Schulz od Babickiego, Szekspir od Mądzika

Rozmowa z Krzysztofem Babickim, dyrektorem artystycznym Teatru Osterwy.

To był wielki sezon w Teatrze Osterwy. Cztery premiery – cztery sukcesy. To nie może być przypadek, to metoda. Jaka?

Prosta - o widzów trzeba nieustannie zabiegać, wystarczy jeden nieudany sezon, by odpłynęli z teatru. Ostatni sezon to rzeczywiście był dobry czas. Frekwencja przekroczyła 90 proc., co nas sytuuje w krajowej czołówce. Kilka lat temu, w początkach swojej kadencji w Lublinie, kiedy zrobiłem „Biesy” i widownia wypełniła się w 60 procentach, uznałem to za powód do dumy. Z każdym sezonem było coraz lepiej i mam wrażenie, że ostatnio w klimacie miasta pojawiło się coś takiego, że „do teatru się chodzi”. Aby utrzymać tę modę na teatr, muszę mieć interesującą ofertę. Dlatego zaprosiłem do współpracy Leszka Mądzika, wielkie nazwisko światowej sceny, ale nie po to, aby robił swój autorski spektakl, ale po to, by zmierzył się w wielką klasyką, która przyciągnie widzów. Rozmawialiśmy o „Makbecie”. Szekspir i Mądzik to wielka atrakcja. Sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie. Premierę planujemy na sezon 2010/11.

Przypomnijmy autorów kończącego się sezonu: Tom Stoppard, Wiesław Myśliwski, Grażyna Lutosławska i Woody Allen. Żyjący autorzy to gwarancja sukcesu?

Sięgnąłem po pisarzy współczesnych sprowokowany – paradoksalnie – sukcesami przedstawień opartych na klasyce. Z powodzeniem graliśmy „Idiotę” Dostojewskiego, „Balladynę” Słowackiego, „Wesele” Wyspiańskiego, „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” Szekspira, „Niewolnice z Pipidówki” Bałuckiego. Triumfy święciła też „Sarmacja”, tekst współczesny, ale temat historyczny. Odważyłem się więc przekonstruować repertuar na sezon 2008/2009 i wprowadzić na scenę wyłącznie autorów współczesnych. Teraz wiem, że to dobre posunięcie, ale wtedy miałem poczucie, że podejmuję duże ryzyko. Tymczasem „Widnokrąg” Myśliwskiego, w reżyserii Bogdana Toszy, okazał się hitem, na który bilety sprzedawaliśmy kompletami, a przecież Myśliwski nie jest autorem popularnym i miałem obawy, że sztuka trafi do zbyt wąskiego kręgu odbiorców.

Kto następny w kolejce na scenę Teatru Osterwy?

Bruno Schulz. Pierwsza premiera po wakacjach to będzie „Noc wielkiego sezonu” na podstawie opowiadania drohobyckiego pisarza, zamykającego „Sklepy cynamonowe”.

Reżyseria Krzysztof Babicki?

Reżyseria i adaptacja, nad którą pracowałem pięć lat. „Noc wielkiego sezonu”, jako ostatnie opowiadanie z tomu Schulza, mieści w sobie postacie występujące w całej książce, a także niektórych bohaterów „Sanatorium pod klepsydrą”. W mojej adaptacji filarami Schulzowskiego świata będą Józef, Ojciec i Adela.

Co Pana fascynuje w Schulzu?

Soczystość i zmysłowość tej literatury, nieporównywalna z żadną inną na świecie. Ale kręgosłupem spektaklu będzie coś bardziej uchwytnego dla teatru niż piękność języka tej prozy, którego nic nie odda, żaden obraz, żaden teatr, żaden film. Zostaje wejście w cudownie opisane postacie. Spróbuję opowiedzieć o porażającym strachu Schulza przed rzeczywistością, o jego lękach, obsesjach, nie tylko tych dobrze znanych, erotycznych. Przypomnijmy sobie stojących na peronach Żydów i pędzące donikąd pociągi w opowiadaniach Bruno Schulza, a zobaczymy, jak historia II wojny światowej potwierdziła najpotworniejsze przeczucia pisarza z Drohobycza.

Schulz dość dokładnie narysował swoje strachy i obsesje w „Księdze bałwochwalczej”. Skorzysta Pan z tych podpowiedzi?

Przyznam, że we mnie miłośnik jego prozy zwyciężył nad miłośnikiem rysunków. Oczywiście pojawią się kobiety, kładące swoje śliczne stópki na czołgających się mężczyznach, ale to są motywy tak dobrze znane, że już nie zaprzątają mojej uwagi. Planuję natomiast z okazji premiery zrobić wystawę prac plastycznych autora „Sklepów cynamonowych”. Druga premiera odbędzie się na wiosnę podczas Festiwalu im. Bruno Schulza w Drohobyczu.

Zdradzi Pan obsadę „Nocy wielkiego sezonu”?

Od piątku nie jest już tajemnicą. Ojca zagra Andrzej Golejewski, Józefa Krzysztof Olchawa, Adelę – Hanna Brulińska, w sumie w obsadzie jest 29 osób. Próby zaczynają się w lipcu. Dla aktorów to będzie karkołomne zadanie, ponieważ nie będą mieli możliwości rozwijania roli, każde wejście na scenę to „gra na setkę”. Mówiąc językiem Stanisławskiego, mają grać jakby byli już pod koniec czwartego aktu sztuki, a oni w ten sposób będą musieli zaczynać!

Na koniec pytanie z innej beczki. Czy zdaniem Pana, Lublin ma szanse na zdobycie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016? Czy warto się starać?

Oczywiście, że tak. Zawsze warto podjąć próbę zrealizowania swoich marzeń. Jak ten Indianin z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, który podjął walkę z góry skazaną na klęskę. Ale mógł powiedzieć: przynajmniej próbowałem. Uważam, że Lublin ma realne szanse, by zdobyć tytuł, jeśli będziemy promować naszą własną, lokalną kulturę.

Zaczytany w Dostojewskim

W Teatrze Śląskim w Katowicach Krzysztof Babicki wyreżyserował „Zbrodnię i karę” Fiodora Dostojewskiego (premiera 29 maja). Spektakl dostał znakomite recenzje, m.in. od Łukasza Drewniaka (Dziennik, 19 czerwca), który uznał, że podstawą sukcesu jest udana adaptacja powieści rosyjskiego pisarza dokonana ręką lubelskiego twórcy. „Zamiast psychologiczno-ideowego pojedynku Porfirego i Raskolnikowa, oglądamy sekwencje prawie obyczajowe, pisze Drewniak i konstatuje: Oniryczna obyczajówka, która zastąpiła surową filozoficzną debatę oryginału, doskwiera równie mocno”.

Babicki jest specjalistą od Dostojewskiego. Na deskach Teatru Osterwy w Lublinie wystawił „Biesy” i „Idiotę”. Oba przedstawienia okazały się sukcesem – szły przy kompletach publiczności i uznaniu krytyki.



(-)
Polska Kurier Lubelski
22 czerwca 2009