Ślady trwałe i niezatarte

Spektakl „Blizna", bardzo osobiste wyznanie, a także rodzaj hołdu Leszka Mądzika złożonego Szajnie w plenerze w magicznym otoczeniu rzeźby „Przejście 2001" w Rzeszowie najlepiej wpisało się w założenia „Źródeł pamięci", poświęconych dorobkowi oraz śladom w twórczości ideowych następców pochodzących z Rzeszowa Grotowskiego i Szajny oraz Kantora, który urodził się w pobliskim Wielopolu Skrzyńskim.
„Przejście 2001" Szajna zaprojektował dla rodzinnego Rzeszowa ustawiając rzeźbę fizycznie na granicy dawnej diaspory żydowskiej i polskiej, a czasowo dwóch tysiącleci, jako symbol jedności i pojednania.


„Blizną" Mądzik nawiązuje do traumy kilkunastoletniego Szajny przeżytej w celi śmierci Auschwitz, która to trauma paradoksalnie umożliwiła mu stworzenie w wyobraźni własnego świata, zdolnego zaowocować sztuką, co sprawiło, że mógł ją uprawiać, że stał się artystą. U Mądzika w „Bliźnie" tamte koszmary symbolizuje sześć skrzyń, grobów ustawionych w karnym szeregu. Z nich, powoli, z mozołem wydobywają się ludzie jakby walcząc o każdy oddech przetrwania. A następnie równie mozolnie pozbywają się więziennych ubrań. Ale chociaż fizycznie je odrzucają, w domyśle widz ma przeświadczenie, że nigdy nie pozbędą się swoich ran, nawet zabliźnionych. W finale spektaklu Mądzik zdaje się pytać, czy te blizny określą późniejsze życie tych ludzi? A jeśli tak, to jak? Jeśli nie określą, czy ich życie będzie szczęśliwsze? Z takimi pytaniami Mądzik nas pozostawia kiedy idziemy wzrokiem za aktorami, którzy odchodzą pogrążając się w mroku, a towarzyszą temu spazmatycznie wysokie tony skrzypiec. Wszystko to odbywa się w typowych dla Mądzika odmianach czerni, w przypadku pleneru również autentycznej, przymglonych światłach i tego wieczoru jasno świecącym księżycu. Asceza, i jeszcze raz asceza środków.

Przekaz wyciszony, skupiony, plastycznie prosty, w czym Szajna był mistrzem absolutnym. W przestrzeni, którą nie bez powodu Szajna kiedyś wybrał. A teraz wybrał dla utrwalenia śladu Szajny Mądzik. Przyznając, jak bardzo ideowo Szajna i jego twórczość są mu bliskie. A zwłaszcza zobrazowanie plastyczne przez Szajnę losu człowieka z jego cierpieniem w obliczu śmierci. Mądzik „Blizną" mentalnie wskrzesza Szajnę, jakim był jako człowiek, pełen nie zagojonych ran i blizn na ciele i w psychice, i jako artysta, wszechogarniający i wyprzedzający czas w jakim żył.

Próbą wskrzeszenia Kantora było „Trzynaście sztuk awangardowych" Romana Siwulaka z krakowskiej „Cricoteki". Już założenie, że awangarda była jedyną możliwą formą istnienia jest typowo kantorowskie. W spektaklu Siwulaka widzimy ludzi opętanych awangardą, żyjących dla awangardy i koniecznie chcących być awangardowymi, nawet płacąc za to śmiesznością. Poszczególne sceny, które nie tworzą zwartej fabuły łączy temat awangardy. A wszystko to jest na takim poziomie komplikacji i abstrakcji, że widz nie przygotowany na to, co go czeka i absolutnie zaskoczony może mieć kłopot ze zrozumieniem. W zależności od swojej percepcji może całość nawet do końca odbierać jako tylko zabawę. Ale jeśli zaskoczy już na początku, że spektakl Siwulaka tak po kantorowsku przez cały czas ociera się o surrealizm i jest kpiną, filuternym przymrużaniem oka w stronę widowni, odbierze spektakl Siwulaka jako próbę rozmowy o tym, że każdy z nas ma potrzebę bycia oryginalnym i w sumie ma do tego prawo. Dla ułatwienia, a zarazem zakpienia sobie z widza mającego kłopoty ze zrozumieniem kolejne trzynaście scenek ma tytuły, zaśpiewane albo napisane. Te napisane aktorzy wyjmują spod okrycia, wydobywają z okna przy podłodze albo wożą z sobą na hulajnodze. W ogóle u Siwulaka aktorstwo jest wyśmienite. Nacechowane swobodą i lekkością. Siwulak chcąc zbliżyć się do Kantora buduje spektakl anachronicznie względem już od jakiegoś czasu stosowanych środków wyrazu. Widać to w tempie, ruchu, świadomie przejaskrawionej grze aktorów, nie będącej już w użyciu konwencji cyrkowej. Ten zabieg się udaje i „po części" mamy Kantora „po nowemu".

Waldemar Raźniak i Tomasz Rodowicz z Teatru Chorea w Łodzi nie kryją fascynacji Grotowskim. „Studium o Hamletach", w którym wystąpili aktorzy Chorei i studenci Akademii Teatralnej w Warszawie, był wykorzystaniem Szekspira, ale w równym stopniu „Studium o Hamlecie" Wyspiańskiego i Grotowskiego, tekstów o tym samym tytule, ale, co oczywiste, zupełnie różnych. Próba zmierzenia się z „Hamletem" z jednoczesnym sięgnięciem do scenariusza Grotowskiego, recenzji i relacji aktorów Teatru 13 Rzędów i tekstu Wyspiańskiego była udana. Chociaż Raźniak i Rodowicz na pierwszy rzut oka podjęli się czegoś niemożliwego sytuując spektakl mentalnie w miejscu, w jakim znaleźli się aktorzy Grotowskiego i on sam przed prawie półwieczem. Czyli na rozdrożu, wobec niewiadomej i nawet klęski. W metodzie realizacja Raźniaka i Rodowicza wyraźnie nawiązuje do awangardy teatralnej lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, którą reprezentował Grotowski. Nie jest jednak w najmniejszym stopniu rekonstrukcją jego widzenia „Hamleta". Daje się zauważyć, że twórcy „Studium o Hamletach", jedynie inspirują się odwagą tamtej próby, ale używają już własnej narracji. Realizację swojego spektaklu poprzedzili sesjami prób i treningami fizycznymi nawiązującymi do metody Grotowskiego. Ma to łatwo zauważalny skutek w spektaklu, gdzie aktorzy popisują się fizycznością często też obnażając swoje psychiki i budując na oczach widowni dramaturgię spektaklu. Mówiąc teksty z „Hamleta" bliskie własnym doświadczeniom. W sumie próbują odpowiedzieć na pytanie, kim jest Hamlet dzisiaj? Zbiorowo, a także z osobna, bo u Raźniaka i Rodowicza każdy aktor gra rolę Hamleta i w sumie Hamletów jest kilkunastu.

Do metody Grotowskiego nawiązali również aktor Kamil Adamus i reżyser Dawid Żakowski w spektaklu „Orfeo 70" ze Stowarzyszenia Sztuka Nowa. Monodram jest przeniesieniem mitu o Orfeuszu na osobiste doświadczenia aktora. Część o Eurydyce rekapitulacją życia matki aktora, druga część poświęcona jemu i ma kształt stereotypu emigracji zarobkowej z refleksją nad utratą więzi międzyludzkich i wygasania pamięci. Czerpania z metody Grotowskiego można było z dobrą wolą dopatrzeć się w utożsamieniu postaci granej z rzeczywistą i przenikaniu aktorstwa z własną osobowością i cielesnością. A także próbach skupiania się na penetrowaniu siebie i odkrywaniu w sobie nowych form ekspresji.

Skądinąd porywający spektakl z Teatru Wierszalin „Dziady-Noc Pierwsza" Piotra Tomaszuka, urokliwy i ciekawie pomyślany z Teatru Maska „Romeo i Julia" Bogusława Kierca i zachwycający oryginalnością z Teatru Przedmieście „Kroniki podwórkowe" Anety Adamskiej mieściły się w ustalonych poetykach tych scen. Utrwalaniu śladów Wielkiej Trójki służyły jeszcze wystawy, promocje książek i spotkania z twórcami.

Autorką pomysłu „Źródeł" i dyrektor artystyczną jest Aneta Adamska, aktorka, reżyser, pisząca scenariusze spektakli realizowanych w Teatrze Przedmieście. Ciężar organizacyjny w znacznej mierze spoczywa na Teatrze Maska i jej dyrektor Monice Szeli. Obie zapowiadają, że kolejna, ósma edycja, odbędzie się za rok.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
2 października 2017