Siła ceremonii nakładania henny

Pomysł jest prosty, fabuła linearna, scenografia przedstawia zwykłe mieszkanie, całość opiera się na dialogu dwóch kobiet. Żadnych udziwnień, żadnego wysilonego nowatorstwa. I to właśnie, w przypadku takiej tematyki, zadziałało.

Wszystko zaczyna się od henny. Od paczuszki henny, którą kupuje w drogerii bardzo, bardzo smutna Judith (Patrycja Pośpiech). Henna to roślina, która od tysięcy lat pomaga kobietom: nie tylko je upiększa, również ochrania, a nawet może przynieść im szczęście.

Spektakl "Henna Night" gdańskiego Maybe Theatre Company, pierwszego, polskiego teatru wystawiającego wyłącznie sztuki w języku angielskim, trwa tyle czasu, ile potrzeba na zafarbowanie włosów. A przez ten czas dzieją się rzeczy ważne i magiczne. Judith i Ros (Aleksandra Kotapska) spotykają się w ważnym i trudnym momencie życia. Judith, porzucona przez partnera, z którym planowała resztę życia, i Ros, nowa dziewczyna tego właśnie mężczyzny. Poznajemy je w skromnie urządzonym, nowym mieszkaniu Judith. Prawie nikt nie zdążył jej jeszcze w nim odwiedzić, i oto do drzwi puka... właściwie wali Ros, ta druga. Trzeba przyznać, że ma powody. Autorka sztuki, Amy Rosenthal, wyjątkowo sprawnie wiodła bohaterki przez to arcytrudne spotkanie. Sztuka "Henna Night" powstała w 1999 roku i zdobyła nagrodę Sunday Times Drama Award. Pomysł jest prosty, fabuła linearna, scenografia przedstawia zwykłe mieszkanie, całość opiera się na dialogu dwóch kobiet. Żadnych udziwnień, żadnego wysilonego nowatorstwa. I to właśnie, w przypadku takiej tematyki, zadziałało.

Penny Shefton, reżyserka gdańskiego spektaklu, doskonale poprowadziła aktorki, utrzymując spokojne tempo, które pozwoliło widzom z rosnącym zaciekawieniem wyczekiwać kolejnych kwestii. Pośpiech i Kotapska prostymi słowami i wiarygodnymi gestami oddały trudne emocje z całą ich mocą. W bardzo dobrze oświetlonym pokoju, odtworzonym na scenie z realistycznymi detalami, typu pogniecione chusteczki higieniczne, czy rzucony na podłogę magazyn dla kobiet, aktorki stworzyły sugestywny świat, który pozwolił widzom zupełnie zanurzyć się w przedstawione "tu i teraz". To taki prawdziwy, szczery teatr, niosący duży ładunek emocjonalny, umiejętnie rozładowany w finałowych scenach. Te dobrze odegrane role kobiet w ostrym konflikcie, mocne, ale nieprzeszarżowane, przygotowały widzów do wielkiego finału - chwili spokoju, wyciszenia, nawet ciepła. Przy dźwiękach starego bluesa dało się wyczuć moment, w którym bohaterki otworzyły się na siebie. Jednak i tu tekst dramatu i reżyserskie zabiegi nie dopuściły żadnej fałszywej nuty. Całość nie kończy się słodkim happy endem, lecz takim "endem", który mógł się przydarzyć w rzeczywistości, takim, który pewnie nie raz udaje się osiągnąć kobietom postawionym w podobnej sytuacji. Henna night, ta wieczorna, zaimprowizowana ceremonia, wręcz wymuszona okolicznościami, nawiązuje do spotkań kobiet Orientu, które w pewnych okolicznościach pomagają sobie wzajemnie w nałożeniu henny. Zachodnie kobiety są inne, żyją w zupełnie odmiennych warunkach, jednak okazuje się, że moc tej rośliny działa również na nie.

Warto zobaczyć, co przytrafiło się tego hennowego wieczoru. Celowo nie zdradzam zbyt wiele, bo Maybe Theatre Company wystawi tę anglojęzyczną sztukę jeszcze kilkakrotnie, w maju i w czerwcu, w Gdańsku, Sopocie i Gdyni. MTC daje o wiele więcej niż tylko językową wprawkę, która ucieszy osoby uczące się języka angielskiego. Choć i ten edukacyjny aspekt jest sam w sobie czymś wartościowym. Aktorki recytują swoje kwestie bardzo wyraźnie, a wybór współczesnego tekstu sprawia, że zrozumienie treści nie przysparza trudności.

Warto wsłuchać się w to, co ma do powiedzenia kobieta kobiecie, a dodatkowy smaczkiem jest przeniesienie się w... zamierzchłe czasy, rok 1999, ubiegły wiek, gdy w użyciu były... uwaga!... budzik i automatyczna sekretarka w stacjonarnym telefonie. W dzisiejszych czasach wszechobecnych telefonów komórkowych ta historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.



Małgorzata Bierejszyk
Gazeta Świętojańska
24 kwietnia 2015
Spektakle
Henna Night