Sen o wielkości

To takie wzniosłe umrzeć za ważną sprawę. Zostać bohaterem i zapisać się na zawsze złotymi zgoskami w historii, ale czy warto? Może ważniejsze jest przeżyć spokojnie życie u boku ukochanych osób? Takie dylematy ma bohater "Samobójcy" Nikołaja Erdmana, sztuki wyreżyserowanej przez Roberta Czechowskiego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze.

Nikołaj Erdman napisał "Samobójcę" w 1928 roku, kiedy Związek Radziecki był świeżo po swojej rewolucji. Rewolucji, której hasła mocno otumaniły ludzi, zmieniły ich w masę, która głosiła utopijne hasła o dobrobycie dla wszystkich. Niektórzy w nie uwierzyli, a ci, którzy nie uwierzyli, udawali, że wierzą, że przeżyć albo mieć z tego jakieś korzyści. Dla Związku Radzieckiego to były szalone lata, pełne zmian i przewartościowań. Dawne elity wyemigrowały lub znalazły się w stanie upadku. Nowe elity, przepełnione na wkroś nowymi hasłami, udowadniały słowem i czynem, mocno wspartym przemocą, że mają patent na szczęście.

W spektaklu Roberta Czechowskiego jednak nie widać, że to sztuka sprzed prawie 100 lat i dobrze, bo jest tak uniwersalna, że akcję można umiejscowić w każdym miejscu i w każdym czasie. Zmieniają się ideologie, ale walka różnych grup społecznych o swoje racje i swoje interesy nie zmienia się. Zawsze znajdzie się ktoś, kto chce się znaleźć na szczycie i czerpać z tego profity, wykorzystując do tego zwykłych, i często naiwnych, ludzi. Wystarczy im coś obiecać i pójdą za tymi, którzy dadzą więcej, niewiele się nad tym zastanawiając.

Przykładem jest tu Siemion Siemionowicz Podsiekalnikow (Aleksander Stasiewicz). Prosty człowiek, kochający swoją żonę i pragnący wieść spokojne życie. Jednak jego spokój burzy brak pracy, która, jak wiadomo, dla mężczyzny jest bardzo ważna. Żona Maria Łukianowna (Marta Frąckowiak) wspiera swojego męża, ale teściowa Serfafima Iljiniczna (Tatiana Kołodziejska) już niekoniecznie, wypominając mu, że to jej córka zarabia na dom. Mężczyzna popada w stany, które dziś określilibyśmy jako przedsionek depresji. Skoro jego marzenia nie mogą znaleźć ujścia w rzeczywistości, nie pozostaje mu nic innego, jak się zabić.

Jego samobójstwo starają się wykorzystać różne ugrupowania - artyści, handlowcy, arystokraci, inteligenci, przedstawiciele kościoła, a nawet kobiety walczące o względy tego samego mężczyzny. Każdy uznaje, że śmierć Podsiekalnikowa przyniesie mu rozgłos i niewymierną korzyść. A Podsiekalnikow łatwo wpada w sieć, bo ma wrażenie, że nagle stał się ważny, stał się bohaterem. To kuszące, ale za jaką stawkę? Na imprezie, podczas której ma popełnić samobójstwo, po kilku głębszych, zaczyna się zastanawiać po co to wszystko. Widzi wyraźnie, że jest tylko pionkiem w grze, a jego życie nikogo nie interesuje poza jego rodziną. To rodzina daje mu szczęście, a cała reszta to tylko pozory. Brzmi znajomo? Oczywiście. Pod jakąkolwiek szerokością geograficzną byśmy się nie znaleźli, będziemy mieć podobne dylematy. Niewielu jest odpornych na sławę, władzę i blichtr.

Aleksander Stasiewicz jest idealnym Podsiekalnikowem. Delikatny, wrażliwy, kochający, a w tym wszystkim zagubiony i podatny na różne sugestie. Jego radość, kiedy może czegoś dokonać, i jego rozpacz, kiedy zaczyna rozumieć swoją sytuację, są bardzo ludzkie. Rozumiemy go, współczujemy mu i chcielibyśmy go pocieszyć.

Dobrych ról jest tu więcej. Aristarch Dominikowicz Grand-Skubik (Ernest Nita) jako przedstawiciel inteligencji ma w sobie elegancję, luz i nonszalację. Jego niemal akrobatyczne popisy sprawiają, że staje się kimś nierealnym, jakby przybył z innego świata (jak z Kabaretu Starszych Panów), świata marzeń, wysokich aspiracji, świata nie dla każdego. To on, poza głównym bohaterem, najbardziej przykuwa uwagę. Radosław Walenda, jako Jegoruszka (Jegor Timofiejewicz), w swoim zasklepieniu ideologicznym, jest niemal demoniczny, a na pewno nieprzyjemny, co oczywiście świadczy na jego korzyść. Takich typów też dobrze znamy. Zdecydowanie dużo energii wnosi na scenę Aleksander Podolak jako Aleksandr Pietrowicz Kałabuszkin. To typ, który żyje wystarczająco długo, żeby rozumieć świat i bronić Podsiekalnikowa przed okrucieństwami tego świata.

Scena przyjęcia na część samobójstwa Podskiekalnikowa jest niemal gotowym obrazem, na którym różne grupy interesu dyskutują o wyższości swoich ideologii. Uniwersalność całej historii podkreślają kostiumy Elżbiety Terlikowskiej i scenografia Wojciecha Stefaniaka. Tutaj każdy wygląda inaczej. Przebrzmiała sława w przypadku Kałabuszkina noszącego stary mundur z medalami, przebrzmiała elegancja inteligencji, przebrzmiała strojność dam. Tylko Podsiekalnikow pokazuje swoim strojem prostotę i godność.

Wszystko to dopełnione onirycznymi postaciami przewijającymi się w tle przez cały spektakl.
Dzięki temu mamy wrażenie, że to był tylko sen. Zły sen. Sen o wielkości.



Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
21 stycznia 2021
Spektakle
Samobójca