Samobójstwo symbolu

Spektakl Grzegorza Jarzyny - sądząc po składzie widowni najważniejsze wydarzenie sezonu -jest przede wszystkim pięknym, zrealizowanym z operowym rozmachem widowiskiem. Zachwyca scenografia Magdaleny Maciejewskiej: olbrzymi salon urządzony w stylu art deco, z wielkimi oknami, projekcje wideo, wrażenie robi zwłaszcza gra świateł (wielka praca Jacqueline Sobiszewski) - główne, obok oparów mgły, medium wampirycznych seansów. Mocnym punktem spektaklu jest też sam Nosferatu - wiedeński aktor Wolfgang Michael o urodzie i charyzmie członka grupy Rolling Stones.

Te elementy posłużyły Jarzynie do stworzenia kolejnej w jego karierze opowieści o dekadentyzmie i zmierzchu świata. Bohaterowie - także i przed ukąszeniem przez wampira - poruszają się po wielkim pustym domu niczym lunatycy. Spory między zwolennikami teorii naukowych i spirytystycznych mają

letnią temperaturę, podobnie jak nieostry jest obraz kobiety jako tej, która ma "pragnienia" i "lęki", czy krytyka męskiej potrzeby władzy nad nią. Jakby reżyser nie do końca potrafił się zdecydować, czy mówić serio, czy z ironią. Po drodze zdaje pospieszną i dość chaotyczną relację z wampirycznej ikonografii i wszelkich interpretacji fenomenu "nie-umarłych", jakie od XVIII w. do dziś stworzyła kultura, aby w finale odegrać efektowne... samobójstwo głównego bohatera. Męska grupa do ratowania świata przed wampirzą zarazą, z profesorem van Helsingiem (Jan Frycz) na czele, okazuje się niezdolna do jakiejkolwiek akcji. Ostatecznie więc Nosferatu, zniesmaczony wiecznością jako nieskończonym cyklem powtórek, ale chyba przede wszystkim zmęczony dźwiganiem tych wszystkich stworzonych przez ludzi odwołań, interpretacji i oczekiwań, wychodzi w światło dnia. Symbole są zmęczone?



A.K.
Polityka
23 listopada 2011
Spektakle
Nosferatu