Sprzeczność to śmierć filozofa, ale życie artysty

Co nam mówił Gombrowicz? "Uznaj, pojmij, nie jesteś sobą, nigdy z nikim, w żadnej sytuacji" - pisał po śmierci Gombrowicza Konstanty A. Jeleński

Kiedy Witold Gombrowicz rodził się w Małoszycach w roku 1904, niewiele się na wsi polskiej zmieniło od XVIII wieku, od czasu, gdy wznoszono ten biały dwór z kolumnami. Kiedy umierał w Vence 24 lipca 1969 r., czynna już była na Księżycu pierwsza, założona rękami człowieka stacja badawcza. Rodzić się w epoce nieomal feudalnej, umierać na progu ery planetarnej - to los całego pokolenia. Ale nikt jak Gombrowicz nie odczuł rozmiarów tej rewolucji, jej konsekwencji dla świadomości człowieka i dla jego kultury.

Samo jego dzieło to rodzaj Apolla - rakieta międzyplanetarna wystrzelona u zarania wieku, wymierzona w wiek XXI. Co najdziwniejsze, to że ten "futurologiczny" pocisk wydaje się sklecony z materiałów, jakich pełno właśnie w dawnym wiejskim obejściu: ze słomy, z drewna, rupieci, ziemi zebranej na klepisku.

„Przewozić najaktualniejszą kontrabandę takimi landarami jak »Trans-Atlantyk « lub »Pornografia « - to mi odpowiada!” - mówił Gombrowicz. Bo też ten na wskroś współczesny, proroczy umysł wolny był od jakiegokolwiek modnego żargonu, niezależny od każdego systemu, jego dzieło wyrosło z jego własnych odkryć, własnych odczuć, własnych przeżyć.

Dzieło Gombrowicza stwierdza na własną rękę to, co zaczyna odkrywać współczesna myśl - "śmierć człowieka" następującą po "śmierci Boga". Myśl współczesna wyszła poza okres redukcji tego co ludzkie do poziomu biologii i ekonomii (co było zamierzeniem pozytywizmu i marksizmu). Epistemologia Foucault, strukturalizm Lévi-Straussa, psychoanaliza Lacana, neomarksizm Althussera mają jeden wspólny mianownik - odrzucają znaczenie świadomości na rzecz podświadomości, którą określa się dziś jako całość "ponadczasowych praw struktury" (Lévi-Strauss). "Odkrycie" lat sześćdziesiątych to pozbawienie człowieka inicjatywy myśli na rzecz tego, co jest myślane. Trzydzieści lat wcześniej Gombrowicz pisał w "Ferdydurke": "Odwrót. Przeczuwam (ale nie wiem, czy już mogą to wyznać me wargi), że wkrótce nastąpi czas generalnego odwrotu

Wkrótce poczniemy obawiać się naszych osób i osobowości, stanie się nam jasne bowiem, że one bynajmniej nie są w pełni nasze.

I zamiast ryczeć: »Ja w to wierzę, ja to czuję, ja taki jestem - ja tego bronię « - powiemy z pokorą: »Mnie się w to wierzy - mnie się to czuje - mnie się to powiedziało, uczyniło, pomyślało «”.

Gombrowicz zdawał sobie sprawę z tego, ile ma wspólnego z duchem czasu, do jakiego stopnia jest tu prekursorem. Był egzystencjalistą przed Sartre\'em, strukturalistą przed Lévi-Straussem, i jednym, i drugim mimo woli, jak Molierowski Monsieur Jourdain, który nie wiedział, że mówi prozą. Ale jest to prekursor, którego dzieło i myśl w żadnej z tych wizji świata nie zastygają, który zawsze im się wymyka, otwierając nowe drogi. W "Rozmowach" z Dominikiem de Roux stwierdza Gombrowicz, że jest prawie pewny ewolucji, która dzieło jego uczyni bliższym czytelnikowi: "Wszystkie znaki na niebie i ziemi o tym świadczą, kryzys ideologii, wzrastające zainteresowanie formą, tendencje najnowszej sztuki". Ale dodaje, że to mu nie wystarcza, że jeśli ten wzrastający formalizm (który jest jego dzieła sprzymierzeńcem) nie zostanie zrównoważony "bólem, poezją, pasją, na tej nowej Saharze zginę, ja i moje utwory". Stąd inne powiedzenie Gombrowicza w "Rozmowach":

"Jestem jak baryton w Dziewiątej Symfonii: Dość tej pieśni, niech inne zabrzmią tony".

Gombrowicz wiedział zawsze, że idee to sita, przez które życie przecieka. On, który poezją, wcieleniem słowa badał tajemne dziedziny ludzkiej świadomości w sposób tak bliski współczesnej myśli, był wrogiem procesu odwrotnego - "najazdu nauki na sztukę".

Jeśli jego dzieło tak wcześnie zapowiada centralne momenty współczesności - kryzys kultury, śmierć człowieka, konflikt pokoleń - to dlatego że są to dla niego od najwcześniejszych lat centralne momenty osobiste. On, który określił stan "pomiędzy" jako swoją właściwą ojczyznę, czuł się jak ryba w wodzie w naszym okresie "pomiędzy" Zamiast rozpaczać nad kryzysem kultury (czy się z niego cieszyć), sprawdzał, czy ta kultura jest na naszą miarę skrojona i z nami na ziemi przebywa. Myślą jego przewodnią było: "Uznaj, pojmij, nie jesteś sobą, nigdy z nikim, w żadnej sytuacji". Ale na to odkrycie, że "ja" nie istnieje, zareagował wolą, żeby być sobą. To jest kluczem do owego, tak źle zrozumianego: "Poniedziałek - ja, Wtorek - ja, Środa - ja, Czwartek - ja". Nacisk młodości, charakterystyczny dla naszych czasów, czuł on organicznie i naturalny rozwój ludzki od niedojrzałości do dojrzałości uzupełnił dążeniem wręcz odwrotnym, prącym w dół, z góry do dołu, od dojrzałości do niedojrzałości. Zaproponował nam nowy kontrakt bez złudzeń, ale i bez rozpaczy, i do jego dzieła należy zastosować te słowa z "Ferdydurke": "Wielkie odkrycia są nieodzowne - potężne ciosy wymierzone miękką ludzką dłonią w pancerz stalowy Formy - chytrość niesłychana i wielka uczciwość myśli i niezmierne zaostrzenie inteligencji - żeby człowiek umknął swej sztywności i zdołał pogodzić w sobie formę i bezformie, prawo i anarchię, dojrzałość i niedojrzałość rzeczywistą i świętą".

A jednak to ujęcie stosunku Gombrowicza z Zeitgeistem zubaża jego i jego dzieło. "Na szczęście - oświadczył on w "Rozmowach" - nie jestem teoretykiem, tylko artystą Sprzeczność, która jest śmiercią filozofa, jest życiem artysty". Sprzeczności i antynomii jest w dziele Gombrowicza wiele. Pojedynkują się one ze sobą jak Miętus z Syfonem, Syntetyk z Analitykiem, sam Gombrowicz z "gran escritorem" (Borgesem); gryzą się jak dzieła sztuki i książki w domu Gonzala.

Dwa zasadnicze nurty Gombrowicza są jednak tylko pozornie przeciwstawne; wydają mi się raczej wyrażać jego reakcje na kulturę "ponad" (i "poza") człowiekiem i na grozę i świętość natury "u podstaw" człowieka. Z jednej strony obrona "letniości" i "rozluźnienia", określenie własnej twórczości jako "aspiryny usuwającej skurcz". Z drugiej strony "czerń, groza i noc. Noc przeszyta gwałtowną namiętnością, skażona miłością" ("Rozmowy"). Warto może zwrócić uwagę na to, że w jego książkach narrator ("Witold", "Gombrowicz") skłania się zazwyczaj ku tej "letniości", jaką nam poleca w "Dzienniku" "szlachcic polski ze wsi, z nieufnością wieśniaka, z chłopskim zdrowym rozumem, z chłopskim realizmem". Ale za narratorem stoi Doppelgänger, alter ego, Fryderyk z "Pornografii", Leon z "Kosmosu". Fryderyka określa Gombrowicz w "Rozmowach" jako Krzysztofa Kolumba wyruszającego na odkrycie lądów nieznanych poetę o wielkiej, krańcowej świadomości.

Leon to przeraźliwa, przebrana za zramolałego urzędniczynę wersja Prospera z "Burzy" - demiurga. Zarówno Fryderyk, jak i Leon są wreszcie reżyserami, kapłanami tajnej celebracji. Jasno wynika z "Dziennika", z "Rozmów", że są oni wcieleniem "tragicznego erotyzmu" Gombrowicza, że celebrują "przepychy tej nędzy, jej świętość".

Gombrowicz-szlachcic polski, chwalący Montaigne\'a i zalecający "letniość", i Gombrowicz-artysta, olśniony Niższością i Pięknem, służą jednemu celowi - "przedrzeć się poprzez Nierzeczywistość do Rzeczywistości. Z jednej strony chodzi o "anty-dramat", o wykazanie, jak często dziś "im mądrzej, tym głupiej" na podstawie tego, że "wszystko w życiu jest takie sobie byle jakie niezupełne pomieszane niedostateczne". Z drugiej strony - o dramat.

O znalezienie źródła poezji w "rzeczywistości choroby", która jest rzeczywistością człowieka na równi z "rzeczywistością zdrowia".

Myślę, że nie byłoby obce Gombrowiczowi takie ujęcie jego życia:

•  Chłopiec „na uboczu, osobny, dowolny, nijaki, bezradny”, a przede wszystkim wcześnie zraniony („Miłość została mi odebrana na zawsze i od samego zarania”), z bohaterską odwagą przekuwa swą słabość na siłę. Tworzy wielkie dzieło.

•  Chłopiec zakochany we własnej młodości, we własnej niedojrzałości, unikający literatów i literatury, przemykający się przez życie ciemnymi zaułkami, nocnym gąszczem parku Retiro, staje się niemal z dnia na dzień oficjalnym Gombrowiczem, kandydatem do Nagrody Nobla.

Zamachy na formę i fascynacja niedojrzałością doprowadziły go do dzieła. Ale przez to samo doprowadziły go do formy i do dojrzałości. Miarą czujności Gombrowicza jest jego świadomość, że dokonanie było również pułapką. W "Dzienniku" z roku 1966 wyrzucał sobie jeszcze, że "nie potrafił wyrazić należycie swego przejścia z niższości w wyższość, tego przewekslowania z Gombrowicza nieznacznego na Gombrowicza znacznego". Dwa lata później w "Rozmowach" "przemyśliwa nad rozmaitymi podstępami , by zbuntować się jeszcze raz, na stare lata, tym razem przeciw niemu, Gombrowiczowi", by "powrócić do prapoczątku, skryć się znowu w gąszczu owej Niedojrzałości wstępnej".

Teraz, gdy nie ma już Witolda Gombrowicza, dylemat ten rozwiązany jest na zawsze. Wbrew zakłamaniom, sklerozom, tyraniom dzieło jego przemyci, choćby w trumnie, jak Złodziejaszki z "Operetki" Albertynkę, "zwykłą, nieśmiertelną, Nagość wiecznie młodą, Młodość wiecznie nagą". Będzie dla przyszłych pokoleń lekcją prawdy i rzeczywistości, afirmacją swobody i poezji.

Tekst wydrukowany w "Kulturze" paryskiej nr 9/264 (1969), znalazł się w wyborze pism Jeleńskiego "Chwile oderwane"(red. Piotr Kłoczowski, słowo/obraz terytoria 2008)

Konstanty A. Jeleński (1922-1987) - pisarz, eseista, dziennikarz, związany z paryską "Kulturą". W czasie wojny żołnierz Pierwszej Dywizji Pancernej gen. Maczka. Niezwykła, tajemnicza postać literatury polskiej i europejskiej sceny intelektualnej drugiej poł. XX w. Syn dyplomaty, sam był nieoficjalnym ambasadorem kultury polskiej w Paryżu i w świecie. Jego największą zasługą pozostaje odkrycie twórczości Gombrowicz dla publiczności francuskiej i zachodnioeuropejskiej. Sam przełożył na francuski "Trans-Atlantyk" oraz dramaty Gombra. Gombrowicz mówił o nim: "Wszystkie wydania moich dzieł w obcych językach powinny być opatrzone pieczątką \'dzięki Jeleńskiemu\'", uważał go za "idealne wcielenie nowoczesnego, suwerennego Polaka i Europejczyka".


Konstanty A. Jeleński
Gazeta Wyborcza
25 lipca 2009