Starość nie radość

W dobie powszechnego kultu młodości i tężyzny ciała nie ma miejsca na starość. Twarze zaorane zmarszczkami nie są mile widziane w towarzystwie. Wzbudzają niesmak i zażenowanie. Czasem jednak starość dobitnie dochodzi do głosu, siejąc w młodych obraz nadciągającej katastrofy. Przejmującą wizję odchodzenia, staczania się ku przepaści życia, gdzie nie czeka na nas już nic, stworzył Paweł Miśkiewicz w spektaklu „Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" według szekspirowskiego „Króla Leara".

Reżyser wysunął na pierwszy plan osobisty dramat Leara (fenomenalny Jerzy Trela), który przekazuje władzę córkom w nadziei, że pozwolą mu z godnością dożyć jego ostatnich dni. Niestety, król - przez lata przyjmujący z dumnie uniesioną głową wojenne ciosy - ran zadawanych przez własne dzieci nie jest w stanie znieść. Z potężnego władcy zamienia się nieszczęśliwego starca, będącego karykaturą siebie samego. Nieprzypadkowo po zrzeknięciu się korony, otrzymuje czapkę błazna. W oczach władczych córek staje się stetryczałym komediantem. Przygarbiony, styrany życiem coraz bardziej osuwa się starczy obłęd, gdzie wspomnienia z młodości mieszają mu się z majakami trapiącymi jego zmęczoną duszę.

Przy okazji wiwisekcji osuwającego się w przepaść Leara, Miśkiewicz uwagę widza kieruje na jeszcze jeden, coraz ważniejszy obecnie społeczny problem - konflikt pokoleń, przybierający wręcz formę zderzenia różnych cywilizacji. Młodzi coraz częściej stają przed dylematem, co zrobić z niedołężnymi rodzicami – oddać do domu opieki czy może podjąć się znoju ich pielęgnacji? Czy pogodzenie tak odmiennych światów jest w ogóle możliwe? Czy nie jest też tak, że im bliżej końca, tym bardziej życie osuwa się w znakomicie oddany słowami Samuela Becketta absurd, w którym nie ma miejsca na współczucie?

Zostaje tylko dojmująca rozpacz i samotność. Jakże wymowna i prorocza staje się przemowa błazna (Grzegorz Mielczarek) cytującego monolog Lucky'ego z „Czekając na Godota" wspomnianego przed chwilą Becketta, będący rodzajem lamentu o ludzkiej samotności i końcu człowieczeństwa. Wszak każdy z nas, prędzej czy później, stanie nad przepaścią życia i będzie musiał w nią skoczyć. Dlatego Lear, pozbawiony wszelkich atrybutów władzy, porażony wizją odejścia, stoczyć musi jeszcze bitwą – z samym sobą. Czy będzie potrafił oswoić własną śmierć? Czy jest gotowy na odtańczenie danse macabre?

Przedstawienie Miśkiewicza, choć zadaje ważne dla nas wszystkich pytania, momentami niestety nuży. Wymieszanie tekstów Szekspira z Beckettem oddala nas od problemu starzenia się Leara, dezorientuje, a chwilami wręcz irytuje, ponieważ owe cytacje utrzymane są w różnej stylistyce. Niektóre scenograficzne rozwiązania także wytrącają widza z powagi sytuacji. Na przykład dmuchana zjeżdżalnia. Co ma ukazać? Absurd życia? Nie mam pojęcia.

Niewątpliwie jednak siłą przedstawienia Teatru Słowackiego jest znakomite aktorstwo, przede wszystkim Jerzego Treli, wcielającego się w Leara. Jednym, delikatnym, acz stanowczym gestem, odpowiednio zaakcentowanym słowem Trela potrafi oddać cały wachlarz emocji, które targają starym królem. W jego aktorstwie nie ma ani krzty przesady. Klasa sama w sobie. Na uwagę zasługuje także Grzegorz Mielczarek, kreujący rolę niepokojącego błazna i debiutująca na scenie teatralnej studentka IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST, Monika Frajczyk jako rozedrgana Cordelia.

„Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" to klasyczny w wyrazie, a nowoczesny w formie spektakl, raczej celnie trafiający w emocje widza. Daje do myślenia. Mimo scenicznego chaosu, nadmiaru efektownych metafor i wymieszania tekstów różnej proweniencji nie zatraca swojego sedna, które brzmi: każdy z nas wcieli się kiedyś w szekspirowskiego Leara, stojącego nad własnym grobem. Poruszające.



Łukasz Karkoszka
Gazeta Festiwalowa
14 listopada 2015