Siedmiu z Gombra

Spektakl zaczyna się od aluzji do poprzedniej premiery Grabowskiego w Teatrze Imka. Zamiast kapliczki z "Opisu obyczajów III", czyli świętego namiotu rozbijanego na pustyni w chwilach narodowych klęsk, stoi na scenie płócienna plażowa przebieralnia, a może i wychodek, gdzie czyta się Sienkiewicza i stroi polskie miny

Pojawia się Jan Peszek, najwierniejszy towarzysz przygód reżysera z Gombrowiczem, i wygłasza passus o chamstwie przerabiającym na swoją modłę cały świat. Grabowski sprawdza użyteczność najbardziej oczywistych antypolskich filipik, znów chce za ich pomocą komentować spory o wielkość i odrębność naszą, o Wawel i „przedmurze”.

Ale bardziej interesujący jest Gombrowicz przerażony pustką rytuałów obcowania ze sztuką, Gombrowicz egzystencjalny, który boi się bólu i starości, testuje swoje miłosierdzie, pożądanie, estetyzm. Grabowski swoim zwyczajem wprowadza do gry gromadę aktorów budujących świat z niczego. Szuka w jednogłosowym z założenia „Dzienniku” teatralnej polifonii nie tyle osób, ile tonów, charakterów i masek. Zakłada, że w porozrzucanych dramatycznych mikroscenkach Gombrowicz nie widzi innych ludzi poza sobą. Dlatego scena jest prawie pusta, bo poza rozpisanym na siedem wcieleń wielkim „ja” nie ma świata. Peszek jest Gombrowiczem starym, do którego powraca fascynacja cielesnością młodości. Piotr Adamczyk gra Gombra dystyngowanie naburmuszonego – piętnowaniem polskiego zakłamania odwracającego uwagę od własnego fałszu. Tomasz Karolak to zagubiony w argentyńskich realiach parobczak zdumiewający się skalą własnej empatii. W Andrzeju Konopce mieszka Gombrowiczowski sarmacki miniarz.

A co tu robią kobiety? Magdalena Cielecka wyłuskuje z jego tekstów efekt niedotykalnej piękności skonfrontowanej ze światem, który się roztapia. U Iwony Bielskiej w narzekaniach Gombrowicza odzywa się na przemian i gderliwa baba, i hrabina z pretensjami. „Diariusz Rio Parana” zostaje wyśpiewany niewiarygodnym matowym i śliskim jak sopel lodu głosem Olgi Mysłowskiej, sopranistki barokowej i wokalistki grupy Polpo Motel. Grabowski słucha tej przekrzykującej się gromady i odkrywa dla siebie nowego Gombrowicza. Już nie polakożercę i apologetę człowieka chwilowego, ale przedwcześnie postarzałego pisarza próbującego po raz ostatni pogodzić i nazwać własne sprzeczności. W najlepszych scenach – sądzie nad zdychającym psem, słowno-fizycznych akrobacjach Cieleckiej nad niedokonanym i niecałkowitym światem, pościgu Peszka za ciałem czango – dojmująco materializuje „czarnego Gombrowicza”.



Łukasz Drewniak
Przekrój
18 stycznia 2011
Spektakle
Dzienniki