Spotkanie w salonie

W XIX-wiecznym salonie Hrabiny spotykają się goście przy winie i herbacie, by miło spędzić czas na rozmowie, słuchaniu muzyki, wspólnym śpiewaniu, tańcu i zabawach towarzyskich.

To trzon nowego spektaklu przygotowanego przez Operę Krakowską na kameralnej scenie, według scenariusza i w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego, w scenografii i kostiumach Anny Sekuły, w choreografii Kingi Kużdżał, pod kierownictwem muzycznym Marka Kluzy, na co dzień kierownika operowego chóru. Właśnie zespół chóralny jest bowiem głównym wykonawcą spektaklu, a obok śpiewaków widzimy na scenie znanych aktorów, a także pianistki, bo "Śpiewam miłosny rym" - tak Włodzimierz Nurkowski zatytułował spektakl - to widowisko zbudowane z polskich pieśni, poezji Norwida i utworów fortepianowych Chopina. Taki zestaw często grozi schematyzmem akademijnego montażu słowno-muzycznego. Wytrawny znawca teatru, jakim jest Włodzimierz Nurkowski, tego schematu uniknął, choć spektakl (byłam w Operze 10 lutego) nie we wszystkim okazał się przekonujący. Kilka było tego powodów. 

Pierwszy, to chyba zbyt duży tłum, jaki zgromadził się w rzeczonym salonie, choć rozumiem, że chciano, by śpiewy zbiorowe zabrzmiały należycie. Drugi, to akustyka operowej sali kameralnej nie pozwalająca w tej ciżbie w pełni rozwinąć się dźwiękowi. A jeszcze publiczność posłużyła jako dodatkowy tłumik głuszący brzmienie fortepianu, co fatalnie odbiło się choćby na interpretacji pieśni "Śliczny chłopiec" Chopina. Trzeci powód, to sposób przekazu Norwidowskiego wiersza. Być może wychowana na interpretacjach wybitnych artystów teatru nie umiem pogodzić się z dzisiejszym zjadaniem końcówek, brakiem średniówki, czynieniem z wiersza prozy itp., itd. Ale jeśli słuchając "Fortepianu Chopina" mam nieodparte skojarzenia ze sposobem recytacji Mariana Załuckiego (starsi z pewnością pamiętają tego satyryka), to chyba coś jest na rzeczy.

A jaka korzyść dla widza z tego spektaklu? Mimo wszystko można posłuchać pięknej, mało znanej muzyki i mądrych, wciąż aktualnych myśli Norwida, a tego nigdy dość. Można też zastanowić się, jak daleko odeszliśmy nawet od tak pierwotnego współdziałania, jak chóralny śpiew i jak obcy jest nam wszelaki dyskurs. Na co dzień zarówno w śpiewie, jak i w mowie umiemy się jedynie przekrzykiwać. A bez wzajemnego słuchania nie da się ani śpiewać pięknie, ani prowadzić mądrze rozmowy. Więc może jednak potrzebne są takie poetycko-muzyczne wieczory?



Anna Woźniakowska
Dziennik Polski
15 lutego 2010