Strzał prosto w serce

Na zakończenie Festiwalu Teatralnego Konteksty widzowie zostali zabrani na spacer po Puszczy Białowieskiej.

Żeby nie zgubili się w gęstych kniejach, prowadził ich dźwięk Kooperacji Flug i Białostockiego Teatru Lalek. Wystarczyło jedno spojrzenie na scenę, gdzie pnie drzew i konaroinstrumenty, aby dostrzec, że artyści kochają zielone płuca Polski, nie mniej niż muzykę i zabawę formą. Mimo to potrafili podejść do "Puszczańskich opowieści" z dystansem.

Teatralni przewodnicy topografii lasu uczyli się od Waldemara Sieradzkiego, wieloletniego nadleśniczego Puszczy Białowieskiej i Puszczy Knyszyńskiej, który spisał tamtejsze legendy i opowiadania. Z łatwością wiedli widzów w najbardziej skryte zaułki, gdzie spotkać można czarty, maszkary oraz szeptuchy. Obłaskawiali je melodiami. Każde lubiło inną. Po zielonym mchu, a później przez mgły unoszące się nad bagniskami, wsłuchując się w świergoty, szczebioty, pohukiwanie, rechotanie, ryczenie, ciurkanie, plumkanie, szmery, szumy, trzaski, publiczność odwiedzała kolejne leśne zjawy. Złośliwego diabła łozowego, który nie potrafił się pogodzić, że odebrano mu narewskie moczary. Jagodową babę, najwyraźniej urzeczoną grą Stiopy na flecie, bo odprowadziła chłopca na skraj lasu. Słowiańskiego boga Peruna w Noc Kupały przybierającego ludzką postać i wyjawiającego słabość do rocka. Wiedźmę uwielbiającą obrzydliwe dary ofiarne i folk.

Puszcza to też szanujący ją ludzie. Judi rozkochująca w sobie wszystkich okolicznych chłopaków w rytm żydowskich melodii. Dwaj bracia, którzy znaleźli bryłę złota i tocząc o nią walkę, w spektaklu na bębny, zginęli. Wierni modlący się w cerkwi o ocalenie przed Jaćwingami. Para kochanków - puszczańscy Romeo i Julia. Ich erotyczne uniesienia upamiętnia brzoza splatająca się z klonem.

Muzyka sprawiała, że w gęstym lesie, gdzie światła niewiele, niemal nieustannie snuły się mgły, a i kości udało się wypatrzeć, publiczność czuła się bezpiecznie. Na twarzach widzów zamiast przerażenia malowały się uśmiechy. Często rozbrzmiewał gromki śmiech. To z powodu przenoszenia z miejsca na miejsce Zalewu Siemianówka w słoiku. To na widok białowieskich stworów w najdziwniejszych czapkach, czapach, czapoporożach. To po usłyszeniu celowo fałszywie wyśpiewanej nuty.

Jednak od początku spektaklu wyczuwalne było napięcie. Czechowowska strzelba musiała wystrzelić w żubra. Strzelił Dmitrij, wieszcząc, że pan zamknie puszczę na papierowy klucz. On podobno nigdy się nie myli. Trafił prosto w serca. Zgasił uśmiechy. Rozniecił burzę owacji na stojąco. To był mocny finał Kontekstów.



Maria Maczuga
kultura.poznan.pl
4 grudnia 2017
Spektakle
Jeden gest