Stan umysłu

Podchodząc do dzieła Piaskowskiego i Sulima trzeba zostawić wszelkie oczekiwania co do tego jak powinno się przedstawiać taki temat. A najlepiej oczyścić umysł na tyle ile to możliwe z balastu przyzwolonego dyskursu jezusowego.

W Polsce panuje zdecydowany, jak to panowie ładnie określili, monopol wizerunku Jezusa i tego kim On był/jest i jak Go można poznać, jak szukać i jak o Nim mówić. Także ich spektakl zatytułowany "Jezus" może z jednej strony wydać się wyzwaniem czy kontrowersją. W pewnym sensie jest kontr-wersją opowieści o Zbawicielu.

Przede wszystkim, mimo sugestywnego tytułu, słowo Jezus pada chyba tylko raz i to w znaczeniu potocznego okrzyku zachwytu nad pięknem. A poza tym nie ma o Nim mowy. W pierwszej scenie pojawia się Kaśka artystka, grana przez Bartosza Gelnera, która trwa w natchnionym oczekiwaniu na nadejście. W domyśle wraz z nią czeka tłum ludzi. Ubrana "na turystkę" z torbą pamiątkową z Jerozolimy Kaśka przedstawia Katarzynę Kozyrę podczas jej pracy nad projektem "Szukając Jezusa", który stał się bezpośrednią inspiracją dla powstania sztuki. Jednak bez tej wiedzy, na scenie widzimy tylko jakąś Kasię, która coś robi, zbiera niby jakieś materiały do projektu, ale to wszystko jest mało ważne. Istotne jest to jaki ma stosunek do przeróżnych postaci, które spotyka na swojej drodze. Zamiast pięknego mężczyzny w białych szatach pojawia się Kosmita (P.Polak), który na dodatek nie potrafi wyrazić składnie ani jednej myśli.

Dalej spotykamy starą prostytutkę, wiadomo o jakim imieniu. Jest też burdel mama, która jest kimś innym i kimś więcej niż swoim zawodem, jest Metaforą (M. Biela). Maria Magdalena (S.Celler-Jezierska) z kolei słyszy w radiu głos kochającego ją mężczyzny i za namową Kaśki postanawia za nim podążać. Spotyka Głuchoniewidomego (B.Bielenia) ukochanego z innego wymiaru, który pokazuje jej przez zamknięte oczy inne rodzaje piękna. I tak się kręci. Nikt nie jest tym kim się wydaje, żadna z postaci nie mówi tak jak byśmy oczekiwali. Cały czas panuje pewien stały poziom emocji do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Jest dobrze, jest miło, wszyscy są ze sobą jakoś połączeni i trwają we wzajemnej miłości na zasadzie ja to ty, ty to ja. Kosmita dalej się jąka ale udaje mu się wyjaśnić, że to co chce powiedzieć jest niewyrażalne w naszym języku. On nie potrafi tego wytłumaczyć, ponieważ zrozumienie jest w jego wymiarze stanem skupienia. I to jest sedno całej historii: Jezus jest stanem skupienia, atmosferą w której można się zanurzyć i trwać w tym przyjemnym, niespiesznym odurzeniu. Coś w tym jest.

Na pewno Piaskowski i Sulima otworzyli zupełnie inną drogą dla tematyki religijnej. Szukają innej narracji, wykraczającej daleko poza nasze cywilizacyjne przyzwyczajenia i puszczają wodze fantazji. Może się to podobać mniej lub bardziej, ale pewne jest to, że w ich wyobrażeniu znajdzie się miejsce dla każdego.



Dorota Wierzbicka
Dziennik Teatralny Wrocław
27 listopada 2020
Spektakle
Jezus