Schizofrenia pełzająca

„Pacjent EGBDF” , jedna z premier nowego sezonu artystycznego w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, to próba oryginalnego spojrzenia na problem totalitaryzmu, opresji i zniewolenia. Próba o tyle ciekawa, że jej głównym bohaterem jest muzyka orkiestry symfonicznej.

Reżyser Jarosław Kilian, za brytyjskim dramatopisarzem Tomem Stoppardem, zaprasza nas do stalinowskiej Rosji, a dokładniej do placówki zdrowia psychicznego zwanej potocznie „psychuszką". Takie szpitale pełniły dwojaką funkcję, z jednej strony stanowiły ośrodek leczenia osób z rzeczywistymi zaburzeniami psychicznymi, a z drugiej służyły za rodzaj bezterminowych więzień dla rosyjskich dysydentów. I tak w jednej z sal/cel spotyka się dwóch imienników – Aleksandrów, z których jeden jest rzeczywiście cierpiącym pacjentem, a drugi więźniem politycznym. Oczywiście, aby usprawiedliwić wielomiesięcznie przetrzymywanie niewinnego człowieka w „wariatkowie", Aleksander Iwan po konsultacjach z psychiatrą otrzymuje diagnozę schizofrenii pełzającej, choroby charakteryzującej się brakiem widocznych objawów, ale z silnymi urojeniami natury politycznej. Dopóki pacjent nie zacznie entuzjastycznie odpowiadać na leczenie (niewiele różniące się od tortur), dopóty będzie trzymany pod kluczem, oddzielony od swojej rodziny.

Fabuła spektaklu nie jest zawiła, na scenie pojawia się jedynie sześciu aktorów. Ich gra jest subtelna i wyważona; idealnie komponuje się z rzeczywistym głównym bohaterem sztuki, czyli muzyką orkiestry pod batutą Tomasza Chmiela. Sam wątek orkiestry przewija się w spektaklu kilkukrotnie. Raz jest halucynacją, wciąż towarzyszącą pacjentowi obsesyjnie myślącemu o muzyce, innym razem stanowi hobby lekarza psychiatry, który po godzinach, dość ironicznie, traci dla niej głowę. Jednak przede wszystkim orkiestra jest ilustracją tego, co możemy oglądać na scenie: totalitarnej represji, wewnętrznych konfliktów i powoli rozwijającego się szaleństwa. Sami muzycy, czasami niewidoczni, czasami przesłonięci delikatnym parawanem, czasami w samym centrum akcji, łączą trzy płaszczyzny spektaklu – intymny, chociaż niespójny świat wewnętrzny bohaterów, zagrażającą teraźniejszość oraz nieco abstrakcyjny poziom meta, który nie pozwala widzowi zapomnieć, że znajduje się w teatrze.

„Pacjent EGBDF" nie jest bez wad. Scenografia bez wątpienia może budzić zachwyt, ale o ile wykorzystanie animacji trójkątów i tomografii aktywności mózgu jest uzasadnione, to niezrozumiała wydaje się rola „mobilnych" futerałów na kontrabasy. W połączeniu z

dramatyczną muzyką, grą świateł i sztuczną mgłą, zabieg ten niestety okazuje się bardziej efekciarski niż efektowny. Natomiast na płaszczyźnie merytorycznej brakować może bardziej psychologicznego (a mniej symbolicznego) podejścia do tematu zniewolenia, szaleństwa i powoli gasnącego oporu. Błażejowi Wójcikowi ciężko jest obronić rolę umęczonego i uciśnionego opozycjonisty z poczuciem moralnego obowiązku bronienia prawdy w otoczeniu osób, z których każda tak naprawdę pragnie mu pomóc wrócić do domu. Nie ma rzeczywistych antagonistów, jest tylko abstrakcyjny system, działający gdzieś w oddali, rękami wielu służbistów ciemiężący naród rosyjski. I chociaż Aleksander Iwanow wciąż trwa w swoim, jak najbardziej uzasadnionym, buncie, widzowi trudno będzie rzeczywiście odczuć duszny, zagrażający, orwellowski klimat radzieckiego totalitaryzmu.

Podsumowując, „Pacjent EGBDF" to taka pozycja w repertuarze Teatru im. Juliusza Słowackiego, która niekoniecznie poruszy umysły i serca, ale za to na pewno pobudzi zmysły.

 

 



Sonia Kaczmarczyk
Dziennik Teatralny Kraków
23 listopada 2012
Spektakle
Pacjent EGBDF