Skandal mozna zrobić ze wszystkiego

W tym przedstawieniu jest taka scena, w której przywołujemy rekonstrukcję bitwy partyzanckiej. Po niej ze zniczami wchodzą politycy, którzy wygłaszają patriotyczny pean ku czci bohaterów. I nagle z tego zgromadzenia wyłaniają się anonimowe postaci, zapomniane ofiary tych rzekomych bohaterów. O nich nikt nie mówi, nikt nie pamięta, bo powstaje jedyna, coraz bardziej słuszna ideologia i historia.

Z Piotrem Ratajczakiem reżyserem spektaklu "Biała siła, czarna pamięć" w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku rozmawia Anna Kopeć.

Anna Kopeć: Jak Pan nawiązał współpracę z Białymstokiem?

Piotr Ratajczak: - Dyrektorka Teatru Dramatycznego Agnieszka Korytkowska-Mazur chyba dwa lata temu zaproponowała mi, żebym wyreżyserował tu jakiś spektakl. Byłem dość ograniczony czasowo ze względu na swoją dyrekcję w teatrze w Wałbrzychu. Prawie od roku jestem wolnym strzelcem, więc zgłosiłem swój ponowny akces. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o współpracy. W grę wchodziło zrealizowanie "Ślubu" Witolda Gombrowicza. W którymś momencie zacząłem czytać reportaż Marcina Kąckiego "Białystok. Biała siła, czarna pamięć" wcale nie myśląc o tym, że mogłaby być to propozycja dla teatru. Podczas tej lektury, pracowałem akurat w teatrze w Olszynie, w telewizji zobaczyłem relację z demonstracji przeciwko imigrantom. Odbyła się tylko w Białymstoku. Wtedy skontaktowałem się z Agnieszką Korytkowską-Mazur, że chyba trzeba się zabrać za tekst Kąckiego, na co zareagowała z entuzjazmem.

Jakie miał Pan wyobrażenie o Białymstoku przed podjęciem tej współpracy?

- Tradycyjnie, że to najzimniejsze miasto w Polsce (śmiech). A na poważnie było to dla mnie miasto, które ma bogatą historię i niezwykle ciekawą tradycję. Przyjeżdżałem z marzeniem, że będę mógł dotknąć multikulturowości. Ciekawiło mnie także poznawanie tego miasta. Ciążyła mi też ta legenda, którą wzmacnia reportaż Marcina Kąckiego o tym, że jest to niebezpieczne zagłębie neonazistów, miasto nieprzyjazne obcokrajowcom, w którym funkcjonuje silne środowisko radykalno-narodowo-katolicko-kibolskie.

Lektura tego reportażu miała znaczny wpływ na obraz Białegostoku w Pańskich oczach.

- Tak, oczywiście. Ten reportaż jest niezwykle sugestywny, ale też fascynujący i świetnie napisany. Chwilami wywołuje wielką grozę, niepokój, ale także fascynację tym wszystkim, co w opisie Kąckiego z tego miasta zostało wymiecione - co jest i tą czarną pamięcią. Ten reportaż przeraża. Natomiast przebywanie w tym mieście na co dzień nie robi na mnie aż takiego wrażenia. To tak jak przyjeżdża się gdzieś z naddanym, zintensyfikowanym mitem, a na miejscu - na szczęście - okazuje się, że jest jednak inaczej. Że na swobodnie poruszających się obcokrajowców nikt nie poluje, że nie widać faszystowskich napisów. To było uspokajające. Ale za to któregoś razu podczas naszej próby, na placu przed teatrem po wybuchach w Brukseli była demonstracja narodowców przeciwko Unii Europejskiej. Spalono wtedy kukłę Angeli Merkel. Takiego zdarzenia nie widziałem nigdy i w żadnym mieście. Nie wyobrażam sobie, jak można takie rzeczy robić. Jestem przerażonym tym, że dziś na coraz więcej rzeczy można sobie pozwalać. Mój Facebook kipi od wiadomości i komentarzy wszystkich, którzy uczestniczyli w demonstracji w obronie kobiet, przeciwko nowej ustawie antyaborcyjnej. Ponoć w Białymstoku też taka była, niewielka manifestacja, ale także znów był marsz przeciwko imigrantom. Dla mnie to kolejny szok. Niestety potwierdza się to, o czym pisze Kącki.

Jakiś czas temu w tym teatrze oglądaliśmy sztukę, która powstała na podstawie tekstów Swietłany Aleksijewicz. Przełożenie reportażu na język teatru wydaje się karkołomnym zadaniem. Wiemy, że Pańska realizacja nie będzie wierną adaptacją książki Kąckiego.

- Kilkakrotnie robiłem przedstawienia na podstawie reportażu czy dokumentu historycznego. Mam wielki szacunek dla Marcina Kąckiego, za to że dał nam wolną rękę w tej realizacji. Autonomicznym autorem scenariusza jest Piotr Rowicki, a reportaż staje się rodzajem inspiracji do stworzenia kilku scen. One zawierają fragmenty, pojedyncze wątki z tej książki. Błogosławieństwo Marcina Kąckiego, jego wsparcie i komentarze, obecność na próbach są dla nas dużym wzmocnieniem i potwierdzeniem właściwości drogi, którą obraliśmy.

Reportaż Kąckiego to książka o Białymstoku, jego bohaterami są mieszkańcy tego miasta. Tymczasem w teatralnej adaptacji rezygnujecie z konkretnych nazwisk, a wprowadzacie mniej lub bardziej enigmatyczne postaci. Czy taki zabieg ma sens?

- W tej sztuce są konkretne postaci, choć nie są wymienione z imienia i nazwiska. Widzowie, którzy będą chcieli, na pewno odbiorą to jako opowieść o ich mieście. Natomiast wydaje mi się, że pewien rodzaj uniwersalizacji tej opowieść, przełożenie jej na inne miasta, poszerza spektrum odbiorców. Oczywiście można czytać to jako opowieść o Białymstoku, ale także odebrać jako zjawiska dotykające wiele innych miast w Polsce.

Czy nieumiejscawianie sztuki w Białymstoku i rezygnacja z pokazywania konkretnych bohaterów z imienia i nazwiska nie jest w pewnym sensie próbą asekuracji, ostrożności? Na warsztat wzięliście bardzo ważną, ale też trudną dla białostoczan książkę, ale rezygnujecie z istotnych w niej elementów.

- Bardziej bym to nazwał pewną grą z widzem. Od początku był taki pomysł, by odrywać to od realnych postaci i miejsc. Mam nadzieję, że to sztuka o konkretnych ludziach i mieście, a także historia bardzo uniwersalna. Nie czuję, żeby był to jakiś rodzaj wybiegu, ostrożności. Reportaż sam w sobie jest publicystyką. Nie chcę teatru, który będzie mówił, że jakiś pan prezydent jest dobry czy zły. Nie chcę być osobą z zewnątrz, która będzie oceniała zjawiska polityczne i społeczne Białegostoku. Dla mnie reportaż jest pewną próbą pokazania miasta, które się zmaga ze swoją przeszłością i pewnej - moim zdaniem - patologii, która dotyka tkankę miejską na poziomie relacji społecznych, biznesowo-politycznych. Nie mam narzędzi żeby coś czy kogoś ocenić, oskarżyć. Chcemy podzielić się naszym niepokojem, ale na pewno nie jest to niszczenie i oskarżanie ludzi.

W tej sztuce Białystok będzie uniwersalnym miastem w Polsce?

- Tak mi się wydaje. Redaktor Kącki pisze o patologiach miejskich, zależnościach między biznesem, klerem, politykami. Takich przykładów mamy więcej - chociażby w Rzeszowie, gdzie włodarzom szykują się poważne procesy. Pochodzę ze Szczecina, tam jest zupełnie inny temat zmagania się z przeszłością. Może nie w takiej skali jak Białystok, ale Szczecin również ma swoje problemy - chociażby getto niemieckie w 1945 i 1946 roku, którym zawiadywała polska policja. Wydaje mi się, że "Biała siła, czarna pamięć" to opowieść o każdym mieście. W dzisiejszej polskiej polityce historia ma kolosalne znaczenie i jest manipulowana w bezwzględnej grze o władzę. Cały czas nas dotyka, nami kieruje, wyciągamy ją i traktujemy jako przyczynek do realnej walki czy jakiejkolwiek dyskusji. Próbujemy nią grać, a nawet szantażować także świat i Europę. Każde miasto ma swoją historię, nie zawsze piękną, często wypieraną. Wydaje mi się, że nawet jeśli będzie zła, niewygodna, nie będzie jak z oficjalnych portretów Żołnierzy Wyklętych, to trzeba ją poznawać, odkrywać. Wówczas jako społeczeństwo będziemy dojrzalsi, bardziej świadomi.

Dlaczego do tej produkcji zdecydowaliście się zaprosić gościnnych aktorów z Warszawy?

- Po pierwsze z przyczyn organizacyjnych, bo w trakcie prób teatr przygotował dwie premiery "Napis" i "Romea i Julię". Pewne typy aktorów, których potrzebowałem nie były dostępne. Po drugie dwaj aktorzy zaproszeni przeze mnie to ludzie z którymi już współpracowałem. Są tu także wzmocnieniem mentalnym. To dobrzy aktorzy i ludzie, którzy interesują się taką tematyką. Nie akceptuję teatru gwiazdorskiego, do którego angażuje się znanych aktorów serialowych i wokół nich buduje się całą otoczkę. "Biała siła, czarna pamięć" to spektakl zespołowy, w którym wszyscy grają po tyle samo. Nie ma faworyzowania danych osób. Gościnni to aktorzy, który sprawdzają się w teatrze zespołowym, którzy nie mają gwiazdorskich ambicji czy egocentrycznych przypadłości.

Tekst sztuki trafił do radnych miejskich, którzy próbowali zablokować realizację. Okazało się, że otrzymali pierwszą wersję sztuki. Co wpływa na zmiany tego tekstu?

- Ta sytuacja to skandal. Czuję się zażenowany tym, że tekst wyciekł teatru. Ale paradoksalnie to mnie także podnosi na duchu. Czuję, że robimy coś ważnego, że ma to sens. To prawie tak, jak wyciek nagrania U2 albo Madonny, nieopublikowanej książki Jerzego Pilcha (śmiech). Nie wiem czy ktoś skserował ten tekst, nie będziemy prowadzić śledztwa. To fascynujące, że całe miasto - od biskupa, po radnych - czyta tekst z wypiekami na twarzy i na bieżąco komentuje. Udowadniają tym, że kompletnie nie rozumieją czym jest scenariusz teatralny. Komentarze bardzo mnie rozbawiały i spowodowały dziką satysfakcję z powodu kompromitacji intelektualnej autorów. Teatr nie jest przeniesieniem rzeczywistości jeden do jednego. To takie oczywistości, że aż szkoda o tym mówić.

Czy te komentarze - radnych, kleru - mają jakiś wpływ na kształt tego przedstawiania?

- Żadnego. Z Piotrem Rowickim pracuję już przy ósmym czy dziewiątym przedstawieniu. Zawsze w kolejnych etapach skracamy tekst sztuki. Pierwszy egzemplarz z reguły ma ok. 80 stron, ostatni ok. 30. Najpierw piszemy jak najwięcej potem sprawdzamy jak to brzmi to na scenie, słuchamy aktorów, redukujemy poszczególne warianty, zmieniamy sensy itd. Egzemplarz, który wyciekł miał prawie 90 stron, obecny ma ok. 40. Zmiany w scenariuszu to nasza normalna praca, naturalny proces. W ogóle nie zastanawiam się nad tym, co ktoś ma do powiedzenia na ten temat. Tym bardziej, że mam wrażenie, że ta sztuka jest wręcz niewinna, zupełnie niekontrowersyjna. Nie jest tak, że pod wpływem jakiś komentarzy coś podkręcamy lub łagodzimy. Ta sztuka to dialog z publicznością, a nie atak, oskarżanie czy mówienie prawd. Teatr nie służy do tego żeby oskarżać, snuć diagnozy polityczne czy teorie spiskowe.

W kwietniu "Biała siła, czarna pamięć" będzie grana tylko w jednym secie premierowym. Dlaczego teatr wycofał się z wystawienia jej w kolejnych dniach?

- Wiem, że wywołało to reakcję, że skoro spektakle są odwoływane to musi się dziać coś niedobrego. To także mnie rozbawiło. Tymczasem zmiany w repertuarze wynikają z prostej sprawy niedogrania terminów aktorów gościnnych z białostockim teatrem. W maju i czerwcu spektakle będą normalnie wystawiane i mam nadzieję, że będzie kontynuowana współpraca z Teatrem WARSawy i w maju będzie grany w stolicy.

Obawia się Pan tego, jak białostoczanie odbiorą tę sztukę? A może ma Pan jakieś nadzieje?

- Jako były dyrektor teatru w Wałbrzychu nabrałem przekonania, że kwestia tego czy ktoś zostanie dotknięty, obrażony jest dziełem takiego przypadku i nakręcenia medialnego, że nie wiem kompletnie czego mam się spodziewać. Do Wałbrzycha przyjechała grupa ze Świdnicy, która protestowała przy okazji lektury "Golgota Picnic". Tymczasem w naszym repertuarze od dłuższego czasu były przedstawienia o wiele ostrzejsze. Nikt tego nie zauważył, bo nikt z protestujących nie chodzi do teatru. Jeśli biskup przez radio czy z ambony powiedział, że trzeba protestować to tak też się stało. W Białymstoku też tak może być. Jak pan poseł, radny albo proboszcz powie, że trzeba protestować, to ludzie tu przyjdą i będą protestować. I nie będą się zastanawiać nad tym czy ta sztuka ludzi obraża czy dotyka. Po prostu dostaną instrukcję i będą działać zgodnie z nią. Jeśli mam jakąś niechęć to tylko wobec tych, którzy często nieświadomych, nieszczęśliwych ludzi wykorzystują w swojej walce politycznej czy religijnej. Liczę się z tym, że mogą się pojawić protesty. To kwestia tego czy ktoś uzna za swój interes polityczny nakłonienie ludzi do takich akcji. W teatrze, jak się uprzemy, to skandal można zrobić z przekleństwa, z nagich piersi aktorki, z księdza na scenie. Ze wszystkiego. Dla mnie to absurd, ale taki, który napawa perwersyjną satysfakcją. Pokazuje to, że teatr i sztuka w Polsce ma ogromne znaczenie, że pobudza społeczeństwo. Natomiast nie obawiam manifestacji. Robimy uczciwe przedstawienie i dzielimy się swoimi niepokojami. Nie jest to przedstawienie nienawistne, oskarżające, tylko prosta rozmowa z widzem.

Jakie jest Pana przesłanie przy tej realizacji? Co Pan chce powiedzieć widzom?

- Patrząc na dzisiejszy świat i Polskę, inspirując się częścią "czarna pamięć" mam wrażenie, że coraz bardziej historia jest wykorzystywana w służbie polityki i ma postać zawłaszczającą. Wszyscy, którzy mają wątpliwości, nie zgadzają się lub są ofiarami historii nie zostają dopuszczeni do głosu. To jest niepokojące, bo idąc tą drogą nie staniemy się dojrzałym państwem, narodem. W tym przedstawieniu jest taka scena, w której przywołujemy rekonstrukcję bitwy partyzanckiej. Po niej ze zniczami wchodzą politycy, którzy wygłaszają patriotyczny pean ku czci bohaterów. I nagle z tego zgromadzenia wyłaniają się anonimowe postaci, zapomniane ofiary tych rzekomych bohaterów. O nich nikt nie mówi, nikt nie pamięta, bo powstaje jedyna, coraz bardziej słuszna ideologia i historia. Natomiast część "biała siła" odnosi się do tego, że cała dzisiejsza rzeczywistość polityczna, polaryzacja, czas pogardy wpływa na zachowanie społeczeństwa. Jak tak dalej pójdzie to będzie się lała krew. Za to wszystko pełną odpowiedzialność ponoszą ci wszyscy, którzy rządzą masami ludzi, którzy szczują i uprawiają pogardę dla przeciętnych, normalnych ludzi z wątpliwościami. Dla mnie to coś przerażającego, że rządzą nami jacyś ponurzy prawnicy, którzy gardzą zwykłym człowiekiem.

**

Piotr Ratajczak - absolwent wydziału reżyserii dramatu szkoły teatralnej w Krakowie. Karierę reżyserską zaczynał w Szczecinie, współpracował z Teatrem Współczesnym, realizował offowe spektakle na małych szczecińskich scenach. Reżyseruje w Koszalinie, Bielsku-Białej, w Bydgoszczy, Lublinie, Poznaniu, Warszawie i Zielonej Górze. Były dyrektor Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. W Białymstoku pracuje nad spektaklem "Biała siła, czarna pamięć", który inspirowany jest głośną książką Marcina Kąckiego. Reportażysta pokazał Białystok jako ksenofobiczne miasto pozbawione pamięci, wypierające niewygodne fakty ze swojej historii, z folderową wielokulturowością, w którym rządzą polityczno-biznesowe elity. Premiera spektaklu 16 kwietnia.



Anna Kopeć
Kurier Poranny
13 kwietnia 2016
Portrety
Piotr Ratajczak