Rewolucja zmieni demokrację

- Żeromski - co przemawia do mnie w "Przedwiośniu" najmocniej - w sytuacji odzyskanej niepodległości, gdy kraj był młodą demokracją, do tego zagrożoną, miał odwagę domagać się reform - mówi reżyserka Natalia Korczakowska przed premierą w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

To, że wystawia Pani "Przedwiośnie" w Gdańsku, ma dla Pani jakieś specjalne znaczenie?

- Gdańsk jest miejscem naszej najważniejszej rewolucji, do dzisiaj symbolizowanej przez Stocznię Gdańską. A mój spektakl dotyczy rewolucji, jest rozmową o tym, czy i jak rewolucję należy przeprowadzać. Czy można w niej sięgać po przemoc, czy też rewolucja powinna być pokojowa? Moje przedstawienie zaczyna się od czasów rewolucji październikowej, a kończy dziś, z tym pytaniem.

Gdańsk wydaje mi się ważnym miejscem dla Pani przedstawienia z jeszcze jednego powodu. To tutaj tacy ludzie jak Janusz Lewandowski czy Jan Krzysztof Bielecki czytali, jeszcze w latach 80. XX wieku, książki Hayeka i neokonserwatystów amerykańskich. Żeromskiego się w tych kręgach nie czytało...

- No właśnie. W przedstawieniu jest ten krąg intelektualny mocno zaznaczony. Postać Gajowca symbolizuje u mnie politykę, która wyrosła na tych książkach, o których pan wspomniał. Ale kiedy liberałowie stracili władzę i zaczęła rządzić lewica, ona także mówiła o wolnym rynku.

Jak rozumiem, dopiero z perspektywy Pani pokolenia, osób dojrzewających w wolnej Polsce, powinniśmy zacząć mówić raczej o równości niż o wolności?

- Dlatego że nie możemy dłużej ignorować nierówności społecznych. Musimy wrócić do spraw podstawowych, które zostały zaniedbane przy tym naszym zachłyśnięciu się neoliberalizmem. Czyli do kwestii równości, która jest kwestią palącą.

Ale wie Pani przecież, jak wyglądała zrealizowana w praktyce utopia równości...

- Wiem oczywiście, że zaniedbywanie równości nie wzięło się z niczego. Wynikało z lęku przed ideologią, która i Polskę, i Europę Środkowo-Wschodnią doprowadziła do katastrofy. Ale to mimo wszystko nie znaczy, że kwestie nierówności mogą zostać pominięte. Nawet jeśli nie mamy na pewne pytania odpowiedzi, nie zwalnia nas to z obowiązku szukania ich. Żeromski - co przemawia do mnie w "Przedwiośniu" najmocniej - w sytuacji odzyskanej niepodległości, gdy kraj był młodą demokracją, do tego zagrożoną, miał odwagę domagać się reform.

Gajowcowi wkłada Pani przy tej okazji w usta słynny prasowy wywiad Marcina Króla. Król, w odpowiedzi na pytanie, jak ta równość ma w praktyce wyglądać, odpowiada: "Nikt nie wie, jak to zrobić".

- To przejmujące. Król tłumaczy także, jak to się stało, że doszliśmy do podobnego punktu: Wybieramy na polityków ludzi przeciętnych, którzy są podobni do nas samych. Kiedy potrzeba nowej idei, ci politycy nie potrafią zaryzykować i pójść w kierunku nie do końca pewnym. Oni potrafią jedynie utrzymywać status quo, a dojrzeliśmy do czasów, w których to już nie wystarcza.

Skoro politycy są, jacy są, spodziewa się Pani, że w teatrze można tę krzywo zbudowaną demokrację poprawić?

- Można podjąć dyskusję na ten temat. Wpłynąć na postawę obywatelską.

W teatrze?

- Jeszcze mamy w Polsce teatr, który jest teatrem społecznej wypowiedzi. Czasy dojrzewają do tego, że powinien się on aktywnie angażować w debatę publiczną, bo brakuje tego rodzaju dyskusji. Z drugiej strony, teatr także wplątany jest w wolnorynkową paranoję. Niedawno dyrektor teatru im. Jaracza w Łodzi, Waldemar Zawodziński, ogłosił, że porzuca swoje stanowisko, bo nie jest w stanie prowadzić teatru nastawionego jedynie na produkowanie przedstawień.

Teatr nie ma wyjścia, musi się w bieżące, polityczne problemy angażować?

- Już teatr grecki był polityczny. Sama nigdy nie zajmowałam się polityką w tej skali, chociaż moje przedstawienia jakoś były polityczne. Kiedy realizowałam "Elektrę", w tle pojawiał się na przykład problem kary śmierci. Nigdy chyba jednak dotąd nie zrobiłam przedstawienia tak jednoznacznie politycznego i społecznie zaangażowanego jak "Przedwiośnie". Wydaje mi się, że dochodzimy do takiego momentu, w którym trzeba przewartościować własne potrzeby i przyzwyczajenia i wspólnie pomyśleć o tym, co będzie dalej z demokracją, która nie jest dana raz na zawsze.

Tylko wie Pani, pewien znany dramaturg i reżyserka zrobili wspólnie ileś już przedstawień podważających neoliberalny porządek, od różnych stron, i zwojowali tylko tyle, że się przebili do kulturalnego mainstreamu...

- Na to odpowiedzieć może widz, a nie ktoś z naszego środowiska. Ludzie, którzy przychodzą po prostu do teatru, pewnie nie śledzą kariery tej pary, którą ma pan na myśli, natomiast zostaje dla nich stworzona pewnego rodzaju przestrzeń do dyskusji.

Ich sposób myślenia, ich wrażliwość mogą się odmienić?

- Musimy wierzyć w to, że rzeczy, które kierujemy do ludzi, mają dla nich znaczenie, mogą coś w nich uruchomić, zainspirować. Teatr to miejsce, w którym myślenie przyjmuje formę zabawy, co jest twórcze. Gdzie, jak nie w teatrze, można to robić? Czy są gdzie indziej jeszcze takie przestrzenie? Telewizja na przykład jako miejsce publicznej debaty została doszczętnie skompromitowana. Teatr jest miejscem, które jeszcze buduje wspólnotę. Bez wiary w to moja praca nie byłaby warta wysiłku, jaki w nią wkładam.

Rozumiem, że zabiera Pani głos w imieniu i własnym, i swojego pokolenia.

- Tak.

Cezary Baryka w tym przedstawieniu również jest z tego waszego pokolenia?

- Również.

I przypomina was w tym jak niekonsekwentnie działa?

- Szarpie się między miłostkami a walką o społeczną sprawiedliwość.

Jest rewolucjonistą czy hedonistą, któremu chodzi głównie o to, by mu było wygodnie?

- Dobrze to pan uchwycił. Tak, mamy w Baryce człowieka, który rodzi się do rewolucji. Potem widzimy, jak ta ideologia kompromituje się na jego oczach, i obserwujemy czas "hedonizmu" w życiu Baryki. Czyli Nawłoć. Gdzie wchodzi w romanse, które nie kończą się dobrze. I dopiero w trzeciej części widzimy jego ponowne wchodzenie w myślenie polityczne.

Hiszpańscy Oburzeni rozeszli się po domach, tak samo jak okupujący Wall Street. Wasze pokolenie nie ma takiej energii, która by spowodowała zmiany.

- Do swojego przedstawienia wprowadzam Stephane'a Hessela, ojca oburzonych, jak go nazwano. Nie mogłam pominąć tego głosu dziś, kiedy Polska jest częścią Europy. Hessel mówi: tworzyć to stawiać opór. Dla Cezarego Baryki wiąże się to z przebudzeniem z okresu przyjemności i zapomnienia politycznego, przez które każdy z nas jakoś przechodzi w świecie zapatrzonym w ideologię neoliberalną.

Chce nas Pani swoim spektaklem obudzić i oburzyć?

- Zainspirować.

***

Premiera "Przedwiośnia", na podstawie powieści Stefana Żeromskiego 14 marca na Dużej Scenie Teatru Wybrzeże. Adaptacja i reżyseria Natalia Korczakowska. Współpraca adaptacyjna i dramaturgia Wojtek Zrałek-Kossakowski. W roli Cezarego Baryki występuje Piotr Biedroń.



Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
12 marca 2015
Spektakle
Przedwiośnie