Strach ma wielkie oczy

Łukasz Kos, reżyser znany sosnowieckiej publiczności z inscenizacji "Bobiczka" opartego na dramacie Hanocha Levina, po raz kolejny podjął się reżyserii spektaklu na deskach Teatru Zagłębia. Tym razem sięgnął do rosyjskiej prozy - opowiadania Mikołaja Gogola "Wij". Pokaz premierowy przedstawienia zatytułowanego "Wij. Ukraiński horror" odbył się 21 listopada.

W twórczości Mikołaja Gogola znaczące miejsce zajmują opowiadania rozgrywające się na tle życia ukraińskiego ludu, bazujące i czerpiące inspiracje z jego bogatego folkloru - obyczajów, obrzędów, legend i podań. Ów regionalizm zawarł Gogol również w zbiorze "Mirgorod" z 1835 roku, w którym zamieścił krótkie opowiadanie "Wij", stanowiące inspirację dla reżyserów filmowych (ostatnia produkcja oparta na jego motywach pochodzi z 2014 roku) i teatralnych.

Przedstawienie Kosa to opowieść o seminarzystach, którzy wraz z zakończeniem roku szkolnego udają się do swoich domów na zasłużone wakacje. Są wśród nich m.in: filozof Choma Brutus (Aleksander Blitek), Tyberiusz Horobiec (Piotr Bułka) oraz teolog Chalawa (Tomasz Muszyński). Głód, zmęczenie oraz zejście z drogi wiodącej do domu sprawia, iż pewnego wieczoru główny bohater, Choma Brutus, wraz ze swymi kompanami trafia do chaty starej kobiety (Joanna Niemirska), która z wyraźną niechęcią wpuszcza ich pod swój dach. Pozwala ona zostać seminarzystom tylko pod warunkiem, że każdy z nich będzie spał w oddzielnej izbie. Przystając na jej propozycję młodzieńcy nawet nie podejrzewają, że ta noc zmieni bezpowrotnie życie jednego z nich, nawiedzonego w nocy, w tajemniczej aurze i w niecnych celach przez "staruchę", która okaże się piękną dziewczyną. Niebawem po okolicy roznosi się wieść o śmierci córki Setnika (Piotr Zawadzki), ciężko pobitej przez nieznajomego mężczyznę. Jej ostatnią wolą było sprowadzenie Chomy Brutusa do cerkwi, w której przez trzy dni, przy trumnie zamarłej, ma on się modlić za jej duszę. Odnaleziony przez ojca dziewczyny filozof podejmuje się wypełnić jej wolę. Te trzy dni będą próbą jego charakteru i walką z własnymi słabościami oraz ogarniającym jego umysł strachem. Bohater będzie musiał stanąć w obliczu pokonania własnych słabości, lęków i niepokojów. Pozostawiony sam w cerkwi, czuwając na modlitwie przy zwłokach młodej dziewczyny, zmuszony jest przeciwstawić się prześladującej go zjawie, jej mocy oraz wezwanemu przez nią tytułowemu wijowi. Efektem tej nierównej walki jednostki ludzkiej z siłami nadprzyrodzonymi nie będzie happy end, bo strach i przerażenie okazują się silniejsze.

W najnowszej inscenizacji Łukasza Kosa, zrealizowanej na deskach Teatru Zagłębia w konwencji baśni, naczelne miejsce zajmuje narrator - Gogol (Krzysztof Korzeniowski). To on, na oczach widzów, snuje historię Chomy Brutusa i jego kompanów, będąc zarazem przewodnikiem po magicznym, tajemniczym, podszytym elementami grozy i wypełnionym kolorytem ukraińskiej prowincji świecie. Akcja opowiadanej przez niego historii, balansującej na granicy jawy i snu, rozgrywa się pośród scenografii zaprojektowanej przez Pawła Walickiego. Jej pierwszy plan tworzy niewielka część sceny z niedbale porozrzucanymi ubraniami, sprzętami, skrzyniami i starymi meblami. Tło stanowi drewniany ikonostas z narzuconymi nań pomalowanymi płachtami. Wraz z rozwojem scenicznej opowieści jego wrota zostaną otwarte, by w głębi sceny, na prowizorycznym katafalku, w blasku rozjaśniających mroki cerkwi świec, mogło w spokoju spocząć ciało zmarłej dziewczyny, uważanej za wiedźmę.

Reżyserowi sosnowieckiego spektaklu udało się stworzyć namiastkę obrazu przesiąkniętego tajemnicą i trwogą świata, funkcjonującego w zbiorowej świadomości mieszkańców Ukrainy i przekazywanego przez nich z pokolenia na pokolenie w ludowych podaniach. Pomocna w budowaniu tego nastroju okazała się muzyka Adama Świtały, na którą składały się zarówno ukraińskie przyśpiewki, jak i dźwięki podsycające klimat mrocznych i podszytych dreszczykiem scen rozgrywanych we wnętrzu cerkwi. Mimo to przedstawieniu Łukasza Kosa niestety brak dynamizmu. W miarę płynnie rozegrane sceny oraz kilka ciekawie wykorzystanych przez reżysera rozwiązań teatralnych nie jest w stanie "porwać" widza, bo opowieść Gogola toczy się zbyt wolno i statycznie. I stąd po sosnowieckiej premierze pozostaje uczucie niedosytu i znudzenia. A mogło być przecież zupełnie inaczej. I straszniej, i śmieszniej.



Agnieszka Kiełbowicz
portalkatowicki.pl
3 grudnia 2014