Smutny "happy end"
Świat jest skażony. Świat jest brudny i nie da się na nim żyć. Świat to wysypisko śmieci, w którym nie ma miejsca dla jakiejkolwiek czystych wartości. Czy aby na pewno? Bohaterowie "Ósmego dnia tygodnia" w reżyserii Armina Petrasa, choć osadzeni w tej smutnej rzeczywistości, nie tracą nadziei. Pragną zdobyć resztki dobrych iskier, jakie można zaczerpnąć ze świata.Spektakl Armina Petrasa został oparty na motywach opowiadań Marka Hłaski. Rzecz dzieje się w komunistycznej Warszawie, jednak na potrzeby adaptacji zmieniono czas i miejsce. Czas jest jak najbardziej współczesny, jednak miejsca nie można określić. Jest to jakiś ukryty skrawek świata, w którym toczy się imitacja życia. Nic nie jest takie jak być powinno. Przed oczami widzów stoi dosyć specyficzna rodzina. Widzimy ich w ciągu normalnego dnia, w ferworze normalnych zajęć. Jednak ichniejsza "normalność" nie jest dla nas taka sama jak dla nich. Chociażby ze względów wizualnych. Rodzina mieszka w domu, do którego wchodzi się przez dziuplę, a podłogę stanowi ściółka z kory drzewnej. Ojciec ma dosyć nietradycyjne zainteresowania - kolekcjonuje słoiki z robakami, matka jest inwalidką - narkoleptyczką. Najstarszy syn umawia się z dziewczynami, twierdząc, że i tak "wszystkie to dziwki". Młodszy syn, Grzegorz, czeka na litość swojej byłej dziewczyny, a smutki topi w alkoholu. Córka - Agnieszka, to nieco nadpobudliwa nastolatka, której rola oscyluje pomiędzy szukaniem Grzegorza, a upatrywaniu okazji do pozbycia się cnoty. Mamy więc do czynienia z bardzo niekonwencjonalną rodziną. Warto skupić się na osobie Grzegorza. Jest czarną owcą w rodzinie, byłoby lepiej, jakby się nie urodził. Denerwuje tylko ojca, a czyniąc to, sprawia, że matka też się źle czuje. Generalnie, nie jest mile widziany w domu. Dlatego większość czasu spędza w barze, gdzie przebywają inżynierowie lub robotnicy. W spelunie, bo inaczej jej nie można nazwać, morzy smutki i rozterki miłosne w oczekiwaniu na znak od swojej ukochanej. Wyczekuje tego ósmego dnia tygodnia, który nigdy przecież nie nastąpi. Przez jego myśl przechodzi nawet samobójstwo. Dostaje rewolwer od siostry z nakazem dokonania tego czynu, ale wszystko przeradza się w niewinny żart. Grzegorz tylko udaje, że strzela sobie w głowę. Jego siostra - Agnieszka, jak zostało wcześniej wspomniane, jest nastolatką, szukającą okazji do stracenia dziewictwa. Poznaje Piotrka, w którym się zakochuje ze wzajemnością. Piotrek boi się rzeczywistości, dopiero wyszedł z więzienia. Sprzedaje samochód ojca, żeby wynająć pokój w hotelu dla niego i Agnieszki. Ale dziewczyna ubiega jego zamiary. Pewnej nocy napotyka się na dorosłego mężczyznę, który "wyręcza" Piotra. Bohaterowie spektaklu prowadzą bardzo smutne życie. Gra i ruchy mogą nadawać im wygląd kreskówek, ale w istocie rzeczy jest to tylko piękne opakowanie bardzo brzydkiego i niepotrzebnego prezentu. Goryczy ich życia nadaje ponadto świadomość, że jest ono niezmienne, a fortuna kładzie na nich piętno porażek. Jakkolwiek by nie działali, zawsze zakończy się to niepowodzeniem. Widzowi może wydawać się w pewnym momencie, że lada chwila zabłyśnie słońce na horyzoncie i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Ale zwroty akcji sprowadzają go na ziemię. Istnienie postaci skazane jest na beznadziejność. W każdym przypadku jest to quasi-istnienie, które ma coś z groteski, a kończy się jak tragedia. Jakkolwiek więc spektakl by nas nie bawił, jest to śmiech przez łzy. Można to porównać do zabawy dzieci, które starają się udawać życie dorosłych, a w rzeczywistości nie wyrosły jeszcze z pieluch. Albo prosto z nich wskoczyły w garnitury. Pewne jest to, że spektakl spełnił wymagania, jeśli chodzi o integralną całość. Zarówno przestrzeń sceniczna, jak i muzyka oraz efekty współgrały ze sobą. Scenografia składała się z wspomnianej wcześniej ściółki, ograniczonej murem, imitującym płyty blokowe, za którym mieściła się typowa osiedlowa huśtawka. Nawet tablica, na której Agnieszka wypisywała kredą wzory matematyczne, była podobna do asfaltu, na którym rysuje się pola do "gry w klasy". Typowym siedziskiem bohaterów była drewniana "tratwa" albo kostka betonowa. Żadnych większych luksusów. Nadawało to pewien kontrast do tak kolorowych charakterologicznie postaci, jakie widzieliśmy w widowisku. Dobrym dodatkiem jest muzyka, która stanowi tło wydarzeń, nadając im odpowiedniego charakteru. Jeśli chodzi o grę aktorską, to bezwzględnie należą się brawa dla wszystkich wykonawców po trochu. Agnieszka, jak na nastolatkę przystało, miała zapędy na zespół nadpobudliwości. Nie mogła ustać w jednym miejscu, ciągle wierciła się, przemieszczała, wymachiwała rękami jak rozwrzeszczana dzierlatka. Piotr był spokojny. Raczej zagubiony (ze względu na swoją przeszłość), poszukujący nowego światła nadziei w życiu. Lecz gdy go znalazł u boku Agnieszki, ta go brutalnie zgasiła. Najpiękniejszą sceną spektaklu był taniec bohaterów w deszczu. Widzieliśmy ich autentyczną radość. Emanowali ogromną energią. Wyglądali jak dzieci, które za plecami dorosłych biegają po kałużach, ciesząc się z tego jak wariaci. Deszcz sprawiał, że znoje codzienności spływały z nich. Przez chwilę zapomnieli o beznadziejności swojego życia i wydawało się, jakby lada chwila po tym deszczu miała wyjść tęcza. Nie pojawiła się jednak. Powróciły natomiast smutne, szare krajobrazy. Czym więc jest to dzieło? Farsą czy tragedią? Jeśliby spojrzeć na zakończenie, to jest ono raczej pozytywne. Kończy się weselem i cudownym ozdrowieniem matki - inwalidki. Jednak są to rozwiązania, których wcale nie oczekiwaliśmy. To zakończenie z innej bajki niż ta, która się zaczęła i trwała przez pierwszą godzinę. W sercach widzów pozostał niedosyt. Dlaczego historia z Grzegorzem nie mogła skończyć się dobrze? Dlaczego Agnieszka skłamała Piotrowi, że kocha innego? Dlaczego dobre rzeczy dzieją się tylko ósmego dnia tygodnia? I w końcu: dlaczego ósmy dzień tygodnia w ogóle nie istnieje? Narodowy Stary Teatr w Krakowie "Ósmy dzień tygodnia" wg Marka Hłaski przekład adaptacji: Monika Muskała adaptacja i reżyseria: Armin Petras scenografia: Magdalena Musiał Obsada: Ojciec - Ryszard Łukowski, Matka - Aldona Grochal, Agnieszka - Barbara Wysocka (PWST), Piotr - Krzysztof Zarzecki, Grzegorz - Andrzej Rozmus, Mężczyzna, Kelner - Szymon Kuśmider, Dziewczyna - Marta Ojrzyńska, Monter, Robotnik - Adam Nawojczyk Premiera: 29.10.2005r.
Aleksandra Pyrkosz
Dziennik Teatralny Kraków
16 kwietnia 2008