Sceniczny duch "dzieci kwiatów"

Gliwicki maj obfitował w teatralne wrażenie. Podczas Gliwickich Spotkań Teatralnych scena przy Nowym Świecie przygotowała premierę sławnego musicalu Gerome\'a Ragniego i Jamesa Rado pt. "Hair". Wiekszość widzów bardziej niż teatralną kojarzy raczej filmową wersję musicalu wyreżyserowanego przez Milosa Formana w 1979 roku. Dlatego, obserwując sceniczne poczynania i mając w piamięci sceny z tego głośnego filmu, można było poczuć lekki zawód.

W przygotowania do premiery Gliwicki Teatr Muzyczny włożył dużo pracy. Jacek Mikołajczyk dokonał nowego tłumaczenia tekstów piosenek, a reżeserię powierzono Wojciechowi Kościelniakowi, twórcy polskiej prapremiery "Hair" z 1999 roku. Zadbano także o atmosferę w czasie samej premiery – we foyer rozstawiona zapalone świeczki, a obsługa teatru zamieniła przepisowe uniformy na stroje "dzieci kwiatów". Bardziej wyluzowany styl miał wprowadzić teatralnych widzów w hippisowski klimat, który królował na scenie w trakcie prawie trzygodzinnego przedstawienia. 

Gliwicki musical ma parę wad, ale nie brak mu też mocnych stron. Pierwszą z nich jest młody zespół, pełen energii, siły i zapału. Aktorom nie brak talentów wokalnych, są też dobrze przygotowani ruchowo i oba te elemnty wspólgrały ze sobą na scenie. Uklady choreograficzne, przygotowane przez Beatę Owczarek i Jakuba Skubaczkowskiego, wymagały od nich doskonałej synchronizacji i kondycji fizycznej. Aktorzy wykazywali na scenie duże zaangażowanie, wykrzesali z siebie maksymalną ilośc energii w tańcu i śpiewie, czym zjednali sobie publiczność. Kolejne utwory wzbudzały falę oklasków, gwizdów (pozytywnych) i entuzjastycznych okrzyków. Trzeba przyznać, że nie często możemy być świadkami tak spontanicznych reakcji publiczności. Duża zasługa w tym przypadku leży po stronie Piotra Dziubka, który objął kierownictwo muzyczne nad tym musicalem i jego zespołu. 

Kostiumy, które zaprojektowała Anda Kobińska, nawiązywały oczywiście do stylu hippisów. Aktorzy ubrani byli w dżinsy-dzwony, kolorowe koszule, chusty na głowach, dziewczyny miały także długie spódnice, a mężczyżni peruki z długimi włosami. W scenografii natomiast nie znajdowało się zbyt wiele elemntów, które kojarzyłyby się z epoką "dzieci kwiatów". Pojawiały się co prawda motywy "pacyfki", ale dla wiszących pod sufitem rur trudno znaleźć głębszy sens. Także wyświetlane na suficie animacje niewiele wnosiły do całości przedstawienia. 

W musicalu jednak najbardziej zawodzi fabuła, a właściwie jej brak. Reżyserowi nie udało się obejść tego defektu. Afabularność, którą wprowadził Tom O’Horgan, reżyser pierwszej broadwayowskiej inscenizacji, jest wpisana w scenariusz "Hair". Dopiero Forman z swoim filmie stworzył rozbudowaną historię miłosną i pogłębione portrety głównych bohaterów hippisowskiej komuny. Dlatego brak linearności tak bardzo przeszkadza współcześnie w oglądaniu teatralnej wersji musicalu. Nie byłby to jednak tak wielki problem, gdyby twórcom spektaklu udało sie znaleźć sposób na stworzenie jakiejś spójności. Tymczasem na scenie oglądamy po prostu kolejne numery sceniczne, piosenki następują po sobie jedna za drugą, a ich efektowne wykonanie ma być może odwrócić uwagę widza od braku linearności, a tym samym braku poczucia sensu. W pierwszej części bohaterowie musicalu przedstawiają się kolejno i opowiadają o sobie za pomocą piosenek. Poczatkowo ciężko jednak się w tym połapać. Część druga to głównie obrazy powstałe w czasie narkotycznych wizji komuny hipisów, podczas których przeważają motywy wojenne i militarne. W międzyczasie pojawia się wątła historia Claude\'a Bukowskiego, który zostaje wcielony do wojska i ginie w Wietnamie. Całość składa się jednak z motywów, które razem wydają się być ze sobą w ogóle nie powiązane, nie tworzą jednolitej historii ani nie prezentują bohaterów, z którymi możemy się utożsamiać. Pozostaje tylko ogólne wrażenie póby scharakteryzowania hippisowskiego ruchu.

Nowoczesne forma i odejście od zasad klasycznego musicalu wzbudzały krytykę podczas światowej prapremiery "Hair" w 1968 roku. Jednak wówczas spektakl obronił się dzięki sile przekazu i popularności wciąż wówczas żywego ruchu hippisowskiego. Dzisiaj kolejni twórcy teatralnych wersji "Hair", liczą zapewne na to, że hippisowska potrzeba wolności, młodzieńczy bunt, prawo do miłości i równości są wciąż bliskie każdej kolejnej generacji nastolatków. Także gliwicki musical "Hair" może mieć nadzieję, że duch "dzieci kwiatów" ciągle wzbudza sentyment i zainteresowanie, o czym mogły przekonać entuzjastyczne reakcje premierowej publiczności.



Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
1 czerwca 2010
Spektakle
Hair