Ryzyko wybuchu straszliwych uczuć

„Wierność kobiety jest jak Feniks – wszyscy o niej słyszeli, ale nikt nie wie, gdzie jej szukać" śpiewa Don Alfonso - bohater opery „Cosi fan tutte" i dodaje: „młode czy stare, piękne czy brzydkie – tak robią [czyt. zdradzają] wszystkie". Despina przekonuje tymczasem pogrążone w tęsknocie za ukochanymi dziewczęta: „Jeden [mężczyzna] wart drugiego, bo żaden nie wart nic". Czy jest w ogóle miejsce na prawdziwą miłość w tym świecie cyników i mistrzyń damsko-męskich gier? Odpowiedzi szukajcie w szczecińskiej Operze na Zamku.

„Cosi fan tutte" to dwuaktowa opera buffa skomponowana przez Wolfganga Amadeusza Mozarta do libretta Lorenzo da Ponte. Jej premiera odbyła się w Wiedniu 1790 roku przy współudziale samego mistrza, który dyrygował orkiestrą. Lekka, frywolna komedia, pełna przeplatających się emocji, przebieranek, podchodów oraz nieoczekiwanych zwrotów akcji, szybko zyskała uznanie ówczesnej publiczności, rozkochanej w wartkich opowieściach i charakternych postaciach. Chwała operowego dzieła nie trwała jednak długo. W XIX wieku przyszyto mu łatkę niemoralnego i rzadko wystawiano w pierwotnej formie. Nic dziwnego, że już sto lat później, gdy obyczaje ponownie uległy rozluźnieniu, a część konwenansów odeszła w niepamięć, po „Cosi fan tutte" zaczęli sięgać reżyserzy-skandaliści, którzy lubili szokować, rozbierając bohaterów i sprowadzając komediowość miłosnych intryg do podszytych erotyką, rubasznych żartów. Na szczęście realizacja Opery na Zamku w reżyserii Jacka Papisa jest zupełnie inna. Dzięki zachowaniu wysublimowanego humoru, przeniesieniu akcji do lat 50., i osadzeniu historii w niezobowiązujących okolicznościach upalnych włoskich wakacji, nie tylko bawi, ale też niepostrzeżenie przemyca trochę ważnych prawd o delikatnej materii uczuć. Wersja Papisa doskonale wpisuje się tym samym w to, co o dziele Mozarta pisał jeden z biografów kompozytora, Alfred Einstein, a mianowicie: „[niczym] cudowna bańka mieni się barwami bufonady, parodii, autentycznego i udawanego uczucia. [A] dochodzi jeszcze do tego barwa czystego piękna".

Główny wątek „Cosi fan tutte" zawiązuje się, gdy Don Alfonso - cyniczny szczwany wyga (w tej roli przezabawny Tomasz Łuczak) proponuje kontrowersyjny zakład dwójce młodych przyjaciół (odgrywanych przez świetnego Janusza Żaka i charyzmatycznego Pavlo Tolstoya, którego wokalne i aktorskie zdolności nie pierwszy już raz zdobyły moje uznanie). Alfonso utrzymuje, że zakochane w nich – rzekomo do szaleństwa – siostry porzucą wybranków dla innych mężczyzn, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Przekonani o wierności narzeczonych, Guglielmo i Ferrando zgadzają się wówczas przetestować oddanie swoich partnerek. Odgrywają przed Dorabellą i Fiordiligi łzawy teatrzyk, wyruszając na zmyśloną bitwę, by zaraz potem zjawić się w ich posiadłości w kwiecistych koszulach, letnich kapeluszach i z doklejonymi wąsami. Ponieważ jednak gra toczy się o wysoką stawkę, Don Alfonso nie zamierza zdawać się wyłącznie na wątpliwy romansowy talent młodzieńców i obiecuje podzielić się zyskiem ze sprytną pokojówką Despiną (fenomenalna Anna Farysej), o ile ta będzie podpuszczać młode damy do zdrady. Tak rozpoczyna się komedia kłamstewek i oszustw, w której role szybko się odwracają, a mężczyźni – chcąc nie chcąc – sami dopuszczają się występków, o jakie posądzali kobiety.

Scenografia przedstawienia (stworzona przez Julię Skrzynecką) została zaaranżowana tak, by każda scenka przypominała kolorową pocztówkę z wakacji. Obrotowej scenie nadano kształt prostokąta, w którego ramach najpierw wyświetlono film pełen letnich kadrów z wakacji we Włoszech (ukazujących między innymi wypoczywających na urlopie solistów szczecińskiej opery), by następnie ująć w nie samych aktorów. Poza nimi w wąskiej przestrzeni udało się pomieścić niewielką tylko ilość rekwizytów i dekoracji. Siłą rzeczy musiały więc one być umowne, co podkreśliło najważniejsze przesłanie opery, że do życia należy podchodzić z przymrużeniem oka. Mimo to w owych miniaturach udało się realizatorom zamknąć długie gorące lato. Taras z hamakami, ręczniki i parasole porozkładane na piaszczystej plaży, morski brzeg z zawieszonym nad horyzontem słońcem, rowery... Urokliwe miejsca i przedmioty zbudowały atmosferę upalnych wakacji i letnich nocy, podczas których – niczym w piosence z kultowego musicalu „Grease" – tak łatwo o miłosny zawrót głowy! Całości dopełniły jeszcze letnie akcesoria porozwieszane na wejściu do foyer opery, piękne stroje z epoki projektu Martyny Kander oraz dźwięki klawesynu, na którym przygrywała Monika Kolasińska.

Obejrzałam „Cosi fan tutte" dopiero dwa lata po hucznej premierze. Mimo to, występy solistów, wśród których szczególnie wyróżniała się Anna Malesza (Fiordiligi) i orkiestry pod batutą Jerzego Wołosiuka cechowało odczuwalne zaangażowanie i świeżość, jakiej trudno się było spodziewać po kolejnej z wielu odsłon.

Najciekawszym aspektem całej opowieści okazał się dla mnie fakt, że uwodzący siostry amanci potrafili poruszać ich serca w zupełnie inny sposób niż wtedy, gdy nie musieli udawać. W przebraniach stali się bardziej zabawni, temperamentni i odważni, pozwalając tak po prostu nieść się gorącym wibracjom lata. Obserwując zachowanie tych bohaterów, zrozumiałam, że narzucona rola ich uwolniła. Gra pozorów paradoksalnie sprawiła, że nagle przestali obawiać się o śmieszność i bać się życia. Więcej – zaczęli wręcz pysznie bawić się możliwościami, jakie ono przynosi. Podjęli „ryzyko wybuchu straszliwych uczuć", ale też nauczyli się odróżniać prawdziwe uczucie od zauroczenia.

To przesłanie powinno pozostać z widzami na dłużej, przypominając, że niekiedy warto spojrzeć na wszystko, co nas spotyka - z dystansem.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
23 stycznia 2020
Spektakle
Cosi fan tutte
Portrety
Jacek Papis