Rzeczpospolita monotonna

Miało być dobrze, ale nie wyszło. Może "Rzeczpospolita babińska" rzeczywiście jest spektaklem błyskotliwym, kompilującym w jedną całość perełki staropolskiej inwencji, ale z uwagi na monotonię formy tego spektaklu po prostu nie da się oglądać.

Zasadnicza koncepcja formy przedstawienia polega na tym, że za zaścielonym kobiercami stołem siedzą aktorzy i na zmianę czytają i opowiadają anegdoty, a w przerwach czwórka młodych aktorów wykonuje hiphopowe aranżacje kolejnych tekstów do granej na żywo muzyki. I to w zasadzie tyle – nic więcej się nie dzieje. Dodatkowo, cały scenariusz składa się z wierszy, żartów i krotochwil (oraz jednego niedorzecznego kazania), które, mówiąc oględnie, nie zawsze są tak śmieszne, jakby sobie tego twórcy spektaklu życzyli. Ów brak urozmaicenia zarówno formy jak i treści powoduje zaś, że do spektaklu cichcem zakrada się niechciana monotonia i po niedługim czasie panoszy się w nim już na dobre. 

Ramę kompozycyjną dla opowieści zapewnia tytułowa „Rzeczpospolita babińska” - rządząca się własnymi prawami szlachecka społeczność ze wsi Babinie, promująca umiłowanie do mocnych trunków i wesołych krotochwil. Spektakl uczy nas jednak, że dowcip nie zawsze jest jak wino i, że co było śmieszne czterysta lat temu, niekoniecznie musi być równie zabawne i dziś. Na przykład dziesięciominutowe wyliczenie czyjejś genealogii nieprowadzące do niczego, a którego jedyna śmieszność polega na tym, że jest długie i bez sensu - to żart specyficzny i bawiący niewielu. Również kilkukrotne wnoszenie i wynoszenie sztucznego pieczonego prosiaka na tacy śmieszy w najlepszym razie umiarkowanie.  

Hiphopowe aranżacje niektórych tekstów staropolskich wierszy to za to pomysł z pewnością oryginalny i zajmujący. Mimo to jednak jest on zaskakujący jedynie na początku i w każdej kolejnej odsłonie niewiele różniącej się od poprzedniej piosenki stają się coraz bardziej nużące.  

Dodatkowo, reżyseria momentami wyraźnie kuleje. Na pierwszy rzut oka widać, że Stanisław Radwan nie do końca miał pomysł na wykorzystanie czwórki młodych aktorów. Kiedy po wykonaniu ostatniego muzycznego kawałka zostają posadzeni na przy stole tworząc kolorowy i rzucający się w oczy kontrast ze „staropolskim” towarzystwem biesiadujących, efekt ten prosi się wręcz, żeby go wykorzystać. Nic takiego się jednak nie dzieje, a ich obecność po chwili staje się rażąco zbędna. 

Przede wszystkim jednak „Rzeczpospolita babińska” nie spełnia podstawowego dla mnie kryterium refleksji - nie odpowiada na żadne pytania, nie wyciąga wniosków. Stanisław Radwan pokazuje po prostu zbiór anegdot, które równie dobrze można by przemieszać lub zastąpić innymi bez najmniejszych konsekwencji dla wymowy przedstawienia, co, moim zdaniem, nie wystawia spektaklowi najlepszego świadectwa. Oczywiście, humor to, jak mało co, kwestia gustu i jeżeli na sali trafił się przypadkiem jakiś Sarmata, to z pewnością, w przeciwieństwie do mnie, ubawił się przednio.



Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
3 czerwca 2009