Romans na opak

Przeszło dekadę czekała publiczność Opery Bałtyckiej na nową operetkę. "Orfeusz w piekle" Jacques'a Offenbacha w interpretacji Marii Sartovej zawiera wiele dowcipu pełnego odniesień do naszej rzeczywistości. Przewrotność dzieła Offenbacha potraktowano tu jako punkt wyjścia do zabawy formą (również samej operetki i oczekiwań widzów), co dzieli publiczność na entuzjastów i sceptyków tej propozycji. Świetnie prezentuje się Maria Domżał jako Eurydyka oraz Chór Opery Bałtyckiej.

"Orfeusz w piekle" to parodia mitu o Orfeuszu oraz opery "Orfeusz i Eurydyka" Christopha Willibalda Glucka. Najbardziej znana z operetek Offenbacha cieszy się niesłabnącym uznaniem publiczności od momentu pierwszego wystawienia (przeszło półtora wieku temu, w 1858 roku w Paryżu w teatrze Bouffes Parisiens). Spektakl z miejsca stał się niebywałym sukcesem, zdjęto go z afisza dopiero po 228 przedstawieniach, podobno na prośbę samych artystów, którzy nie mieli siły grać go co wieczór. Zresztą, wkrótce wznowiono spektakl w bardziej rozbudowanej formie, grając go z nie słabnącym powodzeniem przez lata.

Dowcipne libretto przenosi nas w czasy antyczne, gdzie w sielskiej atmosferze Eurydyka czeka na swojego kochanka. Niestety, zamiast pszczelarza Arysta spotyka swojego męża Orfeusza, który od dawna wzdycha już do pasterki Pomponii, a nie do niej. Oboje znudzeni sobą męczą się w swoim towarzystwie. Eurydyka chętnie by się rozwiodła, bo umiłowanie sztuki i gra męża na skrzypcach doprowadzają ją do szału. Jednak moralności i cnotliwości małżonków pilnuje podążająca krok w krok za Orfeuszem Opinia Publiczna. Ponętna Eurydyka zwraca na swoje szczęście uwagę Plutona, który wabi ją do swojego podziemnego królestwa, co wywołuje niemały rezonans na Olimpie. Radość Orfeusza z utraty żony trwa krótko, bo nieustępliwa Opinia Publiczna zmusza go do podjęcia heroicznej próby odzyskania małżonki.

W gdańskim spektaklu oczywiście paradoksy libretta Ludovica Halévy'ego i Hectora Crémieux podkreślono, znajdując dla bohaterów adekwatne kostiumy i dowcipną scenografię. Dlatego pierwsze sceny odbywają się w obecności "sielskich" łanów zboża w donicach, z kiczowatą wizualizacją tychże, uzupełnioną czerwonymi kwiatami maków. Makowy wieniec ma na głowie Aryst (Przemysław Baiński), wstępujący na scenę w towarzystwie trzech pszczółek (tancerek upozowanych na Maddie Ziegler, dziewczynkę z pamiętnych teledysków Sii). Poszukująca kochanka rozerotyzowana Eurydyka (w premierowym spektaklu Maria Domżał) nosi zieloną suknię z głębokim dekoltem, a ciapowaty Orfeusz (Dawid Kwieciński) przypomina raczej przedstawiciela handlowego niż bohatera niezliczonych przygód i jednego z najsłynniejszych kochanków. Często towarzyszy mu "ślepa" Opinia Publiczna (Katarzyna Nowosad), ukazana tu jako ekscentryczna strażniczka moralności z laską dla niewidomych i w okularach przeciwsłonecznych.

Szalone libretto przenosi nas w drugim akcie (gdańscy twórcy wybrali czteroaktową wersję opery) z tej abstrakcyjnej przestrzeni w niemal pustą przestrzeń Olimpu, z wysokim siedziskiem ratownika - tronem Jowisza w centralnej części (Adam Woźniak). Trzeci, "piekielny" akt to znów abstrakcyjna, dowcipna scenografia Yvesa Colleta, która ustąpi miejsca efektownej przestrzeni balu w piekle - finału spektaklu.

"Orfeusz w piekle" w reżyserii Marii Sartovej pełen jest dowcipu - już pierwsze wejście w ekspozycji potrojonej postaci Opinii Publicznej i jej kreacja wyznacza parodystyczny charakter spektaklu. Eurydyka to uosobienie niestałości i hedonizmu, co subtelnie, z wdziękiem podkreśla Maria Domżał, mająca oprócz zadań wokalnych bardzo rozbudowaną rolę aktorsko, z czym radzi sobie zaskakująco dobrze. Wdzięczną karykaturą herosa jest Orfeusz, niczym rasowy polityk lawirujący między rzeczywistością a tym, co wypada zrobić czy powiedzieć. Jego osobliwym alter ego okazuje się Jowisz, który władzę bez pardonu wykorzystuje dla własnych korzyści.

Nie brakuje tu bardzo udanych scen - choćby "bzykanie" Jowisza i Eurydyki (duet "Il m'a semblé sur mon épaule"), czy cały akt na Olimpie, którego znudzeni bogowie postulują założenie związków zawodowych i rozpoczynają strajk (brzmi to bardzo przewrotnie i dowcipnie w kontekście sytuacji w Operze Bałtyckiej ostatnich miesięcy). W nagrodę za porzucenie rewolucyjnych dążeń wszyscy razem z Jowiszem mogą udać się do piekła (tam zastaną między innymi kardynała).

Jednym z powodów światowego sukcesu "Orfeusza w piekle" jest niezwykle bogata muzyka, olśniewająca przepychem już w uwerturze, w której imponujące partie na całą orkiestrę sąsiadują z subtelnymi dźwiękami fletów czy klarnetu. W gdańskim "Orfeuszu w piekle" Orkiestra Opery Bałtyckiej radzi sobie dobrze, chociaż pod batutą Warcisława Kunca nie osiąga, niestety, poziomu, do jakiego przyzwyczaiła w ostatnich swoich występach. Dyrygent nadużywa forte, przez co zbyt głośna momentami Orkiestra po prostu zagłusza solistów (szczególnie podczas sceny na Olimpie).

Dowcipna choreografia zaproponowana przez Jarosława Stańka (kojarzonego głównie z produkcjami musicalowymi) znacznie lepiej wypada w układach z wykorzystaniem Chórzystów lub solistów (Opinia Publiczna czy John Styks w wykonaniu Łukasza Ratajczaka) niż Baletu Opery Bałtyckiej, sprawiającego wrażenie zagubionego w zaproponowanej przez choreografa musicalowej konwencji. Tym razem najlepiej spośród zespołów Opery wypada Chór, świetnie ubrany przez autorkę kostiumów Annę Chadaj i odpowiednio ustawiony przez reżyserkę Marię Sartovą.

Najjaśniejszym wokalnie punktem spektaklu jest sopranistka Maria Domżał, mająca zdecydowanie najwięcej pracy na scenie. Jej bohaterka to antyteza romantycznej kochanki - męczy ją rutyna, podnieca ryzyko i odmiana, dlatego ochoczo zmienia kochanków, łatwo zaliczając do ich grona nawet muchę. Przy ogromie zadań aktorskich artystka imponuje doskonałym przygotowaniem wokalnym, świetnie panując nad głosem. Ciepłym tenorem o głębokiej barwie obdarzony jest Dawid Kwieciński, którego Orfeusz jest skrojony dokładnie na potrzeby spektaklu. Donośnym barytonem imponuje Adam Woźniak, w roli Jowisza zabawny, choć aktorsko bardziej zachowawczy od kolegów. W pierwszym akcie błyszczy w roli Arysta Przemysław Baiński, później jako Pluton nie jest już tak efektowny, chociaż wokalnie od początku do końca spisuje się bez zarzutu.

Wśród licznych epizodów największe uznanie wzbudza kreacja Johna Styksa (Łukasz Ratajczak). Dobrze wypada partia Diany (Joanna Wójcik), a zgrabny, zabawny epizod w roli Merkurego kreuje Paweł Faust. Groteskowa postać Opinii Publicznej to w dużej mierze zasługa charakteryzacji, jednak Katarzyna Nowosad ma szansę się wykazać również wokalnie, znajdując w tej formie przestrzeń dla siebie w drugiej części spektaklu.

Mimo dobrych ról aktorskich, bardzo udanej zbiorowej kreacji Chóru i szeregu dowcipnych, a klasą rozwiniętych pomysłów, z "Orfeuszem w piekle" Opery Bałtyckiej jest trochę tak, jak z interpretacją żywiołowego kankana "Piekielny galop" - najbardziej znanego fragmentu operetki, na który przez większość spektaklu wszyscy czekają. Choreograf Jarosław Staniek zaproponował na wskroś oryginalną wersję tego tańca, która jednych szczerze ubawi, innych rozczaruje. Taka też jest cała operetka w reżyserii Marii Sartovej, odważna, czasami szalona, w której wątki parodystyczne mniej lub bardziej łączą się z naszą rzeczywistością, na przykład poprzez aluzje do "dobrej zmiany". Niewątpliwie taka pozycja, odmienna od innych propozycji Opery Bałtyckiej, jest w repertuarze Opery potrzebna. Nawet, jeśli dowcip "Orfeusza w piekle" nie przemawia do wszystkich.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
17 kwietnia 2018
Spektakle
Orfeusz w piekle
Portrety
Maria Sartova