Spektakl na Konfrontacjach Teatralnych

Pierwsza, wysmakowana estetycznie scena "Panien z Wilka" jest bardzo obiecująca...

Przedstawienie wg Iwaszkiewicza rozpoczęło w piątkowy wieczór prezentację konkursowych spektakli tegorocznych Konfrontacji Teatralnych - Klasyka Polska 2009. Pierwsza adaptacja sceniczna opowiadania, które dokładnie 30 lat temu doczekało się wysoko cenionej ekranizacji Andrzeja Wajdy, to nie lada wyzwanie. Wydaje się, że reżyser znalazł pomysł na to, jak współcześnie opowiedzieć o Wilku. Jego przedstawienie to próba szukania odpowiedzi na pytania: czym dzisiaj jest Wilko i dlaczego warto je przywołać? Dzięki temu, że reżyser zdecydował się na połączenie tekstu z dwoma innymi opowiadaniami Iwaszkiewicza - "Przyjaciele" i "Sérnéité" otworzył dodatkowe poziomy interpretacji tej historii.

W opolskiej inscenizacji mocno został zaakcentowany temat niespełnienia i tożsamości bohaterów. Szczególnie widoczne jest to w przypadku postaci Wiktora Rubena (Andrzej Jakubczyk). Już w pierwszej scenie, w której Wiktor odrzuca turlane do niego po trawniku przez sześć kobiet dorodne jabłka, Konina daje widzowi wyraźne powody, aby rozważać tożsamość Rubena również (lub przede wszystkim) pod kątem seksualnym. Sam reżyser nie ma jednak odwagi wyraźnie pociągnąć tego tematu dalej. Zostawia go otwartym. I tak, jak w przypadku innych wątków takie niedomknięcia stają się raczej atutem inscenizacji, tak niepociągnięcie tego tematu dalej wygląda tylko na bezpieczną zachowawczość, a ta nigdy nie jest dla sztuki korzystna.

Zresztą ta pierwsza, wysmakowana estetycznie scena z jabłkami jest bardzo obiecująca. Po niej jednak Konina na długo zawiesza poetyckość i wrażliwość swojego teatralnego języka, które odkrywa na dobre ponownie dopiero w ostatniej części przedstawienia, gdy szklana konstrukcja symbolizująca dworek Wilko znika z oczu widza. To wyraźne zróżnicowanie między częścią w dworku, a tą, w której dominują dwa pozostałe Iwaszkiewiczowskie teksty (a która symbolizuje wewnętrzne rozważania Rubena, projekcję jego myśli i wątpliwości) jest zaskakujące i drażniące zarazem. Przede wszystkim, dlatego że pod względem teatralnym ta druga jest dużo lepsza od pierwszej i właściwie wyglądają na dwa różne przedstawienia. Dziwi fakt, że są takie nierówne. Szkoda, że skoro Konina odkrył przed widzem, że potrafi w teatrze posługiwać się również interesującym, subtelnym i metaforycznym językiem, nie zdecydował się na bardziej płynne przeprowadzenie tej granicy i nie opowiedział więcej o Wilku w podobny sposób.

Tymczasem przez ponad godzinę obserwujemy bardzo tradycyjny i realistyczny teatr opierający się na rozmowach przy stole, gdzie stopniowo budowane są napięcia między postaciami.

Znakomita jest Jola Judyty Paradzińskiej. Aktorka, stopniowo odkrywając emocje, zagubienie i dominującą w jej postaci mitologizację własnych wspomnień, jest piękna i przejmująca w każdym geście. Bez żadnych wątpliwości króluje w tym przedstawieniu. Ciekawa mogłaby być Kazia Grażyny Misiorowskiej, ale o niej reżyser jakoś zapomniał, spychając postać na margines opowieści i z wielką szkodą dla roli i przedstawienia, upraszczając jej zadanie do przerywnika między kolejnymi dialogami. Beata Wnęk-Malec jako Zosia i Arleta Los-Pławszewska w roli Julci też niepotrzebnie stoją jakby krok z tyłu.

Natomiast Tunia (Grażyna Kopeć) nie potrafi zbudować żadnego napięcia (również erotycznego) między sobą a Wiktorem, co w konsekwencji prowadzi do tego, że i scena pocałunku wydaje się być sztuczna i dramaturgia opowiadania osiada chwilami na mieliźnie. Postać młodziutkiej Tuni jest przecież w opowiadaniu katalizatorem i zdarzeń, i zapętlenia się Wiktora w grach z własną pamięcią.

Ciekawym zabiegiem natomiast jest w tym kontekście wprowadzenie do spektaklu postaci nieżyjącej Feli (Aleksandra Cwen). U Koniny Fela łączy zarówno obie różne estetycznie części, udowadniając tym samym, że jest to jednak dalej ta sama historia, jak i poziomy wszystkich trzech stworzonych przez reżysera światów. Dawnego świata młodości rozpamiętywanego przez wszystkich bohaterów niczym mit arkadyjski. Teraźniejszego Wilka, w którym od dziesięciu lat stoi jej grób. A w końcu także wewnętrznego świata wspomnień i snów Wiktora, w których Fela wciąż pojawia się, jakby była żywa. Wcale jednak nie jest oczywiste, że Fela była Rubenowi najdroższa. Raczej to, że nie ma jej w tym świecie teraźniejszym powoduje, że staje się najbezpieczniejsza dla intymnych wyobrażeń i wspomnień. Podobnie jak dla pozostałych pięciu sióstr wspominanie Wiktora było dużo bardziej atrakcyjne i podniecające, póki się znowu po piętnastu latach u nich nie zjawił.

Przedstawienie Koniny dużo mówi o funkcjonowaniu pamięci i osobistej mitologizacji przeszłości, pokazuje też, jak ten mechanizm wpływa na trudności z dookreślaniem własnej tożsamości. Mówi w końcu i o tym, jak łatwo zapomnieć o chwili obecnej i wypalać się, gasnąć w fali mentalnych powrotów do dawnych lat, rozbuchanych wyobrażeń i wspomnień.

Reżyser zdecydowanie stawia jednak w centrum postać Wiktora Rubena. Wszystkie te problemy kumulują się najmocniej nie tyle w kobietach, co właśnie w jego osobowości. To o nim, o jego przemijaniu i zagubieniu najbardziej jest ta historia. Szkoda tylko, że Andrzej Jakubczyk sedna tej roli dotyka dopiero w tych najtrudniejszych ostatnich sekwencjach spektaklu, kiedy Wiktor zmaga się ze swoim wewnętrznym światem. Konina pozostawia otwarte zakończenie. Wiktor odchodzi z Wilka, ale bez odpowiedzi na pytanie, z jakimi uczuciami je opuszcza?

Opolskie "Panny z Wilka" mają dodatkowo jeden olbrzymi, przyćmiewający wszystkie niedociągnięcia, atut. Jest nim przepiękna, chwilami olśniewająca scenografia. Wizualna i plastyczna strona przedstawienia wzbogacona nastrojową muzyką Radosława Wociala triumfuje nad całością. Rozmach, gra światłem, cieniem i kolorem, zabawa tkaniną (tu także warto wspomnieć o ciekawych strojach Zofii de Ines) i kontrastem podkreślają całą zmysłową stronę opowiadania Iwaszkiewicza i sprawiają, że przedstawienie przenosi chwilami w wyjątkowy świat estetycznych wrażeń. I tak Konina scenograf triumfuje nad Koniną reżyserem. Bo nic dziwnego, że widzowie po wyjściu z teatru są przede wszystkim pod wrażeniem tych wysmakowanych obrazów. I oczywiście jest to dla spektaklu niezwykle cenne, ale chwilami wydaje się, że aż za dużo naraz tej urody i może, gdyby choć na chwilę się przy pracy nad nią zatrzymać, udałoby się poświęcić trochę więcej czasu aktorom i podjętym wątkom interpretacyjnym i sprawić, że "Panny z wilka" mogłyby się podobać jeszcze bardziej, także z innych powodów.
(mi)



Aleksandra Konopko
Gazeta Wyborcza
22 kwietnia 2009
Spektakle
Panny z Wilka
Portrety
Tomasz Konina