Sama w domu

Rzygam teatrem postdramatycznym, tak jak on sam sobą. Postdramatyzm jest tak dawno po terminie, że oglądasz go obecnie na własne ryzyko.

A jeszcze zblendowany z "zaangażowaniem", tak zwany krytyczny - Boże, najgorzej. Ta cała "krytyczność" oznacza jedynie, że dzieło posiada lewicowo-kanapową pieczątkę na fajność. Z powyższych powodów chciałem na nową Kleczewską jak lekarz na obchód: wcale. Po "Wściekłości" (Teatr Powszechny w Warszawie) i "Malowanym ptaku" (Teatr Polski w Poznaniu + Żydowski w Warszawie) postawiłem na niej krzyżyk. Ale coś mnie tknęło (recka Tomka Domagały), wsiadłem w unibusa Kraków-Katowice i przeżyłem "Kościelniaka", czyli szok poznawczy od nazwiska eksrecenzenta "Tygodnika Powszechnego": spektakl po obejrzeniu okazał się inny niż bez oglądania. Myślałem, że będzie straszny - nie był.

"Pod presją", po pierwsze, jest spektaklem dramatycznym! Spójną całością z zawiązaniem, rozwinięciem oraz rozwiązaniem, z postaciami i dialogiem, a ponadto z brakiem tezy. Nieokreślenie ideologiczne nie jest w dramatyzmie czymś obowiązkowym, ale przecież zawsze spoko, zwłaszcza w warunkach, kiedy wszystko, łącznie z trawą, zdaje się polityką. Po drugie, pięknie to wszystko wygląda (jeżeli lubicie realizm jeden do jeden). Nawet bym powiedział, że ostentacyjnie pięknie. To akurat u Kleczewskiej nikogo nie dziwi, jej przedstawienia są zazwyczaj wylaszczone. Ale tutaj jest to po coś, bo gdyby nie było superwizualu i supersoundtracku, mogłoby być pusto.

Dzianie się jest rozrzedzone, rozciągnięte, rozwleczone na lupiczny sposób, może dlatego, że wśród głównych twórców mamy uczennicę Lupy i aktorkę Lupy. Ten spektakl ma czas, jemu się nie śpieszy, ma przestrzeń na wszystko, zwłaszcza na Sandrę Korzeniak. Dzieje się obok widowni, mimo że frontalnie, i to nie jest zarzut! Do tego stopnia akcja się nam nie narzuca, że pan w pierwszym rzędzie, z wyglądu urzędnik wpuszczony za zaproszeniem, nie tylko nie ściszył swojego smartfona, ale jeszcze go odebrał, i w sumie nie było zgrzytu.

Oś fabularna, wzięta z "Kobiety pod presją", składa się z pani siedzącej samej na chacie i będącej specyficzną. Pani czasem ma gości, czasem ma rodzinę. Od nadmiaru przebywania we własnym mieszkaniu trafia do szpitala, skąd wraca rozpromieniona farmakologicznie.

Tak zwany teatr rozgrywa się tutaj wewnątrz. We wnętrzu: w domu i we wnętrzu: W SERCU. Stara dobra psychologia! Kleczewska wróciła do tego, co umie najlepiej, znowu pokazała, że jak chce, to umie. Postanowiła zrobić coś dla ludzi, ma chyba większe ambicje niż przez resztę życia kisić się z warszawką. A może miała świadomość, że tutaj na Śląsku, jak zacznie wydziwiać, widownia nie wstrzyma? Że co poklepie stolica, tutaj na nikim nie zrobi wrażenia? Anyway, powstały dwie godziny wspaniałego grania do granic wzruszenia. Bądźmy wdzięczni zespołowi Teatru Śląskiego, że nie gwiazdorzą, że nie aktorzą, że się nie pchają, że się godzą statystować, że mają cierpliwość poprzestać na małym, aby wyszło coś wielkiego.



Maciej Stroiński
Przekroj.pl
11 kwietnia 2018
Spektakle
Pod presją
Portrety
Maja Kleczewska