Stoi w gardle

W powieści Ignacego Karpowicza "Ości" tytuł nie zostanie nigdzie wyjaśniony - tylko raz to słowo padnie mimochodem w niezbyt fortunnym porównaniu "etyki oskrobanej z religii do ości" do "grupy dzieci, usiłującej nie rozkwasić sobie nawzajem nosa". Ale wiadomo, o co tu chodzi - o uczucie zagubienia i fizyczny wstręt, który znamionuje sytuacje moralnie wątpliwe.

W rzeczy samej to książka (i spektakl) o moralności i obyczajowości ulegającej gwałtownej przemianie między tradycją i nowoczesnością, a nawet podejrzaną awangardą. Między fobiami i otwartością. Tu feminizm, LGBT, gender, związki homoerotyczne i mieszane, a tu wojujący katolicyzm, twarda linia antyaborcyjna i przemoc w rodzinie.

To czas szukania, prób i błędów. Toteż idealny wydaje się pomysł dania na początku spektaklu cytatu filmowego z "Czerwonej pustyni" Antonioniego, który opisywał rewolucję obyczajową klasy średniej ponad pół wieku temu na Zachodzie. Teraz "czerwona pustynia" dowlokła się do Polski. A czy to zaraza, czy zbawienie, jeszcze nie wiemy.

Nie jestem jednak pewien, czy socjologiczna trafność rozpoznania rewolucji obyczajowej oznacza, że akurat "Ości" nadają się na spektakl. Adaptacja tego nie dowiodła, wiele wątków uleciało, a inne tylko potrącono. Albo Paweł Miśkiewicz chciał pokazać za dużo, nie potrafił zrezygnować z wątków pobocznych, albo za mało (ale wtedy groziłby serial). Na pewno za dużo w spektaklu dokrętek filmowych, nie zawsze uzasadnionych, a jeśli ktoś książki nie czytał, i tak się nie połapie w relacjach między postaciami, choć cztery godziny przedstawienia to naprawdę kawał czasu...

Mimo imponującej obsady zwycięsko z tego spektaklu wyszła tylko Iwona Bielska (Ninel vel Kuba), portretując legendę opozycji, która przeżywa ostatnią (trzecią czy czwartą) młodość u boku Norberta (Marcin Kowalczyk). Reszta jest albo niedorysowana, albo przerysowana.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
15 marca 2018
Spektakle
Ości