Rosół czy szczawiowa?

Kiedy słucham o Żydach, w mojej głowie pojawia się obraz osoby udręczonej przez życie, zalęknionej, przesadnie religijnej, ale szczególnej, bo należącej do Narodu Wybranego, dla którego – nie da się ukryć – historia nigdy nie była zbyt łaskawa. Nie próbowałam wyobrażać sobie Żydów jako ówczesnych mieszkańców Polski, prowadzących zwyczajne życie, pracujących czy robiących zakupy, a już na pewno nie jako ludzi posiadających osobiste rozterki, inne niż te dotyczące ich narodowości. Na szczęście naprzeciw takim osobom jak ja wychodzi Teatr Dramatyczny.

Beniamina i Leę znają już ci, którzy kiedykolwiek sięgnęli po „Fatalistę" Isaaca Bashevisa Singera, wybitnego pisarza żydowskiego pochodzenia, zdobywcy Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1978. Tadeusz Słobodzianek, laureat nagrody Nike, postanowił dopisać ciąg dalszy losów tej pary, której uczucie narodziło się w niezwykłych okolicznościach za sprawą absurdalnie szalonego zakładu. W 1938 roku Beniamin i Lea mieszkają w Warszawie przy ulicy Krochmalnej, mają dwójkę dzieci i... problemy małżeńskie. On postanowił odwiedzić Goldbergową w sobie tylko znanym celu, a jego żona, choć teraz cierpliwie czekająca z szabasową kolacją, po południu wcale nie była w kawiarni z kuzynką jak wcześniej deklarowała. No chyba, że kuzynka jest płci męskiej. Świąteczny wieczór to dobra okazja, aby pozwolić dzieciom pograć w piłkę trochę dłużej niż zwykle i porozmawiać o tym wszystkim, co na co dzień zamiata się pod dywan. Czy filozof Beniamin to wciąż fatalista, a może jednak woluntarysta? Dlaczego tak trudno zrezygnować z towarzystwa poety i ułana? I czy w ogóle jest sens to małżeństwo ratować?

„Fatalista" to dowód na to, że do stworzenia dobrego teatru potrzeba naprawdę niewiele. Proste kostiumy, oszczędna scenografia przypominająca typowe żydowskie mieszkanie oraz muzyka stanowiły tylko tło do tego, co działo się na scenie. Nie potrzeba odciągać uwagi widza, kiedy ma się dobry scenariusz i świetnych aktorów.

Tekst sztuki jest lekki i przyjemny w odbiorze, jednocześnie pełny drobnych zwrotów akcji, które świetnie wykorzystują Robert T. Majewski (Beniamin) i Magdalena Czerwińska (Lea). Lea na scenie rysuje się jako postać silna i niezależna, świadoma swojej urody i kobiecości, która zajęta wychowywaniem synów, szuka odskoczni w świecie artystycznym, do którego niegdyś należała. Powściągliwość, którą przybiera wobec męża, to tylko pozory.To właśnie oschłość zdradza, jak bardzo jej na nim zależy. Z kolei Beniamin to bardziej prosty człowiek niżstereotypowy myśliciel, który ze smakiem wtrąca raz zabawne, raz filozoficzne riposty, przez co postać nabiera autentyczności i koloru. Cieszy fakt, że Majewski, kojarzony dużo mocniej z rolami komediowymi (np. Laurenza w „Pijanych" Wyrypajewa w reżyserii Wojciecha Urbańskiego oraz Spodka i Pyrama ze „Snu nocy letniej" Szekspira w reżyserii Gábora Máté'a), wypada równie dobrze w poważniejszym repertuarze.Na pochwałę zasługują także mali aktorzy: Jakub Strach (Abram) i Maksymilian Zieliński (Kubek). Widać, że obecność na scenie sprawiała im wielką radość.Co więcej, warto zwrócić uwagę na staranne odwzorowanie obyczajów żydowskich, zarówno na poziomie języka, jak i gestów, co było zapewne niemałym wyzwaniem dla reżysera i wszystkich aktorów.

„Fatalista" to kolejny teatralnysukces Wojciecha Urbańskiego.W istocie jest to historia romantyczna, która pozwala uwierzyć, że nigdy na nic nie jest za późno, kiedy się kocha. Jedyne, do czego można się przyczepić, to to, że spektakl jest niesamowicie krótki. A szkoda, bo ogląda się go z przyjemnością.



Malwina Dutkiewicz
Dziennik Teatralny Warszawa
8 marca 2019
Spektakle
Fatalista