Sami faworyci

Solistów i zespoły koncertujące cechował jednakowo wysoki kunszt. Można się by było posprzeczać co najwyżej tylko o detale.


Osobiście jestem pod wrażeniem koncertu Berliner Barock Solisten, międzynarodowych muzyków uprawiających muzykę klasyczną, którzy w sali balowej łańcuckiego zamku popisali się taką wirtuozerią, że u odbiorców nawet mniej obeznanych z muzyką klasyczną budziło to szczery podziw.

Piszę o łańcuckich festiwalach, jakieś 30 lat (na 61 festiwali to połowa) i ten koncert zaliczyłbym do najściślejszej czołówki tych, których kiedykolwiek słuchałem i o nich pisałem.

Perfekcja w opanowaniu instrumentów, w tym prostego fletu i trąbki, wzorowanych na takich, na jakich grano w czasach Bacha i Telemanna (utwory obu Mistrzów były w programie berlińczyków), fenomenalny słuch (jeśli instrument prosty, tym słuch muzyka gra większą rolę) i wielkie wysmakowanie w korzystaniu z rozległej palety odcieni barw muzycznych. Było się czym pozachwycać!

W Uwerturze D-dur na obój, trąbkę, smyczki i basso continuo oraz Koncercie e-moll na flet prosty, flet traverso, smyczki i basso continuo, berlińczycy z wielkim poczuciem mistrzowskiej dyscypliny ujęli w klamry szczególny rodzaj nastrojowości tych obu dzieł Telemanna, jakby stworzonych z myślą o wnętrzu sali balowej zamku w Łańcucie, gdzie były wykonywane. Raczyli nimi słuchaczy z umiarem, błyskotliwie, akcentując charakterystycznie pomieszaną szlachetność, z lekkością, humorem i frywolnością. Przeprowadzając słuchających od pierwszego do ostatniego akordu czytelnie i precyzyjnie, bezbłędnie i klarownie.

Bach i jego słynne piąty i drugi Koncerty brandenburskie w ich wykonaniu, to już był odlot całkowity! Berlińczycy szybko, niepostrzeżenie wciągnęli słuchaczy w swą błyskotliwą narrację, o niecodziennych barwach, aurze świeżości, pogodnego nastroju, lekkości i jasności. Sprawiając wrażenie, że toczą ze swoimi instrumentami bój o jakość, traktując z niezachwianą energią i zmiennością odcieni brzmieniowych. Tak, że brzmienie ich nabierało z sekundy na sekundę coraz większego blasku. Utworom Bacha i Telemanna nadając wymiar „beztroskiej zabawy". Stylowo jednak zaprogramowanej.

W sali balowej zamku w Łańcucie, jakby stworzonej do prezentacji szczególnie koncertów kameralnych, trudno było dawniej nie zauważyć przepięknych kompozycji kwiatowych. Dominowały „rajskie ptaki", o łodygach i kwiatach złoto fioletowych, upięte fantazyjnie na lustrze, w tle za artystami. Często z dodatkiem żółtych azalii, czerwonego, dzikiego wina, czosnku ozdobnego lila, glicynii i bambusów. Twórczynie tych kompozycji, panie Halina Wajda i Maryna Grad, świadomie wybierały rośliny niezbyt podatne na wysoką temperaturę panującą w sali balowej, które były w stanie przeżyć kilka godzin koncertu piękne, nienaruszone. Niektóre te kompozycje z kwiatów korespondowały nie tylko z salą balową, ale też graną muzyką. Na tym festiwalu koncert Berliner Barock Solisten zdobił skromny koszyk róż stojący z boku estrady. Tak było też na pozostałych koncertach. Wielka szkoda!

Z koncertem muzyki filmowej, pełnej ukrytych znaczeń, z nutą smutku nad przemijaniem i negacją działań nieludzkich w świecie współczesnym, wystąpili znakomici muzycy z Portugalii – jej twórca, pianista Rodrigo Leao, ceniony w zachodniej Europie za kompozycje o podłożu ludowej muzyki fado (co było słychać w utworach granych tego wieczoru) – od dłuższego czasu także w Polsce zyskującej uznanie, wokalistka świetnie czująca fado Angela Silva, skrzypaczka i wokalistka Viviena Tupikova, gitarzysta i perkusista Joao Eleuterio oraz wiolonczelista Carlos Tony Gomez, który jako dyrygent poprowadził zdyscyplinowanie współbrzmiących z Portugalczykami w oryginalnych kompozycjach, orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej i chór Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Kompozytor, aranżer, saksofonista Piotr Baron, z trębaczem Robertem Majewskim, pianistą Michałem Tokajem, kontrabasistą Maciejem Adamczykiem i perkusistą Łukaszem Żyto dowiedli muzycznie, jak można Moniuszkę „przetłumaczyć na jazz" i zagrać „po nowemu", nie niszcząc klasycznej formy instrumentalizacji. Przeciwnie, okazując wielki szacunek Moniuszce. „Przymglone" wejścia saksofonowe Barona świetnie oddawały nastrój, refleksję i szczególny rodzaj energii płynącej od Moniuszki, nawet jeśli to były tylko fragmenty utworów. Program wypełniały zawartości krążków „Moniuszko jazz" i „Wodecki jazz".

Słynny tenor, posiadacz jednego z najbardziej rozpoznawalnych głosów operowych na świecie, dyrygent i kompozytor José Cura, okazał się również wielkim mistrzem w kreowaniu swego wizerunku. Już w pierwszych sekundach swojego koncertu zjednał sobie całą publiczność. Nie tylko tenorem o aksamitnej barwie, który fenomenalnie podwyższał i obniżał sięgając niskich rejestrów, nieoczekiwanie nadając ton gwałtowny i drapieżny, ale także sposobem bycia.

Przez cały koncert podtrzymywał niewymuszony kontakt z publicznością. Kiedy nie śpiewał, ale pozostawał na estradzie, odwracał do orkiestry wyrażając uznanie muzykom, po czym ze zniewalającym uśmiecham powracał śpiewem do oczarowanej nim publiczności. Imponując elastyczną techniką, rozległą barwą głosu i wysmakowaniem w ukazywaniu wielorakich odcieni kolorystycznych dziel operowych mistrzów, raczył publiczność ariami (z sopran Martiną Zadro duetami) Leoncavalla, Cilei, Bizeta, Pucciniego i Verdiego. Publiczności szczególnie podobała się aria Kalafa - słynne „Nessun dorma", z opery „Turandot" Pucciniego. Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, którą dyrygował David Giménez, popisywała się ładnym, precyzyjnym dźwiękiem.

Koncert Jose Cury śmiało mógł odbyć się w plenerze na tle rozświetlonego nocą zamku w Łańcucie, na czym by tylko dodatkowo zyskał. Pogoda by teraz dopisała, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed lat, gdy to pewnego festiwalowego wieczoru, podczas koncertu włoskiej Piccola Orchestra Avion Travel na wewnętrznym dziedzińcu zamkowym, tuż przed północą, ulewny deszcz spustoszył pięknie ukwieconą estradę, czym zmusił do szybkiej rejterady Włochów i publiczność. Kilka godzin trwało przemieszczanie z dziedzińca do sali balowej ciężkiego wówczas sprzętu telewizyjnego. Ten czas trzeba było wypełnić, skoro na dworze była ulewa. Zaproponowano publiczności nocne zwiedzanie zamku, przymusowe ze względu na okoliczności. Kilku kustoszy oprowadzało zmęczonych melomanów, starając się zabawić opowiastkami z dziejów zamku, w błogiej nadziei, że Włosi szybko zainstalują się w sali balowej. W niektórych komnatach zatrzymywano się dłużej, idąc korytarzami umyślnie zwalnialiśmy tempo. Najbardziej utrudzonym, pod koniec tej peregrynacji w jednym z ciemniejszych korytarzy wydawało się, że widzą Białą Damę... Miejmy jednak „błogą nadzieję", że cudowne koncerty festiwalowe przed zamkiem, za rok jednak wrócą.

Wspaniały mezzosopran Urszuli Krygier, o rozległej skali i delikatnej barwie, brzmiał szlachetnie w pieśniach lirycznych Góreckiego, Żeleńskiego i Niewiadomskiego, komponowanych do wierszy Marii Konopnickiej, w 180 urodziny poetki. Chwilami dramatyczny, starannie wycieniowany, schodzący do niskich i ledwo słyszalnych rejestrów, z niskim, cudownym piano, budził zachwyt w 9 Pieśniach „Jaśkowa dola" Niewiadomskiego. Krygier wirtuozowsko godziła formę liryczną i tragiczną w pieśniach do słów Konopnickiej, gwałtownie dobywając wysokie i rozedrgane dźwięki by wrażliwie doprowadzać całość do stanu takiej ciszy, że również była ona muzyką.

Wieczór solidarności z narodem ukraińskim, wypełniły utwory wysmakowanie obrazujące tradycję i myśl współczesną we współczesnej kulturze muzycznej Ukrainy. Zdominowane nastrojem tragedii i refleksji nad bezdusznie traconym życiem przez niewinnych ludzi. W znakomitym wykonaniu kameralistów Opery Lwowskiej pod Ivanem Cherednichenko, solistami Justyną Bluj, Tatyaną Vachnocką, Andriyem Chaykovskyim i Mykchailo Sosnowskym.

Koncert Tria Con Brio Copenhagen, był popisem precyzji i żywiołowości, wyczucia szczególnej stylistyki i dziwnej melancholii, pomieszanych z energetyzującym tempem, w utworach Haydna i Schuberta. Ekspresyjna narracja, połączona z przejrzystością i zrównoważeniem barw pomiędzy skrzypcami Soo - Jin Hong, wiolonczelą Soo - Kyung Hong i fortepianem Jensa Elvekjaera, sprzyjały rozsmakowaniu się brzmieniem tych instrumentów.

Innych wrażeń dostarczało charyzmatyczne wykonanie Piazzolli przez Atlantic Opera Orchestra Porto. A pod José Ferreira Lobą „Siedmiu popularnych pieśni hiszpańskich" de Falli. Partnerując Sandrze Ferrández Penalvie, która swoim mezzosopranem umiała oddać ich ulotność i subtelny wdzięk.

Wreszcie przysmak nie lada - koncert mozartowski, specjalizującej się w tej muzyce, Polisch Art Philharmonic, pod Michaelem Maciaszczykiem.

Marta Wierzbieniec, dyrektorka Muzycznego Festiwalu i Filharmonii Podkarpackiej (instytucji, która od początku organizuje to jedno z najważniejszych w Polsce i Europie wydarzeń muzycznych) dziękowała muzykom za przyjęcie zaproszeń, publiczności za współobecność. Podkreśliła też cenny dla festiwalu patronat i wsparcie wicepremiera i ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego oraz zarządu woj. podkarpackiego z marszałkiem Władysławem Ortylem. Podziękowała in. mecenasom i darczyńcom. – Ruszamy organizacyjnie z przyszłorocznym festiwalem, zaplanowanym! – oświadczyła na koniec.

Dziewięć dni, od 21 maja do 5 czerwca, w sali balowej zamku w Łańcucie i Filharmonii Podkarpackiej, słuchaliśmy koncertów 61. Muzycznego Festiwalu. W czasie szczególnym i trudnym, w obliczu wojny w Ukrainie. Wielka muzyka i wspaniali artyści próbowali przywrócić nam nadzieję na pokój, na spokój i na szeroką obecność kultury w naszym życiu.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
11 czerwca 2022