Słaba czy sławna?

Często sława przychodzi niespodziewanie. Zdarza się, że męczy i przerasta jednostkę. Niestety bycie popularnym często łączy się z samotnością, rozterkami wewnętrznymi i codzienną walką ze samym sobą. Łatwo w tej gonitwie zatracić siebie i dać się pokonać demonom słabości.

Postaci Judy Garland nikomu nie trzeba przedstawiać. Niezwykle popularna amerykańska piosenkarka, aktorka, tancerka. Na pozór szczęśliwa, tonąca w sukcesach, a wewnętrznie martwa. Ostatnie chwile jej tragicznego i smutnego życia widzowie, przez 15 lat, mieli okazję oglądać w Tetrze STU.

Spektakl z piosenkami Jana Jakuba Należytego, w aranżacji Krzysztofa Herdzina przenosił nas w świat muzyki, na koncert. Na scenie stał fortepian, mikrofon, a aktorzy chodzili po specjalnie przygotowanym wybiegu, jak na festiwalach muzycznych. Dzięki dekoracjom Macieja Rybickiego i kostiumom Doroty Ogonowskiej miało się wrażenie, że nie jest się w teatrze. Tak to wyglądało dzięki cekinom, światłom, ale sens przedstawienia był zdecydowanie głębszy i chwytał za serce. Krzysztof Jasiński zdecydował się pokazać krętą drogę Garland, jej walkę z uzależnieniami i zmęczenie życiem. Reżyser przeplatał te trudne aspekty ze słownym komizmem, aby nie wprawić widza w zbyt duży smutek. Ten komizm z tragizmem ciekawie się tutaj połączyły.

Postać Judy kreowała Beata Rybotycka. Aktorka jako cierpiąca bohaterka sprawdziła się bardzo dobrze. Grała realnie i momentami miała grymas bólu wypisany na twarzy, ale dodawała też elementy komiczne, które wychodziły równie naturalnie. Oprócz tego Pani Beata pięknie śpiewa, jak prawdziwa gwiazda estradowa. Jest niezwykle utalentowana i wszechstronna. Rola nie była łatwa, ale odegrana w punkt.

Tuż obok Judy był narzeczony (Robert Koszucki) i przyjaciel (Jakub Przebindowski). Przyszły mąż reprezentował świat pieniędzy, czyli niestety ten, w którym my żyjemy, gdzie nie ma miejsca na słabości, a pochłania nas stres i kariera. Dlatego Judy nie radząc sobie z tym, odeszła, na koniec tęczy, przedwcześnie. Drugi z panów był usposobieniem dobra i troski, martwił się o przyjaciółkę, dla niego liczyła się ona, a nie jej kariera i zarobki. Taki człowiek przy boku to prawdziwy skarb.

Jakub Przebindowski, podczas pożegnania z tytułem – 22.05.22 – obchodził 25 - lecie pracy artystycznej. Aktor został potężnie oklaskany przez widzów, zarówno kiedy wszedł po raz pierwszy, jak i na końcu przedstawienia. Wcale się temu nie dziwię, ponieważ gra Pana Jakuba była warta tych braw. Świetny ton głosu, mimika, gestykulacja, ruch sceniczny. Wydaje mi się, że scena do drugi dom tego aktora i czuje się na niej komfortowo. Życzę Panu Jakubowi co najmniej kolejnych 25-ciu lat na scenie!

Siłą tego spektaklu zdecydowanie byli aktorzy. Przez 15 lat grali i za każdym razem publiczność ich doceniała. Teraz ten rozdział się zamknął i czas na kolejne wyzwania. Kto wie – być może trio Rybotycka, Przebindowski, Koszucki spotkają się jeszcze na scenie?

Odpowiadając na początkowe pytanie – Judy była sławna czy słaba? Sławna była na pewno, ponieważ znano ją wtedy, jak i teraz. Słaba? Przedstawienie Krzysztofa Jasińskiego pokazuje jej walkę ze słabościami. Próbowała, ale życie jej nie rozpieszczało. Była zmęczona popularnością, a nie mogła jej zawiesić. Moim zdaniem nie była słaba, a samotna i smutna. Szukała szczęścia i możliwości odpoczynku.

Cieszę się, że Teatr STU poruszył temat sławy, ponieważ każdy chciałby osiągać sukcesy, to dobrze, ale warto mierzyć siły na zamiary i dać sobie przestrzeń na wolność. Po co cierpieć z powodu bycia najlepszym?



Zuzanna Styczeń
Dziennik Teatralny Warszawa
24 maja 2022