Sroka przynosi pieniądze

Ma zszarganą opinię. Mówi się o niej: kłamczucha, rozbójniczka, rabuś. Ale Rossiniemu przynosiła pieniądze. Przyjrzyjcie się w niedzielę "Sroce złodziejce", póki jeszcze nie została aresztowana. Przyleci do Amfiteatru.

Z kół zbliżonych do rządowych pochodzi plotka, jakoby minister kultury miał nałożyć embargo na muzykę Gioacchina Rossiniego, najwybitniejszego włoskiego twórcy opery pierwszej połowy XIX w, mistrza bel canta.  Człowiek, który w wieku 37 lat przeszedł na emeryturę, a potem żył z tantiem i oddawał się kulinarnej pasji, pisząc co najwyżej takie fortepianowe drobiazgi jak „Korniszony” czy „Olej rycynowy”, nie powinien być  nadmiernie eksponowany w czasie przeprowadzania reformy emerytalnej. 

Na szczęście w programie koncertu  uwerturę do „Sroki złodziejki” Rossiniego zestawiono z uwerturą koncertową do szekspirowskiego „Snu nocy letniej”, autorstwa Mendelssohna-Bartholdy’ego , który przed czterdziestką umarł z przepracowania, więc walor edukacyjny niedzielnego występu Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej pod dyrekcją Jakuba Chrenowicza nie został zniweczony.

Gwoli sprawiedliwości, Rossini potrafił pracować jak Wincenty Pstrowski i pozostawił po sobie 39 oper. Innych też zmuszał do pracy, bo cudownie melodyjna muzyka włoskiego kompozytora wymaga od śpiewaków wokalnej wirtuozerii.  Partie w jego operach obejmują dużą skalę, mnóstwo w nich wokalnych ozdobników, do tego niektóre odcinki czy frazy należy śpiewać bardzo szybko, demonstrując przy tym, że się to robi lekko, radośnie, bez wysiłku.

Tak samo lekko, jak Rossini komponował. Najsłynniejszym jego dziełem jest napisany w ciągu zaledwie 13 dni "Cyrulik sewilski", opera  z której pochodzi kilka najpopularniejszych melodii tzw. muzyki poważnej - ze słynną uwerturą oraz jeszcze słynniejszą arią Figara z pierwszego aktu. Nic dziwnego, że premiera zakończyła się klęską – na scenę wpuszczono kota,  kompozytora oblano zielona farbą, a hrabiemu Almavivie rozstrojono gitarę. Owszem, zawiść jest kompromitująca, ale w tym przypadku to Opatrzność się skompromitowała, obsypując jednego człowieka talentami przeznaczonymi dla tuzina muzyków.   
 
„Srokę złodziejkę” napisał rok po „Cyruliku Sewilskim”. Do niedawna należała do najrzadziej grywanych oper Rossiniego, ale od kilku lat „Sroka” jest na fali,  m.in. dzięki Cecilii Bartoli, słynnej włoskiej śpiewaczki specjalizującej się w muzyce Rossiniego. Opera opowiada prawdziwą historię XVIIII - wiecznego procesu młodej służącej z miasteczka pod Paryżem, posądzonej o kradzież kilku drobiazgów z ze srebrnego serwisu. Winowajczynią była sroka, co odkryto dopiero po wykonaniu na dziewczynie wyroku śmierci. Jako zadośćuczynienie zarząd gminy utworzył specjalny fundusz, z którego opłacano odprawianą raz w roku mszę (zwaną „sroczą”) za duszę niewinnej służącej.  Wprawdzie Rossini  zdecydował się zakończył operę happy endem, ale nie przeszkodziło mu to jednak wprowadzić do akcji wielu dramatycznych spięć oraz demonicznej postaci wójta, próbującego wykorzystać tragedię dziewczyny. Właściwie stworzył pierwszy dramat realistyczny we włoskiej literaturze operowej. 

Premiera w maju 1817 roku w Mediolanie okazała się ogromnym sukcesem, grano ją w całej Europie, więc sroka przyniosła dużo pieniędzy. Kłamczucha, rozbójniczka, złodziejka, ale jaka pożyteczna i urocza, o czym warto się przekonać osobiście.



Beata Maciejewska
Materiały OiFP
26 maja 2012