Samotność i magia

Nie pierwszy raz u Macieja Englerta teatr ostentacyjnie tradycyjny znów okazuje się najdotkliwiej aktualny.

Gest dyrektora Teatru Współczesnego można by uznać za ekstrawagancję. Bo znaki są czytelne: jeśli dziś Maciej Englert powraca do Bułhakowa po 30 latach od swojej wybitnej realizacji "Mistrza i Małgorzaty", znaczy to, że szykuje - nazwijmy to pojemnym skrótem - teatr polityczny. Tym bardziej to znak zupełnie klarowny, że przecież na scenie przy Mokotowskiej takie wypowiedzi ostatnio należały do rzadkości. Ale przekonując o ekstrawagancji, mam na myśli przede wszystkim to, że dziś teatr polityczny oznacza sceniczną publicystykę pisaną językiem gazetowych sloganów i pierwszych lepszych skojarzeń reżysera do spółki z dramaturgiem. Najczęściej źle to się kończy.

Naturalnie nie jest żadną tajemnicą, że Maciej Englert sceniczne mody skutecznie omija, lecz mimo wszystko wybór "Psiego serca" Bułhakowa skazuje go jako twórcę na pewnego rodzaju samotność. Może szef Współczesnego uprawiać swój teatr polityczny, ale obawiam się, że tylko nieliczni uznają, iż "Psie serce" nim właśnie jest. Zbyt subtelny jest Englert jak na reguły naszego nie tylko teatralnego zgiełku.

Opowiadanie Bułhakowa z roku 1925 można dziś czytać różnie. Jako opowieść o niepowodzeniu przekształcenia świata w lepsze miejsce, jako protest przeciw ograniczaniu wolności jednostki i ostatecznie jako konieczność przyjęcia pozycji defensywnej wobec rzeczywistości nadchodzącej epoki; są i tacy, którzy twierdzą, że to po prostu narracja rodem z przypowieści science fiction. Narracja raczej pozbawiona nadziei na ciekawszą przyszłość.

Maciej Englert nadziei nas nie pozbawia, choć jego spektakl jest na pewno gorzki. Powiedziałbym, że w odczytaniu "Psiego serca" najbliżej Englertowi do tej postawy defensywnej. To rzecz o konieczności zaufania własnemu sumieniu, konieczności pozostania na uboczu walki przeciwstawnych ideologii i naprędce budowanych systemów.

Wszyscy czekając na tę premierę, przede wszystkim liczyli na kolejną wspaniałą rolę Borysa Szyca. Nie będą zawiedzeni. Po ostatniej jego dekadzie we Współczesnym: po Józefie K., Płatonowie, Hamlecie, a także mniej docenionej, lecz równie wybitnej tytułowej roli w "Szaszce" Dmitrija Bogosławskiego, aktor dopisuje do swych dokonań przeobrażenie totalne, i pewnie tak to z nim jest jest: to jeden z niewielu, o których zupełnie naturalnie myślimy, że mogliby zagrać dosłownie wszystko. Co ciekawe, u Szyca w jego nastawieniu do roli wyczuwa się bardziej intuicję niż drobiazgową analizę. Szyc wie też, że publiczność pozwoli mu na wiele, więc grając psa Szarika, wykorzystuje każdy moment, by potwierdzić, jak bardzo kocha być w centrum uwagi. Nic w tym złego, bo Szarik to szansa na kreację popisową. A że Maciej Englert prowadzi przedstawienie niezwykle klarownie, przyjaźnie wobec widza (to zawsze potężny atut tego reżysera), nie odmawiając sobie także frajdy z eksploatowania ile się da najzabawniejszych fragmentów tekstu - tym bardziej to widowiskowa rola.

Ale to nie Borys Szyc tworzy tę opowieść. Tak jak wszyscy na scenie należy do świata widzianego oczami profesora Preobrażeńskiego. Jest jego nadzieją i szansą.

Wiele smutku, niepewności, ale jednocześnie wiary w ludzkie możliwości dostrzegam w roli Krzysztofa Wakulińskiego. Czy ktoś potrafi dziś zagrać inteligenta w taki sposób? Wakuliński kumuluje w sobie wszystkie cechy kogoś, z kim warto porozmawiać o tym, w jakim miejscu się znaleźliśmy i co przyniesie przyszłość. Tak chętnie trzymamy jego stronę, bo Maciej Englert wyczuł, że w widzach od dawna drzemie pragnienie znalezienia autorytetu, za którym warto podążać bez względu na cenę. Do roli Preobrażeńskiego potrzeba tego czegoś, co nazwałbym aktorską świadomością, że jest się na scenie nie tyle po to, by od razu zmieniać cały świat, ile po to, by próbować zaszczepić w nas przekonanie, że zawsze warto próbować.

Wielki aktor przy tym prowadzi tę rolę z niespotykaną dyscypliną, na bazie tego, jak pokazuje emocje, jak puentuje każdą wypowiedź, można by definiować pojęcie formy i konwencji w konstruowaniu postaci. Szczególnie budzi to szacunek, gdy granie inteligenta, który wszystko, co robi, chce zapisywać tylko na własne konto, otwiera też jakiś tragiczny wymiar pytania o to, kim w ogóle dziś ten inteligent miałby być. Pamiętajmy, że Preobrażeński w dużym stopniu przyznaje się do porażki, ale i tak dla tych, którzy go znają, pozostaje magiem, samotnym magiem wobec realiów na zewnątrz swego gabinetu. Tu znów wraca problem z poszukiwaniem autorytetów w dzisiejszych czasach, bo rozrachunek z samym sobą już od dawna uchodzi raczej za przeżytek. Niegdyś bywało inaczej. Dotyczy to także niezależności myślenia. Jakże celnie podsuwa nam te wszystkie refleksje Krzysztof Wakuliński.

I przede wszystkim jakże trafnie przewidział Maciej Englert gorycz i drapieżność Bułhakowa. Zupełnie na teraz.



Przemysław Skrzydelski
wSieci
24 listopada 2017
Spektakle
Psie serce