Selfie z Kubą Wojewódzkim

Spektakl "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Teatru 6. piętro w Warszawie budzi zainteresowanie przynajmniej z dwóch powodów. To pierwszy spektakl jednego z najbardziej znanych prywatnych teatrów w Polsce, dzięki któremu scena ta stała się jednym z ulubionych miejsc sympatyków komedii z udziałem gwiazd kina i telewizji. Jednak magnesem dla widzów jest Kuba Wojewódzki, nietypowo, tym razem nie w roli pozera i celebryty, a aktora-naturszczyka, który radzi sobie nadspodziewanie dobrze.

Opowieść oparta jest oczywiście na doskonałej sztuce Woody'ego Allena "Zagraj to jeszcze raz, Sam", rozsławionej przez film Herberta Rossa z 1972 roku z Woody'm Allenem i Diane Keaton w rolach głównych. Allen gra tam Allana, neurotycznego krytyka filmowego, który nie radzi sobie emocjonalnie po rozstaniu z żoną Nancy. Za namową przyjaciół - Dicka i jego żony Lindy - stara się zapomnieć o Nancy, umawiając się na randki z innymi kobietami. Choć ma za przewodnika i przyjaciela swojego idola - Humphreya Bogarta - z filmu "Casablanca" (prawdziwego twardziela i szorstkiego maczo, dla którego każda kobieta musi stracić głowę), to w typowo allenowskim stylu popełnia gafę za gafą i zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Daje to pretekst do pokazania wielu zabawnych zdarzeń, w krzywym zwierciadle i z dużą dozą ironii ukazujących ludzkie emocje i zachowania przed i w trakcie randki, kiedy ludzie "wychodzą z siebie", by pokazać się z jak najlepszej strony.

Oczywiście w zgrabnej inscenizacji Eugeniusza Korina pierwsze skrzypce gra Kuba Wojewódzki w roli Allana. Wszystko na scenie podporządkowane jest właśnie jemu - Allan niemal non stop przebywa na scenie. Pozostali bohaterowie nieustannie go odwiedzają - czy to w rzeczywistości, czy też w myślach, co zaznaczone jest charakterystycznym motywem muzycznym i przyciemnionym światłem. Te scenki kreślone są bardzo grubą kreską i groteskowo uzupełniono je nieznośnie patetycznym, serialowym kiczem rodem z brazylijskiej telenoweli.

W centrum akcji niezmiennie pozostaje Allan, przyjmujący gości w swoim mieszkaniu, naszkicowanym za pomocą kanapy narożnej, stolika z gramofonem i płytami winylowymi po jednej i stolika z telefonem stacjonarnym po drugiej stronie. Dzięki grze świateł scenografia Jana Kozikowskiego ma głębię, za ścianami mieszkania Allana znajdziemy m.in. park z widokiem na miasto, muzeum, gdzie usiłuje poderwać intelektualistkę czy kabinę prysznicową, w której kąpiąca się Nancy oznajmia mu, że między nimi koniec.

Także aktorsko spektakl ułożony jest pod Kubę Wojewódzkiego. Wszyscy pozostali aktorzy są przygaszeni, celowo grają dość powierzchownie, choć z wyjątkiem wyjątkowo sztucznej i drażniącej Małgorzaty Sochy w roli Nancy, prezentują się całkiem nieźle. W tej sytuacji naturalność Wojewódzkiego i jego swoboda oraz zaskakująco duże umiejętności aktorskie okazują się wystarczające, by spektakl rozwijał się i zyskiwał w momentach jego aktywności i słabł momentalnie, gdy w jakiejś scenie Wojewódzki jest wycofany. Dobrą partnerką sceniczną okazuje się Anna Cieślak, której Linda jest słodka, ale nie przesłodzona. Wiszący w powietrzu romans z dziewczyną przyjaciela rozegrany jest z klasą i humorem.

Stworzony na bazie stereotypu wiecznie zajętego biznesmena Dick w wykonaniu Michała Żebrowskiego przybiera bardziej ludzką postać w jednej z ostatnich scen, zaś Humphrey Bogart to dla Daniela Olbrychskiego bardziej zabawa niż poważna gra, co zresztą aktor w typowy dla siebie sposób potrafi dozować widzom z dużym wyczuciem.

Najwięcej uciechy publiczność "Zagraj to jeszcze raz, Sam" w gdyńskim Teatrze Muzycznym miała jednak podczas nawiązań do życia osobistego aktorów lub sytuacji politycznej. "Tylko pamiętaj, uważaj, żeby nie była dziewicą i z PiS-u" - słyszy Allan od Bogarta przed pierwszą randką. "Z moim szczęściem będzie jedno i drugie" - nie ma wątpliwości Allan, za co Olbrychski z Wojewódzkim dostają największe oklaski. W innym miejscu Wojewódzki wypomina Olbrychskiemu Marylę Rodowicz, ten odgryza się komentarzem do Anny Muchy. Jednak dopiero podczas końcowych owacji z Kuby Wojewódzkiego wychodzi showman, którego przez całe przedstawienie na scenie nie ma. Na zakończenie nie mogło więc zabraknąć pamiątkowego selfie ze sceny z zachwyconą tym faktem publicznością.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
2 grudnia 2015