczeniu studenckiemu, którzy pracowali nad operą cały rok. Osobiście chętnie obejrzałabym Moniuszkowską komedyjkę raz jeszcze.



Aneta Dzienis
Gazeta Wyborcza Białystok
5 maja 2009
Spektakle
Flis