Sekret Pana Boga

"Oskar i Pani Róża" to spektakl o życiu, w którym śmierć ma swoje istotne miejsce. Dziesięcioletni, chory na białaczkę chłopiec radzi sobie ze świadomością jej istnienia dużo lepiej niż dorośli, którym zbyt często wydaje się, że są nieśmiertelni.

Umieszczone na scenie rekwizyty, takie jak białe, żelazne łóżko, kroplówki, opakowania lekarstw, sugerują, że mamy do czynienia ze szpitalną salą. Jednak widz przez kilka pierwszych minut będzie widział coś innego – pokój dziecięcy, a w nim łóżko, które raz po raz zmienia swoje przeznaczenie: jest namiotem, schowkiem, miejscem zabaw. Oczom publiczności ukaże się Oskar (Marek Rachoń), który z mieczem wpadnie na scenę, będzie walczył z niewidzialnymi wrogami i za nic nie uda mu się usiedzieć w jednym miejscu. Dopiero później widzowie zobaczą chorego chłopca, bez żadnych szans na wyleczenie, bo wszystkie możliwości medycyny zostały już wykorzystane. I właśnie wtedy do akcji wkroczy wolontariuszka nazywana przez Oskara Ciocią Różą (Alina Chechelska) – jedyna osoba, która nie głuchnie na sam dźwięk słowa śmierć. Ta zapaśniczka, zwana Dusicielką z Langwedocji, pomoże zwalczyć wszystkie lęki Oskara i przeprowadzi go przez życie, które dzięki pewnej legendzie potrwa ponad sto lat. Oskar za namową Cioci Róży zacznie pisać listy do Pana Boga, choć początkowo powątpiewał w jego istnienie. Jednak z czasem naprawdę uwierzy, będzie prowadził z Bogiem długie rozmowy, ofiaruje mu swoje wątpliwości. Wyrośnie między nimi prawdziwa przyjaźń, dlatego Bóg nie zawaha się wyjawić Oskarowi swojego największego sekretu w słowach: „codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy”. To pozwoli chłopcu spokojnie umrzeć. 

Spektakl stanowi wierną adaptację opowiadania E.E. Schmitta, wystawiany jest na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego, co nie pozostaje faktem bez znaczenia. Bliskość widzów i aktorów sprzyja bowiem mówieniu o sprawach trudnych. Aktorzy doskonale sprawdzają się w powierzonych im rolach. Alina Chechelska gra właściwie wszystkie postacie drugoplanowe. Nie ważne, czy na chwilę staje się Popcornem – pacjentem z tego samego, co Oskar oddziału, czy Sprzątaczką – zawsze jest tak samo wiarygodna. Marek Rachoń świetnie radzi sobie w sytuacjach przemiany Oskara ze szczęśliwego dziecka w cierpiącego człowieka, pacjenta szpitala. Te przejścia nie pozwalają zapomnieć widzowi, że życie i śmierć bez siebie nie istnieją. O tym fakcie przypomina również tykający zegar, który słyszymy właściwie przez cały spektakl – zegar odmierza czas upływający zdecydowanie zbyt szybko. 

„Oskar i Pani Róża” nie jest spektaklem łatwym w odbiorze, zmusza do myślenia, do odpowiedzenia sobie na pytanie: czy jestem świadomy tego, że kiedyś umrę? Jednak gdy kurtyna opada, widz nie wychodzi z teatru przygnębiony, ale przygotowany na to, by na nowo odkrywać piękno świata i doceniać każdą chwilę, która zostanie mu dana.



Marta Kołodziej
Dziennik Teatralny Katowice
16 kwietnia 2009