Sosnowiec mlekiem płynący

Ósmego dnia mroźnego października obecnego roku, opatulona najcieplejszym szalikiem, wyruszyłam do Teatru Ślaskiego, w celu zwalczenia jesiennej chandry. Postanowiłam przenieść się do Sosnowca lat 60., w czym pomogła mi "Mleczarnia"

Reżyserem sztuki jest wykładowca katowickiej Akademii Sztuk Pięknych – J.Rykała.

Kto zna prace plastyczne pana Jacka, ten wie, że jest on lokalnym patriotą. Również w swojej komedii dochowuje wierności małej ojczyźnie. Powołuje Sosnowiec do życia, czyniąc go aktywnym bohaterem sztuki.

Akcja rozgrywa się w Izbie Wytrzeźwień, gdzie do wspólnej sali trafia dwóch mężczyzn: Mareczek (Wiesław Sławik) oraz Andrzej(Andrzej Dopierała). Chcąc nie chcąc, są oni zmuszeni do spędzenia „wspólnej nocy”. Okazują się starymi, serdecznymi przyjaciółmi, a potem równie serdecznymi wrogami. Dzieli ich wiele: wykształcenie, temperament, światopogląd, poza wspólnym sentymentem do sosnowieckich dzielnic,w których spędzili swoje „szczenięce lata”.

Poznajemy prawdziwy powód nienawiści dawnych kompanów, którym, jak nie trudno się domyśleć, jest kobieta. Wspólna miłość, która mimo upływu lat (jak i przypływu zmarszczek) wcale nie słabnie przywołuje słodko-gorzkie wspomnienia. Rozmowy o Natalce przeplatane są tymi o Sosnowcu „z lat dziecięcych”. I tak rozwiązuje się zagadka tytułowej Mleczarni. Niemal czujemy na językach smak lodów, mamy wrażenie, że znamy tych wszystkich rozrabiaków, których wspominają z rozbawieniem panowie. Z zamyśleń wyrywają nas soczyste wulgaryzmy, które nadają autentyczności miejscu i bohaterom.

Ascetyczną scenografię uprzyjemnia lęcąca w tle piosenka Lhasy de Sela, a dzięki krótkiej projekcji możemy „przejść się” po Sosnowcu. Aktorzy w sposób zabawny, momentami może i karykaturalny, przedstawiają nam rasowych Sosonowiczan z lat 60.

Dzięki sztuce każdy z widzów przenosi się do „swojego małego Sosnowca”. Bawi się na nieistniejącym placu zabaw, śmieje z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.

Według mnie, sztuka jest przemyślana, dialogi zręcznie przechodzą z jednego tematu do drugiego, by potem znowu powrócić. Autor odtwarza nam miasto nie tuszując jego brzydoty, ale równocześnie wydobywając też magię, witalność miejsca. Przedstawia zwykłych ludzi, których możemy spotkać na ulicy i pokazuje, że ich życie także jest (czy było) ciekawe.

Jak powiedział ostatnio Jacek Żakowski „Miasto pomaga odpowiedzieć na to pytanie, na które udziela odpowiedzi kultura-to znaczy:kim jesteśmy? Odkrywamy miasto nie jako machinę do twardych, materialnych funkcji życia, ale jako źródło tożsamości”. Dzięki reżyserowi mamy szansę zastanowić się zatem kim jesteśmy my sami. Czy miasto rodzinne faktycznie nadało nam jakąś tożsamość?

Duży plus przyznaję za brak patosu, pogodność, lekkość jak i naturalność sztuki. Zachęcam wszystkich bardzo serdecznie do jej obejrzenia, a potem do wzięcia słuchawki w dłoń i wykręcenia do starego przyjaciela z osiedla.



Tatiana Zawrzykraj
Dla Dziennika Teatralnego
26 października 2011
Spektakle
Mleczarnia