Sadu żal i Czechowa

Wydobycie z "Wiśniowego sadu" akcentów komediowych to nie nowość, ale przerobienie tej sztuki na totalną farsę - chyba tak. Linas Marijus Zaikauskas - reżyser "Wiśniowego sadu" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu - ewentualne zdumienie publiczności uprzedza wyznaniem, że on (reżyser), tak właśnie pojmuje dzieło Antoniego Czechowa, a następnie Czechowa cytuje. Ów cytat, dobrze zresztą znany, brzmi:"Ostatni akt będzie wesoły, zresztą cała sztuka jest wesoła i lekkomyślna. Wyszła mi komedia, miejscami nawet farsa".

Rzecz w tym, że Czechow, co wynika z innych listów i zanotowanych wypowiedzi, myślał o zachowaniach postaci z kręgu Lubow Raniewskiej, w istocie bandy utracjuszy, dla których życie to nie całkiem poważne za-jęcie, i o naskórkowych emocjach tych bohaterów często bliskich egzaltacji. - Tymczasem Linas Marijus Zaikauskas skupił się głównie na stronie formalnej przedstawienia, fundując publiczności burleskę w stylu braci Mara. Wedle tej recepty, Siemieonow bez przerwy skacze z szafy i robi koziołki, Trofimow nadyma policzki i wrzeszczy (właściwie to wszyscy wrzeszczą, ale on najgłośniej), a zza sceny, co rusz, dochodzą odgłosy przewracanych wiader, naśladujące motyw dźwiękowy z Kabaretu Olgi Lipińskiej. 

Źle się ogląda to przedstawienie; za dużo w nim pustej zabawy i karykaturalnych ozdobników zaciemniających główny wątek. Ton buffo, podniesiony do kwadratu, burzy równowagę pomiędzy tym, co u Czechowa komediowe, a co - jednak - poważne. 

O "Wiśniowym sadzie" wyrazić można wiele kontrowersyjnych opinii. Trudno jednak nie zauważyć, że pod warstwą lekkomyślnych posunięć Raniewskiej czai się refleksja o zmarnowanym życiu, że ktoś tu kogoś nieszczęśliwie kocha, a sprzedaż rodowego majątku to nie tylko nowe życie, ale i nowe troski. 

Spektakl grany jest w kostiumach inspirowanych modą z epoki i w realistycznym anturażu. To dodatkowo komplikuje odbiór, bo konwencja groteski kłóci się z (niby) obyczajowym tłem całości. 

Dama Raniewska - choćby nie wiadomo jak wyzwolona - w 1903 roku raczej nie fikała nogami, odsłaniając uda przed obcymi mężczyznami. Bo Maria Meyer - w roli Lubow Raniewskiej - z pokorą profesjonalistki poddaje się koncepcji reżysera. Ale przekonuje dopiero wtedy, gdy reżyser pozwala jej pokazać zmęczenie bohaterki, gorączkowe miotanie się między płaczem a śmiechem, uzależnienie od złej miłości. Takich chwil jest jednak mało i nie da się z nich zbudować pełnej roli. 

Jakimś zbiegiem okoliczności Zaikauskas zostawił natomiast w spokoju Warię i Łopachina. Być może po to, by zwiększyć kontrast pomiędzy nimi a niebieskimi ptakami, krążącymi wokół Raniewskiej. I aktorzy świetnie wykorzystali tę szansę! 

Waria - w interpretacji Marii Bieńkowskiej - to nie ofiara lecz kobieta zahartowana przez życie, a jednocześnie piękna w swojej nieśmiałości wobec niespełnionego uczucia. Piotr Zawadzki rolę Łopachina może wpisać na listę najlepszych w artystycznym życiorysie. W jego bohaterze mniej jest prostaka, więcej nuworysza, zabiegającego o zachowanie starego porządku z zyskiem dla siebie. I świetnie zagrany, podskórnie wyczuwalny erotyzm, w scenach z Raniewską. 

Głównym elementem scenografii Margarity Misjukowej jest szafa, do której bohaterowie chowają się w różnych sytuacjach. Czasem mamy wrażenie, że lepiej by było, gdyby już z niej nie wychodzili. Naprawdę szkoda tej szansy.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
31 października 2009
Spektakle
Wiśniowy sad