Sonatiny na 4 stopy na CaDance Festival

Oglądając wczorajszą premierę Sonatin na 4 stopy, koprodukcję Duda Paiva Company i Fractal Collective, inaugurującą amsterdamski CaDanse Festival, trudno było nie wrócić pamięcią do pięknych plaż w Rio de Janeiro, słynnej Copacabany – troszkę bardziej turystycznej, i Ipanemy – bardziej artystowskiej.

Brazylijscy przyjaciele przestrzegają, by wybierać się tam wyłącznie w strojach plażowych. Jest tłoczno, gwarnie, zewsząd atakują sprzedawcy wszystkiego, a i rozmaitych atrakcji nie brakuje. Zgubić się nie da, ale stracić można wszystko w ułamku sekundy. Tak było i tak jest nadal. Ta pamięć brazylijskich plaż może być przydatna podczas oglądania spektaklu, choć wszystko dzieje się na prawie pustej scenie, na której pojawiają się pojedyncze praktykable: kilka sześcianów niczym muzealne postumenty do prezentowania eksponatów i zwłaszcza prosta ławeczka bez oparcia, mogąca być leżakiem, podestem, czasem zwykłym rekwizytem teatralnym. Horyzont sceny wypełnia ni to fotografia piasku plażowego, ni to kojąca abstrakcja w piaskowych barwach. Po lewej stronie sceny, na wysokim postumencie usadzono, niczym rzeźbę, gąbczaną pełnowymiarową lalkę przedstawiającą starszego mężczyznę z aparatem fotograficznym w dłoni.

Scenę wypełniają dwaj tancerze: Zino Ainsley Schat, który jest też współautorem pomysłu na spektakl (wraz z Paivą), choreografem i współtwórcą muzyki oraz Conni Trommlitz. Spotykają się na plaży jak dziesiątki młodych chłopców w Rio i wspólnie spędzają dni. Popisują się swoimi umiejętnościami, a sztukę breakdance'u opanowali w stopniu doskonałym i właściwie te ich umiejętności mogłyby wystarczyć na zajmujące 50-minutowe przedstawienie. Siłowo-sprawnościowe, a chwilami akrobatyczne elementy ich tańca, znakomicie wyeksponowane i oświetlone sylwetki, wzajemne inspirowanie się pomysłami ruchowymi, wspólne i solowe ewolucje, doskonała synchronia ruchów, wszystko to przyciąga uwagę i fascynuje, jak często fascynuje okazjonalnie oglądany taniec uliczny bibojów.

Ale nowy spektakl Paivy oferuje coś więcej. Od początku wiemy, że siedząca na postumencie lalka fotografa „wykonuje" dziesiątki zdjęć. Przez okienko obiektywu przygląda się wysportowanym i atrakcyjnym ciałom młodych chłopców. Oni sami wchodzą nawet w pewne relacje z fotografem, relacje możliwe wyłącznie w teatrze animowanych form. W którymś momencie jeden z tancerzy chwyta rękę fotografa trzymającą aparat i wykonuje całą sekwencję działań tańcząc z nią, niczym z partnerem. Buduje się zajmująca metafora wszechogarniającego obiektywu aparatu sięgającego najgłębszych pokładów intymności ludzkiej. Ta ręka nawet się wypowiada głosem z offu. A kiedy ręka z aparatem wróci do właściciela, w kulminacyjnej scenie tancerze wyjmują z jednego z sześcianów zjawiskową gąbczaną postać. Jest ona na poły ludzka, na poły fantomowa. Ma wysokość dorosłego mężczyzny, ale jest jakby wyłącznie powłoką. Schat i Trommlitz wykonują wraz z nią zachwycający taniec. Powłoka ta chwilami wchłania ciała tancerzy, przenika je, ogarnia. Wszystko się dzieje na centralnie ustawionym podeście i mamy wrażenie oglądania serii nieprawdopodobnych rzeźb w ruchu, łączących elementy ludzkie i nie-ludzkie. Abstrahując od intelektualnej refleksji, trudno nie poddać się tej sublimacji piękna: połączenia ludzkiego ciała w rozmaitych pozach splecionego z nieludzkimi kształtami form, które powstają w wyniku działań animacyjnych pomiędzy tancerzami i lalką. Niczym podczas wizyty w muzeum oglądamy ekspozycję ożywionych rzeźb. Animacja lalki połączonej z żywym ciałem animatora (-ów) buduje jakąś nadrealną i zarazem wyjątkową iluzję. Nieosiągalną nawet dla najdoskonalszego artysty. To cud lalkowego istnienia!

Ten lalkowy fantom zniknie. Tancerze wrócą do swoich działań. W finale wprowadzą na scenę jeszcze jedną lalkę fotografa, już całkiem starego, tym razem mającego aparat zawieszony na szyi. Pasek od aparatu będzie pętlą, która zakończy jego życie. Nie będzie więcej zdjęć. Chłopcy nie zabiorą fotografowi ani aparatu, ani nawet zgubionych gąbkowych okularów, co w brazylijskiej rzeczywistości nie mogłoby się wydarzyć.

Ale Sonatiny na 4 stopy to nie jest spektakl odwzorowujący realne zdarzenia. Warto wspomnieć o źródłach inspiracji twórców. Było nim dzieło i pamiętniki brazylijskiego fotografa drugiej połowy XX wieku, także filozofa i krytyka sztuki, Alaira Gomesa (1921-1992). Większość setek jego zdjęć to serie męskich aktów i zdjęcia chłopców robione z mieszkania Gomesa vis à vis plaży Ipanema w Rio. Pogrupował on swoje zdjęcia na podobieństwo utworów muzycznych (symfonia, sonatiny), ozdabiał tekstami, które w spektaklu pojawiają się kilkakrotnie wygłaszane przez Paivę z offu. Układają się w podróż po ciele młodego mężczyzny, czasem rozczłonkowanym, odwróconym, przewróconym, wykrzywionym, a czasem posągowym, jak klasyczne rzeźby. Paiva i Fractal Collective odwołali się do cyklu zdjęć pod takim samym tytułem Sonatinas Four Feet, małych sekwencji Gomesa fotografującego gry, zabawy i rozmowy młodych chłopaków na plaży: „Moje obrazy porównuję do małych sonat: fragmenty czasu, zatrzymane ruchy, które się powtarzają – tak jak muzyka", „mój aparat był moim instrumentem, który pomógł mi uchwycić ludzkie piękno". To niektóre fragmenty zapisków Gomesa przywoływane w spektaklu.

Wspomniana wcześniej działająca ręka wygłaszała taki monolog: „chciałam coś zdradzić, coś co jest umiejscowione między czasem a nie-czasem, między ciszą a ruchem, miedzy bytem a stawaniem się. Zaakceptuj zmianę i miej pewność siebie. Tasuję obrazy, przestawiam je, nie biorąc pod uwagę liniowego upływu czasu."

Fotografie Alaira Gomesa w ostatnich latach trafiły do renomowanych muzeów świata. Zawładnęły też wyobraźnią twórców spektaklu Sonatiny na 4 stopy. Wątki erotyczne, silnie obecne u Gomesa, tu całkowicie pominięto. Ale kult młodości, piękno ludzkiego ciała, negacja homofobii, wybrzmiały z całą mocą. Takie było też przesłanie Gomesa, bo w jego czasach pozostawało tylko mrzonką.

PS. Kilka tygodni temu napisałem obszerny szkic o twórczości Dudy Paivy. Ukaże się on w pierwszym numerze „Teatru Lalek" 2021. Sonatin na 4 stopy jeszcze wówczas nie było, a są one ważnym etapem w taneczno-lalkarskich poszukiwaniach Dudy Paivy.



Marek Waszkiel
Blog Marka Waszkiela
30 stycznia 2021