Sceny z niełatwych rozstań

Podobno po nakręceniu "Scen z życia małżeńskiego" - serialu, a później filmu - Ingmar Bergman musiał zmienić numer telefonu, bo ludzie nieustannie dzwonili pytając mistrza kina, jak mają rozwiązywać swe małżeńskie problemy.

40 lat później, gdy sztuka odżyła na scenie warszawskiego Teatru Kamienica, gdzie wyreżyserowała ją Barbara Sass, grająca postać Marianny Justyna Sieńczyłło opowiada, że po którymś ze spektakli jakaś para, już zdecydowana na ślub, postanowiła się z tą decyzją wstrzymać. Pewnie w postaci Marianny i Johana zobaczyli siebie.

Bo do sztuki trzeba czworga - przelatuje mi przez głowę, niczym dawny refrenik kasowego przeboju.

Tu czwórka jest fantastyczna: wielki Bergman, który nasycił tekst swym talentem, jak i osobistymi doświadczeniami, Barbara Sass, która tak w kinie, jak w teatrze dowiodła swego talentu w ukazywaniu psychicznych zawiłości bohaterów, a zwłaszcza bohaterek - by "Tylko strach" z przejmującą kreacją Anny Dymnej przywołać, jak i aktorzy - Justyna Sieńczyłło oraz pamiętany ze scen Krakowa, Piotr Grabowski.

Sytuacja jakże banalna - małżeństwo zatopione w codziennym rytuale powtarzanych czynności, słów, gestów, dwójka dzieci, zawodowa i finansowa stabilizacja. Ot, spokojna egzystencja, w której mąż już nie patrzy na żonę, jak dawniej, a ona nie dostrzega, że on ma inną, młodszą. Niby banał, ale nie w wydaniu tej czwórki. Nie przy tak precyzyjnie opowiedzianej historii, i tak misternie zagranej.

Dwójka aktorów wciąga w tę opowieść od pierwszych chwil. Zapominamy, że widzieliśmy film, umyka nam spod powiek wspaniała Liv Ullmann - ważni są Sieńczyłło, Grabowski i świat ich emocji. Jej zdumienie i strach, jego obojętność, jakieś nieracjonalne gesty, słowa, którymi się ranią... Nie jest łatwo się rozstać, kto doświadczył - wie. Jednak w kolejnych sekwencjach widzimy zmianę ról; ona coraz pewniej odnajduje się w życiu, on - wręcz przeciwnie.

Ostatecznie - już będąc w nowych związkach - nadal się spotykają prowadząc swoje szczere- -nieszczere gry. Już wiedzą, że być ze sobą nie mogą, ale i bez siebie nie potrafią. Mając poczucie porażki, którą odnieśli w swym związku, już wiedzą, że ta smuga się za nimi ciągnie. A przecież akurat im powinno być łatwiej, skoro on psycholog, a ona - adwokat od rozwodów.

Na nic jednak wiedza i cudze doświadczenia, gdy w grę wchodzą uczucia, zagubienia, nadzieje. Nawet on, spokojny i chłodny, da w pewnym momencie upust nagromadzonym emocjom i rzuci się na nią z pięściami - równie pokracznie, jak rzuca się w swoim życiu.

Nic się ten tekst Bergmana nie zestarzał, wręcz może nabrał pewnego szerszego, uniwersalnego przesłania ukazując, jak bezradni jesteśmy w kontaktach z drugim człowiekiem, jak w nakładanych maskach rozmywamy własną tożsamość.

Wspaniale, że Kamienica, wszak prywatny teatr stworzony przez Emiliana Kamińskiego, zaryzykowała wprowadzenie do repertuaru sztuki tak poważnej. I odniosła sukces.

Sukces to Barbary Sass, która poprowadziła aktorów przez frazy Bergmana tak czule, ale i ich, bo przez moment nie wyczułem w ich scenicznym byciu fałszywego tonu czy gestu. Idealnie też nastrój spektaklu budowała oszczędna i wyrazista muzyka Michała Lorenca; już kiedyś pięknie dopełnił spektakl "Czarodziejskiej góry" na scenie Teatru im. Słowackiego, w adaptacji dokonanej przez Sass właśnie.

Pokazane zostały "Sceny z życia" w ramach tegorocznych Krakowskich Miniatur Teatralnych, zróżnicowanych i stojących na wysokim poziomie, co zasługą jest Moniki Dudek i Łukasza Lecha, odpowiadających ze wybór przedstawień. Pięć spektakli w ramach V Miniatur. Jeśli za rok - gdy nazwę przeglądu będzie poprzedzała szóstka - będzie ich sześć, teatromani pewnie tylko przyklasną. Zwłaszcza, gdy będą znów tak atrakcyjne.



Wacław Krupiński
Dziennik Polski
21 lipca 2014