Skazany za życia na życie...

1 marca, na małej scenie Reduta w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie odbyła się premiera „Antygony w Nowym Jorku" w reżyserii Jana Hussakowskiego. Początkujący reżyser, absolwent krakowskiej PWST filii wrocławskiej, obecnie student reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie podjął się nowatorskiej, oryginalnej w przekazie adaptacji sztuki scenicznej Janusza Głowackiego.

Trudne wyzwanie konfrontacji ze znanym spektaklem Teatru Telewizji w reżyserii Kazimierza Kutza, który wszystkim jako punkt odniesienia nie dawał spokoju, czy można opisać inaczej tą historię? JEDNAK MOŻNA. Ze swoim punktem odniesienia do małego świata ludzi bezdomnych nie tylko tych w Central Parku w Nowym Jorku ale też tych śpiących pod Bramą Grodzką w Lublinie, poruszając temat nie tylko wyrzucenia na bruk z pracy, alkoholizmu czy też odrzuconej miłości Hussakowski podjął dialog z uzależnieniem od wszech ogarniającego poczucia bezradności. „Skazany na życie za życia w sprawie przeżycia nie podda się kwarantannie przynależności... "Tymi własnymi słowami swojego wiersza „Degenerat społeczny" - Artur Kocięcki - poeta pisarz, absolwent Studium Aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku mógłby zacząć początek swojego monologu do publiczności jako James Murphy - nowojorski policjant pilnujący porządku w parku. Gdzieś przez myśl napływają słowa jego poezji, na scenie twardo silnym, męskim głosem brzmią już jednak słowa sztuki o empatii dla bezdomności tych, którzy, tak naprawdę niczym nie różnią się od nas. Doświadczenie w konkursach recytatorskich Artura Kocięckiego pomogło prostej opowieści o prozie życia i utarczkach z bezdomnymi zabrzmieć w pewnym sensie jak kontynuacja jego autorskiego „traktatu o nieumieraniu". W sposób klarowny, zrozumiały, przy odpowiedniej intonacji nawet wulgarne kolokwialne słownictwo stało się poetycką metaforą trudnych chwil ludzi potrzebujących pomocy przebudzenia z niezaradności życiowej. Zapala się małe światło ulicznej latarni Sasza budzi się przeszukuje kieszenie i włącza mały magnetofon, wprowadzając widownie w magiczny świat muzyki Franka Sinatry charakterystycznej dla Nowego Jorku, w którym dzieję się akcja. Wybór Witolda kopcia - doktora habilitowanego Akademii Teatralnej w Warszawie do roli Saszy również nie jest przypadkowy. Jako prezes fundacji „Prawda, dobro i piękno" pan Witold ze studentami Retoryki Stosowanej KUL stworzył Antygonę Sofoklesa, skupiając się przy pracy nad poszanowaniem prawa człowieka do godnej śmierci i należytego pochówku. Przesypując ziemię pod drzewem w Central Parku, dając należyty pochówek zmarłemu Johnowi Sasza - rosyjski Żyd, czuje to co piękne i kocha to co dobre.

Na deskach Teatru Osterwy sentencja Platona - „Myśleć to co prawdziwe, czuć to co piękne i kochać co dobre - w tym cel rozumnego życia" - będąc jednocześnie sentencja fundacji pana Witolda stanowi Puentę całego trwającego niespełna 100 minut spektaklu. Kim jest Sasza. Artysta malarz urodzony w Leningradzie zagubiony w swoim alkoholizmie nie ma tak naprawdę przyjaciół a jego ukochana żona zostawiając go dla poczytnego pisarza zostawia po sobie tylko pustkę i smutek. Muzyka Franka Sinatry zagłusza krzyk samotności jego duszy jest jak Piekło Muzyczne - Boscha o którym opowiada Pchełce - polskiemu emigrantowi z małej wioski, który przyjechał do Nowego Jorku z marzeniami o własnym dużym domu. Bez egzaltacji w głosie zmęczony, stłamszony bólem samotności mówi Pchełce o śmieci Johna jak o czymś nieuniknionym i pewnym. Jedyne co ma to mały magnetofon, tekturowe pudełko z wysłużoną od wielu lat odzieżą. Mała drewniana ławka służy jako łózko. Scenografia autorstwa Barbary Wołosiuk nie pozostawia złudzeń. Park nocą to nie pachnące kwiatowe aleje i śpiew wieczorny słowików tylko porozrzucane cuchnące śmieci, foliowe reklamówki i krzyki chorego psychicznie Jamajczyka i gwałconej Anity. Jest jeszcze mała nadzieją powrotu do Leningradu, w którym mógłby mieszkać razem ze swoją matką i uczyć rysunku. Mała nadzieją, ma jednak ogromny mur nie do przeskoczenia. Ogromna siła alkoholu jak magnez przyciąga do siebie i nie daje się wyrwać z nędzy i rozpaczy nad bezsilnością wobec bezwzględnych zasad dżungli nowojorskiej. W upojeniu alkoholowym zapomina o Anicie – strudzonej życiem Portorykanki, która po wyrzuceniu z pracy w szwalni, nie jest wstanie zapłacić za mieszkanie i traci wszystko. Nadwrażliwa emocjonalnie Anita głęboko wierząca pragnie pochować swojego byłego ukochanego Johna. Chce aby jego ciało było blisko niej aby był pochowany tutaj w Central Parku. Jowita Stępniak - aktorka Teatru Juliusza Osterwy w Lublinie odgrywająca rolę Anity wprowadzając element infantylności wzbudza ciepło i sympatię u widowni. Jak antyczna Antygona nie bojąc się kar i obostrzeń policyjnych jest przekonana, że należyty pochówek jest wymogiem, który powinna spełnić. Nakłania Saszę i Pchełkę, aby za 19 dolarów i pięćdziesiąt centów pojechali i wykradli ciało ukochanego Johna składając go w miejscu gdzie zdaniem Anity będzie wśród bliskich mianowicie w Central Parku. Skromność i prostota ma ogromną siłę przekazu, mała świeczka i kilka kwiatów udekorowanych wstążkami podkreśla szczerość ale i naiwność jej uczuć do Johnego. Ciało zmarłego jest tak naprawdę bezimienne innego bezdomnego, który w oczach Anity jest wciąż tym samym Johnym, który nie pozwolił jej obrażać i poniżać. Jedyne co ma to wciąż niegasnącą w sercu miłości i telefon, który może kiedyś zadzwoni ale jak i gdzie go podłączyć? Przez otoczenie odbierana j est jako wariatka wierząca w przesądy nie odróżniający swoich marzeń od rzeczywistości, dla której w każdej twarzy pokrzywdzonego będzie ten kochający, oddany Johny. Finał jest tragiczny Anita w opowieści policjanta popełnia samobójstwo pozostając zupełnie sama. Kolorowe wstążki, jak jej dusza mająca barwne wspomnienia o matce wspólnych planach małego sklepiku i zapalona świeczka ciągła niegasnąca pamięć o tych, którzy kochają według myśli platońskiej to co dobre. Ogromna siła przekazu tolerancji dla innych wyznań i koloru skóry stara fotografia czarnoskórego mężczyzny, który dla nich nie jest w pogardzie czarny lecz dobry, taka, jak uśmiechnięty i dobry był Johny. Wydźwięk tolerancji ma duże znaczenie w spektaklu Jana Hussakowskiego. Pchełka wtej roli Marek szkoda - absolwent policealnego studium aktorskiego im . Aleksandra Sewruka przy Teatrze im Stefana Jaracza w Olsztynie akceptuje semickie pochodzenie Saszy. Polak z maleńkiej wsi w polsce przyjeżdza do metropolii Nowego jorku aby zarobić pienieze i pochwalić się swojej Joli jak wspaniale mu się powodzi w USA. Marek w w rolę pchełki wprowadza wiel nowatorskich innowacyjnych rozwiażań jak mółby zachowywać się uzależniony od alkoholu i narkotyków samotny meżczyzna wstydzacy się przed rodziną, że poniósł egzystencjalną porażkę. Nerwowe ruchy jak osoby na gldzie narkotycznym urywane słowa zaniki pamiecia jak po zbyt długim paleniu marihualny ogromna dbałośc o mimikę twarzy i gestykulację w sugestywny realistyczny sposób zbudowały postać Pchełki - samotnego Polaka na obczyźnie. Pchełka w interpretacji Marka Szkody odbiega od oryginału janusza Głowackiego jest jakby tym chłopakiem śpiącym tuz za rogiem muru Teatru Osterwy rzebrządzym widząców o parę drobnych aby mieć na wódkę i papierosy. Psychoanaliza zachowań pchełki wybiega jakby w przyszłość o krok dalej gdzie nie ma już parodii i groteski pchełki Głowackiego ale jest chory na samotność mężczyzna pragnący kłamstwem zamaskować swój niemy krzyk życiowej bezradności. Jest prawdziwy autentyczny nie pozostwiajaćy złudzen, że tak naprawdę mógłby być nim każdy z nas po outracie pracy, przy braku pomocnej wyciągniętej dłoni. Kostiumy przygotowane przez Barbarę Wołosiuk również nie pozostawiają złudzeń. Nie ma hełmu zrobionego z New York Timesa i przekomicznego Tanca kozackiego jak sugeruje oryginał tekstu lecz stary punkowy płaszcz i bluza z kapturem chroniaća przed kamerami gdy próbuje się znaleźć trochę alkoholu. W infantylny sposób kocha saszę podobnie jak Anita chciałby być blisko niego gdyż samotności nie stłamsi nawet butelka wina.

Znane aktorskie powiedzenie dla dobrego reżysera mógłbym zagrać nawet trupa w tym spektaklu nie znalazło swojego odzwierciedlenia. Trup pojawia się tylko w sferze wyobraźni przykryty czarnym policyjnym workiem na zwłoki. Nie widzimy twarzy Johnego jego obraz pozostaje w marzeniach widza, tak jak jest on w sferze marzeń Anity. Zacierają się obrazy dawnych wspomnień wszystko jest jakby przykryte czarnym workiem złych emocji bólu odrzucenia. Jan Hussakowski w swej reżyserii spektaklu celowo ominął element groteski, zrezygnował z nadpalonych od płonącej świeczki ubrań zmarłego i jego ciała pochylającego się w bezwładzie przy ławce w parku. Śmieszność jest zbyteczna a czarny humor niestosowny - zdawałoby się słyszeć w odpowiedzi, gdy dokładnie w czasie spektaklu pojawia się w mediach kolejna informacja o śmierci bezdomnego w Lublinie, którego ciało znalazła policja. Nie ma małej przyciasnej czapeczki, której Anita z pewnością w założeniu reżysera nie założyłaby, znała się przecież na modzie, pracowała w szwalni. Są kwiaty we włosach i dredy, które bardzo często naszą latynosi żyjąc w slumsach nie mając dostępu do wody i mydła. Brud j est wszędzie podla dla potrzeb sztuki specjalnie poplamiona kawą, która miała być przecież dla Johna w tle odgłosy niezasypiającego miasta w opracowaniu Aleksandra Stachiewicza i ten niepokojący dźwięk zwarcia spięcia zepsutego magnetofonu w momentach gdy po ciszy widzowie informowani byli o najbardziej przykrych zdarzeniach z życia Saszy. Pchełki czy Anity. Potęgowanie emocji ciszą a nie krzykiem aktorów na scenie przyniosło zamierzony efekt .Wszystko tworzy spójną całość. Dźwięki, jak z piekła muzycznego Boscha z opowiadań Saszy mieszające się z niepokojem duszy i lęku o życie nie ujmuje niczym krzykom z mieszkania KGB, o którym wspomina Sasza. Na małej scenie reaktywowanej Reduty w Teatrze Osterwy publiczność wręcz czuje oddech aktorów. Przestrzeni jest nie wiele czarne kotary zamykają przed światem zewnętrznym. Widzowie czują zapach palonego przez Saszę papierosa i jakby odór porozrzucanych śmieci. Interakcja, współuczestniczenie w spektaklu jest niezbędne aby nabrał on odpowiedniego wydźwięku. Na koniec spektaklu policjant życzy wszystkim miłego wieczoru, który tak naprawdę z pozostawionym emocjami smutku i goryczy nie sposób aby był miły.

Spektakl wymowny w swoim przekazie na pewno oryginalny nowatorski zapoczątkuje rozwojem pracy artystycznej Jana Hussakowskiego nie tylko na deskach teatru w Lublinie. Odwaga odejścia od groteski a skłonienie się do teatru alternatywnego i osiągnięć Jerzego Grotowskiego, w którego instytucie przez studia był związany, zaowocuje pomysłowością przy kolejnych interpretacjach sztuk teatralnych.



Dorota Pogorzelska
Dziennik Teatralny Lublin
11 marca 2020
Portrety
Jan Hussakowski