Sezon był bojowy

Czy mijający sezon teatralny na Dolnym Śląsku był udany? Jak oceniamy kolejne premiery wystawiane na deskach naszych scen? Otwieramy dziś teatralną spowiedź dyrektorów dolnośląskich scen. Pierwszy podsumuje miniony sezon Jacek Głomb, dyrektor legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej. Następną naszą rozmówczynią będzie Krystyna Meissner, która premierą "Króla Leara" w najbliższy piątek zakończy swój przedostatni sezon dyrektora Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Rozmowę z nią opublikujemy w dniu najnowszej premiery.

Z Jackiem Głombem, dyrektorem Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, rozmawia Krzysztof Kucharski: 

Dziwny był ten legnicki sezon. Ledwo cztery premiery, ale za to film fabularny inspirowany waszą teatralną premierą "Operacja Dunaj" oraz intensywne przygotowania do drugiej edycji wspaniale przyjętego festiwalu "Miasto". Nie pęka ci głowa od tego wszystkiego? 

- To był na pewno najtrudniejszy sezon w moim 15-letnim dyrektorowaniu w Legnicy. Do tych artystycznych bojów dodaj jeszcze komornika, prokuratora i straż miejską, których nasłał mi prezydent Legnicy oraz zablokowane konto. To wszystko na pewno nie z miłości do sztuki... 

Ale film sam robić chciałeś, Grzegorzu Dyndało. 

- Zgadza się, to była pokusa wielka. W te produkcję zaangażowana była część naszego skromnego zespołu teatralnego. Była to jednak produkcja zewnętrzna, co innego festiwal, który jest kreowany przez cały teatr. Na planie filmowym czułem się więc wynajętym artystą. To ważne doświadczenie, ale umówmy się, reżyserem filmowym nie będę. Moim miejscem na ziemi jest teatr. 

To się dobrze składa, bo czas na spowiedź. Kończący się sezon w twoim teatrze otwierała premiera Przemysława Wojcieszka "Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza". Ta trzecia sztuka sukcesu wcześniejszych nie powtórzyła. Ale Ty, jako dyrektor, byłeś z niej zadowolony. 

- Zadowolenie dyrektora teatru jest kategorią enigmatyczną. Ja bym wolał mówić w kategoriach, co się udało, a co się nie udało. Bez wątpienia Przemek chciał napisać inną opowieść. To, oczywiście, ma swoje dobre i złe strony. Dobre jest to, że artysta się rozwija i chce szukać nowych treści. Złe to, że oczekiwania widza wobec jego twórczości były inne i nie wszystko się udało. Wyraźnie było to widać na festiwalu R@Port w Gdyni, gdzie na nowego Wojcieszka przyszła publiczność "Made in Poland". Przemek pisze o rzeczach ważnych, poważnych i poważnie. W Gdyni też zrozumiałem jedną rzecz bardziej, że ton polskiego teatru wyznaczają dziś takie przedstawienia, jak na przykład "Szajba" w reżyserii Jana Klaty. To jest ton kabaretowo-groteskowy. Przemek próbował zrobić inną opowieść, ale udało się to tylko częściowo... 

Druga premiera "Cyrano de Bergerac" była skierowana do szerszej publiczności... 

- To też była próba szukania innego języka. Gramy konwencją różnych światów teatralnych, to nie jest mieszczański teatr, bo też wyreżyserował to przedstawienie wspaniały choreograf i tancerz, Leszek Bzdyl, który z nami współpracuje od dawna. Z różnych powodów, głównie zainteresowania, jakim cieszy się jego teatr tańca Dada von Bzdulow na świecie, nie mógł zrobić tego samodzielnie, stąd duet z Krzyśkiem Kopką. Krzysztof wspierał go pod względem literacko-ideowym. Dla ludzi znających opowieść o romantycznym kochanku z kompleksem jest ona pięknym materiałem do różnych odwołań literackich. Ja mam w dużej części młody zespół. Chciałem, żeby zagrali w kostiumach z epoki, bo z tym się wiąże nie tylko inny sposób poruszania się, obyczaju, ale wiele innych towarzyszących rzeczy, które aktora rozwijają. Uważam, że to była dobra premiera. Nie jest to pewnie spektakl, który zmieni oblicze teatru, ale gdyby ktoś w Polsce zrobił festiwal sztuk kostiumowych, to "Cyrano..." mógłby tam się znaleźć, bo nie jest banalną sztuką kostiumową. 

Trzecią premierą była kompilacja dwóch utworów Franza Xavera Kroetza pod prowokacyjnym tytułem "Polacy umierają". 

- Znów posługujemy się całkowicie odmiennym językiem teatralnym. Bardzo cenię Pawła Wodzińskiego nie tylko jako reżysera i dlatego jemu właśnie zaproponowałem realizację sztuki w naszym teatrze. Przyszedł do nas z Kroetzem. Spodobał mi się ten materiał, bo mogłem dać szansę młodym ludziom, czyli Magdzie Skibie i Pawłowi Palcatowi. Pewne spektakle robi się dla aktorów. Jako dyrektor muszę dbać tak samo o rozwój młodych aktorów, jak i starać się dać artystyczną satysfakcję starszym. 

Świetną rolę zagrał też Bogdan Grzeszczak ze starszaków... 

- Potrafił rzeczywiście pokazać polską duszę. Chociaż posługiwaliśmy się niemiecką literaturą, to jednak wydaje mi się, że ten "mecz" Polska - Niemcy udało nam się wygrać. W duchu jest to polskie przedstawienie. 

Wreszcie ostatnia premiera. Moim zdaniem najlepsza w tym sezonie w Legnicy - "Fotografie" na kanwie opowiadań Janusza Andermana. Gdy czyta się tę prozę, wydaje się, że kompletnie nie nadaje się do teatru. 

- Reżyser tego przedstawienia, Paweł Kamza, przeważnie bierze się za rzeczy niemożliwe. Zaliczam się do wielkich wielbicieli prozy Andermana. Uważam Janusza za najwybitniejszego polskiego pisarza obok Jerzego Pilcha z całym szacunkiem do wszystkich nestorów. 

To też jest popis siedmiu aktorek z Twojego teatru, bo choć raz panowie są tylko tłem. 

- To jest problem, gdy dyrektor ma dziesięć dobrych aktorek, a dobrych sztuk dla pań tak wielu nie ma. Ten materiał literacki, który spreparował Kamza, świetnie się nadawał, żeby pokazać nasze dziewczyny. Ja też tę premierę uważam za najlepszą w tym sezonie. 

Z rachunku wychodzi, że był to sezon przyzwoity, acz nie wystrzałowy. 

- Na wstępie wspomniałem, że był sezon bojowy. A poza tym wolę taką przyzwoitość od kabaretowych wystrzałów.



Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
1 czerwca 2009
Portrety
Jacek Głomb