Roma i Julian, czy Roman i Julia?

Zrobić prawdziwie dobrą, „niegłupawą", komedię to duża sztuka. Zrobić to tak, żeby oprócz szczerego śmiechu pretendującego do miana katharsis, pozwalała momentami zamyślić się i wzruszyć. Zagrać to w taki sposób, żeby wytworzyła się ta niewidzialna nić porozumienia miedzy sceną a widownią. I tego wszystkiego udało się dokonać reżyserowi Krzysztofowi Jasińskiemu w sztuce „Roma i Julian".

Trzeba od razu zaznaczyć, że tytuł jednoznacznie sugerujący konotacje z dziełem Szekspira, absolutnie nie ma z nim żadnych punktów stycznych. To dwa odrębne teksty, które może łączyć jedynie motyw miłości między kobietą a mężczyzną. Tylko kwestia określenia płci bohaterów jest tutaj dyskusyjna i staje się głównym motywem spektaklu. Bo oto znajdujemy się w klinice, gdzie główni bohaterowie – Roma (Agata Myśliwiec-Grząślewicz) i Julian (Daniel Malchar) przybywają, żeby zmienić swoją płeć. Julian nie czuje się mężczyzną, marzy o doświadczeniu bycia kobietą, Roma natomiast fantastycznie odnajduje się w męskiej kreacji, odrzucając swoją kobiecość ku przerażeniu własnego męża.

Kiedy zapalają się światła, dostrzegamy surową scenografię w postaci dwóch szpitalnych łóżek i korytarza ciągnącego się przez środek sceny. Na łóżkach dwa „zawiniątka", szczelnie otulone szarą pościelą. Generalnie nie zapowiada to komedii, poszłabym nawet dalej w skojarzeniach i akcje umieściła w szpitalu psychiatrycznym – zimnym, mrocznym, dziwnym. Jednakże widzowie szybko wskakują po tej lekkiej konsternacji na wstępie na komediowe tory wraz z pojawieniem się Beaty Rybotyckiej (Matka) na scenie, kobiety emanującej energią, erotyzmem, kobiecością – fantastycznej!

Gdybym miała być szczera tak do bólu to właśnie ona zbudowała komizm tego spektaklu, jej osoba, a właściwie rola – rezolutna i wyrazista nadała smaku tej sztuce i wysunęła ją na pierwszy plan, trochę paradoksalnie, ale może o to w sztuce właśnie chodziło. Bo biorąc na warsztat głównych bohaterów, są oni może odrobinę pogubieni, stonowani, w stanie przemiany. Trudno się dziwić, kiedy nagle zapada decyzja bez odwrotu o zmianie całego swojego życia i to tak fundamentalnie. Całość gra na kulturowych stereotypach – męskim i żeńskim, i to właśnie bohaterowie drugiego planu – matka Juliana i mąż Romy (Dariusz Starczewski) – reprezentują te pierwiastki. Ona pewna siebie, 100% kobiety w kobiecie, on – mężczyzna trochę wycofany, raczej stonowany, obdarzony większością przywar męskich. Włożenie drugoplanowych postaci w ramy szablonowej kobiecości i męskości pozwoliło wyjaskrawić postawy pacjentów kliniki, i fakt jak mocno odbiegają oni od norm przyjętych społecznie.

Matka i Mąż spotykają się przypadkiem w klinice i odtąd ich losy zaczynają się przeplatać, relacje tej czwórki ludzi zaś wchodzić w różne interakcje, a zaskakujące tajemnice i powiązania między nimi wraz z upływem czasu wychodzić na jaw, dokonując kolejnych życiowych „przewrotów". Ogrom zabawnych i błyskotliwych dialogów jest dużym atutem przedstawienia. Matka Juliana i Mąż Romy próbują zrozumieć, dlaczego ich bliscy uparli się na tak odważny krok, co poszło nie tak, gdzie został popełniony błąd. Na wszelkie sposoby próbują przekonać ich, że to głupi pomysł, że nic dobrego z tego nie wyjdzie, ale „młodzi" uparcie trwali w swej decyzji do końca. I to też jest atut sztuki – konsekwentnie prowadzona fabuła, konsekwentne decyzje prowadzące do zaskakującego finału.

W trakcie spektaklu pojawiają się ciągle nowe wątki, jakby puzzle, które z biegiem czasu układają się w pewną całość. Okazuje się, że Matka Juliana doskonale zna Męża Romy, a mało tego łączy ich bardzo zażyła przeszłość, która odżywa i stanowi momentami główny nurt sztuki. Roma zaś poznając Juliana stwierdza, że fajny z niego facet, Julian stwierdza, że Roma jest jedyna kobietą, która tak naprawdę mu się podoba... zapowiada to łatwo przewidywalny finał, a jednak, reżyser sprzedaje widzowi dużego pstryczka w nos i prowadzi historię zupełnie innymi drogami.

Komedia łatwo uderza w społeczne konwenanse, podejmuje problem poważny i ważny, ale w tym humorystycznym świetle, z dużym dystansem i okraszony pokaźną dozą ironii. Momentami przebija groteska i karykaturalność postaci, ale absolutnie nie można tego mylić z karykaturalną grą aktorską, czy jakimkolwiek przerysowaniem. Gra aktorska jest naprawdę na wysokim poziomie, stonowana, subtelna jeśli o palące kwestie chodzi, a tam gdzie trzeba było „dołożyć do pieca", posypać garścią kontrowersji, mogących razić część widowni, ubrano w humor i bardzo smaczny dowcip. Temat podjęty przez Jasińskiego jest tematem trudnym społecznie i budzącym skrajne odczucia, ale nie znaczy to, żeby temat omijać, czy chować za kotarę, wystarczy znaleźć właściwą formę na jego przedstawienie i oswojenie z nim widza. Nie chodzi przecież o to, żeby poróżnić czy obrazić widzów, ale o to, żeby zaprezentować problematykę w formie przystępnej, a posługując się przy tym humorem, dużym dystansem, a jednocześnie sprawnie operując subtelnością i taktem.
Spektakl implikuje również problematykę poszukiwania tożsamości przez każdego z nas. W pierwszej kolejności dotyczy to dwójki głównych bohaterów, którzy odnajdują tożsamość w ciele płci przeciwnej, ale to nie znaczy, że starsze pokolenie bohaterów jej nie poszukuje, tylko na zdecydowanie mniejsza skalę. Na pierwszy rzut oka może tego nie widać, ale i Matka grana przez Beatę Rybotycką i Dariusz Starczewski w roli Męża wciąż poszukują siebie, a właściwie swojego miejsca, swojej roli w życiu, swojej przestrzeni w relacji z drugim człowiekiem, zastanawiają się kim będą i jak to wszystko się zmieni, kiedy nagle syn stanie się córką, a żona... drugim w domu mężczyzną, partnerem, mężem...

Jak już wcześniej zaznaczałam, zakończenie jest zaskakujące i jednocześnie stanowi świetną puentę przedsięwzięcia reżysera Krzysztofa Jasińskiego i scenarzysty Krzysztofa Jaroszyńskiego. Problematyka złożona, aktualna i podana w jak najbardziej przystępnej formie, taka prawdziwa komedia, z krwi i kości – polecam!



Monika Sobieraj
Dziennik Teatralny Kraków
1 lutego 2020
Spektakle
Roma i Julian