Socjalizm z ludzką twarzą

Maciej Wojtyszko z ucukrowanych biografii zawsze wyciąga szczyptę pieprzu. Prezentuje postaci z historycznego pomnika w wydaniu prywatnym, często bolesnym i ludzkim, przez to właśnie zrozumiałym. Interesuje go teatr konwersacyjny, oparty na psychologii, skupiony na aktorstwie.

 

W autorskich "Narodzinach Fryderyka Demuth" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie sięga po życiorys Karola Marksa (kolejna świetna rola dramatyczna Marcina Sianki) i Fryderyka Engelsa (Grzegorz Mielczarek). Kiedy Marks przenosi się z żoną - w tej roli największa kobieca gwiazda "Słowackiego", Dominika Bednarczyk - oraz z grupką dzieci - do Londynu, Engels wspiera ich finansowo, jest powiernikiem i sprzymierzeńcem twórcy "Kapitału". W sztuce Wojtyszki nie chodzi jednak o politykę, socjalizm i "Międzynarodówkę", tylko o tytułowego Fryderyka, czyli wstydliwą tajemnicę alkowy z Marksem w roli głównej. W sensie teatralnym nie ma sensu oczekiwać niczego ponad to, do czego Wojtyszko nas przyzwyczaił. Żadnych awangardowych pomysłów plastycznych i niekonwencjonalnych założeń stylistycznych czy publicystycznych. Reżyser trzyma się żelaznych reguł: scenografia ma być zgodna z epoką, podobnie jak charakteryzacja czy kostiumy, wszystko zaś podane po bożemu, co w tym przypadku jest komplementem. W natłoku rozmaitych uzurpatorów niezdarnie kopiujących cudze pomysły, w tak zwanym teatrze środka, coraz bardziej doskwiera mi brak utalentowanych rzemieślników, adresujących swój teatr do inteligentów wymagających od przedstawienia konkretnej wiedzy, starannej realizacji, dobrego aktorstwa. "Narodziny Fryderyka Demuth" to spektakl właśnie dla nich.



Łukasz Maciejewski
Wprost
3 grudnia 2014