Sceny z życia miasta

Stabilność scen szczecińskich wynika w dużej mierze z ich stabilności personalnej. Trudno by było znaleźć w Polsce miasto, w którym - jak w Szczecinie - teatralne kierownictwo sprawowaliby przez tyle lat ci sami ludzie. Tymczasem Teatr Współczesny to od 1992 dyrekcja artystyczna - krótki czas i naczelna - Anny Augustynowicz, w Polskim od 20 lat dyrektoruje Adam Opatowicz, a Zbigniew Niecikowski jest dyrektorem "Pleciugi" od lat 21.

CZY ćwierć wieku to w kulturze długi okres? Raczej nie. Choć czas jest rzeczą względną i bywa, że ramy, które go stanowią, uwypuklają pewne zjawiska i tendencje. Na przykład międzywojnie, krótsze jeszcze przecież, stanowiące raptem dwudziestolecie, było dla polskiej kultury obszarem znaczącym, wyrazistym, pełnym wybitnych indywidualności i dzieł. Również w teatrze. Który - po latach niewoli - niemal od podstaw budować musiał wtedy swą pozycję, tworzyć swój styl.

DWUDZIESTOPIĘCIOLECIE szczecińskich teatrów jest z tej perspektywy zaledwie mgnieniem oka; a zarazem trwaniem - bez szczególnych dramatów i widocznych przełomów. Można nawet rzec, że to trwanie stanowi specyfikę szczecińskiej Melpomeny. Bo gdy w innych miastach teatry przeżywały spektakularne wzloty i upadki, wewnętrzne rewolucje i wojny ze zmieniającą się władzą, teatralny Szczecin jawił się raczej jako oaza spokoju. Tylko Opera na Zamku doświadczała wstrząsów, które sprawiły, że tkwiący w niej potencjał nie został w pełni wykorzystany.

Generalnie jednak 25 lat odzyskanej suwerenności było dla szczecińskich teatrów czasem... kontynuacji, a na pewno - czerpania z własnej tradycji. Także w sensie organizacyjnym, jako że zasadnicze i jedyne zmiany w tym względzie-usamodzielnienie się teatrów Polskiego i Współczesnego, wcześniej dwóch scen Państwowych Teatrów Dramatycznych - nastąpiły w 1976 r. A Teatr Lalek "Pleciuga" i Opera - zmieniająca jedynie swą nazwę (bo była przedtem Operą i Operetką) - zostały przy swych rolach, jako jedyne w mieście i regionie teatry tego rodzaju.

Ludzie sceny

Stabilność scen szczecińskich wynika w dużej mierze z ich stabilności personalnej. Trudno by było znaleźć w Polsce miasto, w którym - jak w Szczecinie - teatralne kierownictwo sprawowaliby przez tyle lat ci sami ludzie.

Tymczasem Teatr Współczesny to od 1992 dyrekcja artystyczna - krótki czas i naczelna - Anny Augustynowicz, w Polskim od 20 lat dyrektoruje Adam Opatowicz, a Zbigniew Niecikowski jest dyrektorem "Pleciugi" od lat 21. Można rzec żartem, że wziąwszy razem cała trójka władzę w Szczecina sprawuje ponad sześćdziesiąt lat!

Można też zastanowić się - już serio - co tu było skutkiem, a co przyczyną? Czy to dobry dla teatrów klimat - politycy nie wtrącają się na ogół w ich działalność, a publiczność jest im wierna i życzliwa - sprawił, że teatry mogli robić swoje, czy odwrotnie, fakt, że kierowały nimi takie osobowości zdecydował o ich stabilności i pozycji? Pewnie liczyło się jedno i drugie.

Jakkolwiek było - zjawisko jest tak widoczne, że aż... niedostrzegane. Po prostu przywykliśmy, że owa trójka stoi na czele teatrów, a ich historia to ciągłość, której nie zakłóciły dotąd żadne burze.

Znaczenie tej ciągłości widać dobrze na przykładzie Współczesnego. Jako że zmiany, które w nim nastąpiły - po dwudziestu latach odszedł dyrektor naczelny Zenon Butkiewicz, z sukcesami sprawujący kierownictwo do spółki z dyrektorującą artystycznie Anną Augustynowicz - nie wpłynęły na tegoż kierownictwa formułę. Bo po odejściu Butkiewicza do Warszawy (gdzie dziś jest dyrektorem Departamentu w Ministerstwie Kultury) na opuszczonym przezeń stanowisku zatwierdzony został przez Miasto - zgodnie z oczekiwaniami zespołu - jego dotychczasowy zastępca Mirosław Gawęda. I to teraz on z Augustynowicz w duecie - o podobnym podziale kompetencji - kontynuuje to, z czego Współczesny jest znany: śmiałą artystycznie, zespołową pracę nad współczesną, polską i europejską dramaturgią.

Zmiana warty odbyła się więc płynnie i bez wstrząsów. Dobrze też świadczy to o Mieście, które zaufało teatrowi. I o teatrze, który nie uległ pokusom i umiał ocalić wypracowane wcześniej wartości. Choć nie ulega kwestii, iż łagodność tej zmiany - i zachowana równowaga w teatrze - oparta jest na autorytecie Anny Augustynowicz. Na obecności której w Szczecinie zależy, jak widać, wszystkim.

Tandem dyrektorski sprawuje też rządy w "Pleciudze", odkąd zastępczynią Zbigniewa Niecikowskiego została Anna Garlicka. Mająca też w teatrze inne zadania: liczne projekty pedagogiczne i naukowe oraz organizację Przeglądu Teatralnego "Kontrapunkt".

W Polskim wspomniana ciągłość przejawia się jeszcze inaczej. Tu zmian na stanowisku naczelnego dyrektora nie było. Adam Opatowicz, który został nim dość niespodziewanie (w wyniku konkursu) w roku 1994 - miał wtedy zaledwie 33 lata, skromny aktorski dorobek i dwa sezony kierowania zamkową Kryptą - jest nim do dziś, w podwójnej roli dyrektora naczelnego i artystycznego. Nadając scenie przez siebie prowadzonej własny styl, w którym teatr popularny i klasyczny łączą się z klimatem poezji i kabaretu.

Podobną pozycję jak wymienieni miał w Operze Warcisław Kunc, który szefował jej - z trzyletnią przerwą - lat szesnaście; ale też jako jedyny w tej dyrektorskiej grupie doświadczył efektów walki o stanowisko, i mimo wysokiej pozycji w kulturze szczecińskiej i sukcesów prowadzonego przez siebie teatru - nie udało mu się tegoż stanowiska zachować. Skonfliktowany z Urzędem Marszałkowskim, organizatorem Opery, oskarżany potem o różne uchybienia finansowe z czasów swej dyrekcji (do dziś wszystkie zarzuty wobec niego zostały prawnie oddalone), doświadczył nawet - groteskowych w formie - skutków zacierania śladów swej działalności na zamku, gdzie mieści się Opera.

Oto znana restauracja "Na Kuncu korytarza" wykorzystująca w nazwie, w żartobliwej grze słów, jego nazwisko - musiała zmienić tę nazwę za czasów dyrekcji jego następczyni Angeliki Rabizo. Ale nazwa wróciła, a z kolei Rabizo ustąpiła z funkcji - skądinąd też po konflikcie z UM (na tle finansowym, w kontekście remontu Opery) - i władzę w teatrze przejął jej następca Jacek Jekiel, historyk i samorządowiec, poprzednio dyrektor Wydziału Kultury w Urzędzie.

Jekiel sprawuje tę funkcję jako pełniący obowiązki, do czasu wyłonienia dyrektora drogą konkursu; choć nie wyklucza swego w konkursie udziału. A czy do Opery zechce wrócić, stając w konkursowe szranki po raz kolejny, Warcisław Kunc? Nie wiem. Dziś wygląda na to, że ten rozdział opowieści o Operze - że skorzystam z cytowanej już gry słów - nie ma Kunca. A przynajmniej stosownej puenty

Scena ludzi

Dyrektorzy szczecińskich scen to niewątpliwe osobowości. A że bardzo różne, to i owe sceny różnią się od siebie. Nie tyle jednak rywalizując, ile uzupełniając się wzajem. Przypadek to czy raczej kolejny ciąg dalszy?

Przecież na tej wyrazistej różnicy szczeciński teatr - po rozdziale w 1976 r - budowany był od początku. Do czego przyczyniło się powierzenie dyrekcji - już na starcie - tak różnym twórcom jak Maciej Englert (Współczesny) i Janusz Bukowski (Polski). Tak że to nieformalne, nigdzie nie zapisane prawo, że Polski jest sceną tradycyjną raczej, a Współczesny - zgodnie z nazwą - na współczesności dramatów i ich inscenizacji ma program opierać, przetrwało kolejne dyrekcje. I choć były i są od tej reguły odstępstwa, zasada wydaje się niezmienna.

Do Współczesnego chodzi się po współczesność, do Polskiego po klasykę i rozrywkę. Na co dzień bywa oczywiście rozmaicie, a patrząc choćby po repertuarze - jest to uproszczenie. Bo obie sceny - od dawna już - starają się przygotowywać różną ofertę; o ile jednak Współczesny trzyma się twardo swej ścieżki, o tyle Polski w ostatnich latach ze swojej nieraz skręca.

Dwie dekady obydwu dyrekcji w teatrach dramatycznych Szczecina utrwaliły jednak przekonanie, że mamy tu do czynienia z teatrem na poły autorskim. Nie bez kozery mówi się w Szczecinie o "teatrze Augustynowicz" czy "teatrze Opatowicza".

I ledwie się pamięta, iż przed Opatowiczem był - w latach 1984-1989 - Andrzej May (jego obecność w Szczecinie i związki z miastem zdają się równie zapomniane jak jego grób na Cmentarzu Centralnym), a przez pierwsze lata ćwierćwiecza - Zbigniew Wilkoński; przed Augustynowicz - Bogusław Kierc (1990-1992), ona sama zaś przejmowała pałeczkę dyrektora naczelnego od Kazimierza Krzanowskiego, który z kolei był "łącznikiem" między starymi a nowymi czasy teatrów Szczecina.

Współczesny pod kierunkiem Augustynowicz stawiał na młodych, nowych twórców. Na scenie przy Wałach Chrobrego i innych jej przestrzeniach realizowali spektakle - prócz niej samej-najzdolniejsi, najciekawsi: Michał Zadara, Wojciech Klemm, Antonina Grzegorzewska, Marcin Liber, Justyna Celeda, Mateusz Przyłęcki...

Ale jeśli pamiętać, że Augustynowicz pierwsze spektakle we Współczesnym zrealizowała jeszcze przed objęciem w nim dyrekcji ("Klątwa", 1991), zasadne będzie stwierdzenie, że cale dwudziestopięciolecie tego teatru związane jest z jej nazwiskiem. I choć sama dziedziczyła po poprzednikach - od Maciejowskiego, przez Englerta, po Majora - to właśnie jej Współczesny zyskał w kraju najwyższą markę, stając się jednym z produktów eksportowych szczecińskiej kultury

Siłą tego teatru była i jest zespołowość - choć i tu nie brakło indywidualności (że wymienię Annę Januszewską, Beatę Zygarlicką, Konrada Pawickiego, Arkadiusza Buszkę, Tadeusza Zapaśnika, a z młodszych Wojciecha Brzezińskiego na przykład) - i młodość. Niekoniecznie z biografiami i datami związana; rozumiana jako świeżość spojrzenia, artystyczna dociekliwość i odwaga.

Polski odwołuje się do innych tradycji, bywa przez to traktowany - często na wyrost i niesprawiedliwie - jako "ta druga", gorsza scena. Abstrahując tu od takich ocen i głębszych porównań rzec trzeba, że jego formuła - odwołująca się w dużej mierze do klimatów bohemy i aury piwnicznych kabaretów- dala Szczecinowi coś, czego by bez niej nie miał. Przestrzeń liryki i humoru, ironii i zabawy Opatowicza spróbował przenieść do Szczecina ducha Krakowa: z jego "Piwnicą pod Baranami", aurą melancholii i sojuszem inteligencji z mieszczuchem. Bywa, że te starania stoją się alibi dla pretensjonalności i snobizmu, ale konsekwencja, z jaką jego teatr kreował przez minione lat dwadzieścia swój wizerunek - sceny przyjaznej widzowi, daje efekty Do tego teatru chodzi się naprawdę, i nie dlatego, że wypada.

Chodzi się również na aktorów: Michała Janickiego, Adama Dzieciniaka, Olgę Adamską, Jacka Polaczka (kiedyś czołowego aktora Współczesnego), i wielu innych - także tych młodszych, dobrze śpiewających - lubianych, oklaskiwanych.

Polski próbuje zresztą znaleźć równowagę pomiędzy popularnością oferty a jej rangą: stąd coraz więcej w nim współczesnych premier. Warto też przypomnieć, że to tutaj realizował swe ostatnie, gorzkie przedstawienia Ryszard Major, niegdyś, u progu 25-lecia, dyrektor i główny reżyser Współczesnego.

Jego niedawna śmierć - wraz ze śmiercią Jana Banuchy - wybitnego scenografa związanego z Polskim przez lata - symbolicznie zamknęła drzwi do przeszłości obu scen, bo na obu tworzyli, pracowali. Zostały po nich tytuły dziesiątków inscenizacji, oraz barwna, trochę smutna legenda. I - niestety - rosnąca niepamięć, także o minionej symbiozie obu scen.

Krótki przegląd dorobku szczecińskich teatrów - w ostatnich 25 latach - można też jednak zamknąć i akcentem nowego: bo życie kulturalne miasta wzbogaciło powstanie-jako nowej instytucji artystycznej - Teatru Kana, a i "Pleciuga" ze swą Sceną dla Dorosłych w istotny sposób poszerzyła teatralną ofertę Szczecina.

Sceny miasta

Jedynym zresztą teatrem, który zyskał w 25-leciu nową siedzibę, była właśnie "Pleciuga". Co zdarzyło się niejako z konieczności. Jej budynek przy ul. Kaszubskiej trzeba było zburzyć, bo na tym miejscu powstawało centrum handlowe "Kaskada". Ale że Miasto zobowiązało się teatrowi dla dzieci dać siedzibę nową, lepszą, sam fakt przeprowadzki rokował znakomicie.

Niestety, niuanse i niedopowiedzenia umowy, podpisanej przez Miasto ze stawiającymi "Kaskadę" sprawiły, że eksmitowany już Teatr Lalek stanął dość niespodziewanie wobec perspektywy przeniesienia się do jakiegoś zastępczego, zmodernizowanego w tym celu obiektu, zaś wizja nowej, nowoczesnej siedziby zaczęła się niebezpiecznie oddalać. Na szczęście determinacja "Pleciugi" i zgodny sprzeciw społeczny sprawiły, że wrócono do pierwotnej koncepcji budowy teatru.

W efekcie "Pleciuga" - w 2009 r. - przeniosła się do nowego budynku, na plac -wtedy Żukowa - dziś Teatralny. Był to nie tylko pierwszy w polskim Szczecinie nowy budynek teatru, ale i w ogóle pierwszy w nim nowy budynek przeznaczony wyłącznie dla kultury i sztuki. Zważywszy, że stało się to dopiero 64 lata po wojnie, można tylko westchnąć; ale się w końcu stało... także zapowiedzią lepszych w tej mierze czasów. O czym świadczą Filharmonia czy Muzeum Przełomów, które już wkrótce otworzą swe podwoje w nowych siedzibach.

A co z siedzibami pozostałych teatrów? O Operze - która czas "wygnania" z zamku spędza w namiocie za Odrą - była już mowa z okazji zmian jej dyrekcji. Bo właśnie modernizacja i remont przyczyniły się do tych zmian, a i przedłużają się niebezpiecznie; lecz słychać, iż tej jesieni oddana zostanie do użytku artystyczna część zamkowej siedziby, na wiosnę zaś powróci na zamek administracja teatru. Który po renowacji ma wreszcie zyskać godną siebie scenę.

Jeszcze efektowniej rysuje się przyszłość Polskiego. Plany jego rozbudowy - w kierunku Odry, ale i w głąb - są niezwykle śmiałe, i mogą z niego uczynić obiekt na miarę XXI wieku. W Urzędzie Marszałkowskim jest ku temu wola i ochota; lecz czy rzeczywistość -zderzona z finansami - sprosta wizji?

Natomiast Współczesny - którym Szczecin chwali się w kraju - ma w tej mierze najbardziej mgliste perspektywy. A że od zawsze działa "na cudzym" - w gmachu Muzeum Narodowego - to sąsiedztwo bywa (dla obu stron) coraz trudniejsze.

O konieczności powstania nowej siedziby Współczesnego mówi się - co jakiś czas - lecz dotąd nic z tego nie wynikło. Może jednak w końcu coś się zmieni, i wizja nowoczesnego teatru, zbudowanego dla Współczesnego na Łasztowni - jaka pojawiła się ostatnio w Mieście - nie okaże się kolejną, piękną mrzonką, a realną przyszłością sceny z Wałów Chrobrego.

Oby o tej wizji -jako o wizji jedynie - nie musiano pisać z okazji... jubileuszu pięćdziesięciolecia polskich przemian. Bo teatry, owszem, czerpią z przeszłości, ale dobrze by było, gdyby to mogły robić w warunkach godnych przyszłości.



Artur D. Liskowacki
Kurier Szczecińsk
9 czerwca 2014